Skubaństwo i świetne emocje
Na rowerze – świetny asfalt pozwalający rozpędzić się do 70 km/h. Na kajakach – silny prąd i pozwalane drzewa. Na bieganiu – ciążący plecak z bukłakiem i butami rowerowymi. Przed nami – widoczna z każdej strony – wysoka hałda z wiatrakami i kominami. Zaczyna się zabawa! Zaczyna się Szarpanina!
Jakieś 60 km rowerem, 35 km biegiem, 7 km kajakiem. Tratw nie będzie. Ulga? Było by ciekawie ale tym razem ta przyjemność miała mnie ominąć. Zadania specjalne.
Szarpanina 2008. miejsce: Bełchatów i okolice. Jedna jedyna góra. Sztuczna hałda z wiatrakami na szczycie. Sześć grubych dominujących kominów widocznych niemal z każdej strony. Wszędzie dookoła lasy. Gęste iglaki i jakieś skubaństwo sztywne i drapiące. Do tego doskonale znane przynajmniej większości startującym czepialskie jeżyny.
Na liście startowej 19 mocnych zespołów + jeden poza konkurencją. Upał.
Zapowiadała się walka do końca.
Punktualnie o 8.00 wystartowaliśmy. Pierwszy etap to bieg na orientację. Ok. 5km po mieście. Mapka w ręku. Dwie opcje zaliczania punktów, które ładnie układają się w pętlę. Nie ma więc znaczenia kierunek startu. Gdzie biegniemy? Tam, gdzie mniej zespołów. Nie będzie korków przy podbijaniu karty.
Chłopaki, zaczynamy spokojnie! Krzyczy Aśka. Dołączam się, nie ma co łapać zadyszki na samym początku. Czeka nas jeszcze 100km.
STAAAAAART!
I poszły konie po betonie. Ile to mogło trwać? 25min? Punkt za punktem i już startujemy na rowerach. A miało być spokojnie wyszło jak zwykle. Samopoczucie? Zadyszki nie ma. No to ile fabryka dała! Sporo asfaltu, należy to wykorzystać.
Drugi etap, rowerowy. Bardzo szybki. Później okaże się, że sami organizatorzy nie spodziewali się takiej walki od samego początku. Kolejny punkt. Tunel pod torami.
Jazda torami nie jest łatwa. Szczególnie, gdy kamienie nie wypełniają przestrzeni między belkami. Czasem trzeba prowadzić. Alternatywy nie ma bo obok tylko bardzo zapiaszczona droga. Przedsmak jazdy lasami. Nieważne. Jesteśmy w czubie a to rajd przygodowy.
Rowery możemy zostawić, jednak brakuje obiecanych worków na spd. Trzeba zabrać ze sobą. Niedobrze. Moje ważą 460g jeden. Na trekingu poczuję ciężar na plecach…
Wpadamy z kajakami do wody. Czeka nas walka z prądem, wartko spływajacym po płytkim, kamienistym dnie. Dookoła sporo zwalonych drzew. Jeszcze da się płynąć. Potem będzie trudniej.
Coraz więcej zespołów rezygnuje, prowadzą kajaki brzegiem. Z Aśką dajemy równo, połykamy kolejne stopnie i przeszkody. Pływanie pod prąd niestety proste nie jest, jednak i tak łatwiejsze niż targanie ciężkiego sprzętu. Łatwiej było wskoczyć czasem do wody, przeciągnąć go po krzakach czy mieliźnie, rozpędzać się w cieniu drzewa, gdzie nurt słabszy by uderzyć w optymalnym momencie i przeskoczyć przeszkodę. Walczyłyśmy wiosłem i ciałem, układając odpowiednio ciężar. dwie laski w kajaku: zdaję się na doświadczenie Aśki, brak sił rekompensujemy techniką i finezją
Przy stopniu (tu w końcu musiałyśmy wyciągnąć kajak z wody) spotkałyśmy fotografa, który poinformował nas, że dopłynęłyśmy to jako pierwsze. Pogratulował siły. Świetnie ten etap naprawdę wiele kosztował mnie sił, bardzo mi się spodobał, po raz pierwszy miałam okazję płynąć w takich warunkach. Super.
Tylko, że tak naprawdę na tym etapie ci, co płynęli, stracili najwięcej. Kary czasowe nie wyrównywały szans. Strategicznie należało kajak po prostu przenieść brzegiem. Taki etap kajakowy bez wody
I w ten sposób znaleźliśmy się na samym niemal końcu. Eh… Wysoka cena za doskonałą szkołę pływania przeuroczą rzeczką. Ci co nie popłynęli, co prawda zyskali na czasie, jednak stracili wiele wspaniałych wrażeń. Cóż… to rajd i poszukiwanie estetyki powinno znaleźć się na dalszych miejscach… rozterka w tym miejscu pozostanie, szkoła się z pewnością przyda.
Jakże więc odmiennie jawi się ocena tego etapu w skali 1-5 (max): w kategorii przygoda: 5, w kategorii strategia: 1
Nie mogę powiedzieć, że żałuję. To była najlepsza część tego rajdu. bo w tym kształcie najtrudniejsza.
Przepak. W końcu. Można zrzucić kompletnie przemoczone na poprzednim etapie buty i skarpety. W lekkich i suchych będzie wygodnie i komfortowo. Reszta ubioru i plecak wyschną w upale. Mam nadzieję, że lampka nie zamokła. Nadzieję dawała komórka, która choć łyknęła wody – wciąż działała. Jeszcze tylko uzupełniamy zapasy batonów, buła w rękę i w drogę! Gonimy!
Buty + woda w bukłaku ciążą na plecach. Nic to, truchtamy. Przełajem, ścieżką. Kierujemy się na górkę. Od strony wyciągu. U jego stóp czeka nas pierwsze zadanie specjalne: wspinaczka po ścianie ok. 5 m. Tego jeszcze nie próbowałam.
Zapatrzyłam się na te wszystkie pająki w tv i realu wspinające się w specjalistycznym obuwiu. Jak mnie miało się to udać w za dużych (przepisowe 0,5-1cm) szerokich, amortyzowanych butach trailowych? Kolejka do liny pozwala nam na drobne, acz konieczne szaleństwo. Napoje nam się skończyły, więc uzupełniliśmy wodę w pobliskiej restauracji.
I już mam uprząż na sobie. Stoję pod ścianą, wtedy płaczu ;), co ja mam zrobić? No tak, do góry. Ale jak?! Marek stoi tuż pod i podpowiada: ręka na żółty, lewa stopa na niebieski, dobrze, prawa na czerwony. Widzisz pomarańczowy po prawej? Tam stopa. Nie dostanę! Odbij się. Jak!? Z lewej nogi. O rany! Dobrze! Teraz lewa na niebieski, widzisz u góry? Za wysoko! Niech ją Pan podciągnie, pierwszy raz! Nie mogę. Lina trochę się trochę napięła, ale nie podciąga. Muszę sama… Eh… gdzie teraz? Prawa stopa na zielony! Nie mogę! Dasz radę! Do góry! Dostaniesz do łańcucha? Sięgam ręką. Jeszcze tylko kawałek, jeden ruch. Jest! Ściana zdobyta. Zjeżdżam.
Uff.
Idziemy. Pod górkę. Kolejny punkt znajduje się na samym szczycie. Na horyzoncie majaczy wielka czarna ciężka chmura. Wali wprost na nas. Nie uśmiecha mi się zostać złapaną w burzy i ulewnym deszczu… jakoś nie bardzo… Może sobie pójdzie…. Tylko czemu wiatr wciąż wieje w jedynym niesłusznym kierunku? Chłopaki i dziewczyny! Ognia!
Dalej z górki, kolejne punkty, aż do zadania specjalnego, które okazuje się chwilą wytchnienia. Przeprawa przez rzekę. Mówili, że max półtora metra, okazuje się, że głębiej i trzeba płynąć. Plecaki i buty zostawiamy na brzegu. Płyniemy. Woda jest chłodna, przyjemnie orzeźwia w upalny dzień. Szybko kończymy. A szkoda zostało by się tu na dłużej.
Przed nami odcinek specjalny, szukamy tasiemek wyznaczających trasę po największych i najgęstszych chyba krzakach w okolicy, po rurach i w poprzek kanałów odwadniających. Przedzieramy się schyleni, czasem w kucki. Hm…. W krótkiej spódnicy w tygodniu chyba nie pochodzę… Że też komuś z organizatorów chciało się tędy przeciskać…
Docieramy do punktu, w którym mamy przesiąść się na rowery.
Nadrobiliśmy. Jesteśmy ósmym zespołem.
Początek ostatniego etapu to zjazd z górki doskonałym asfaltem. Droga pusta, w weekendy nikt tędy nie jeździ. Delektuję się zapachem lasu, rower rozpędza się do 70km/h. Pięknie. Jak to mówią… miłe złego początki.
Bardzo źle jednak nie było… naprawdę poruszaliśmy się szybko i sprawnie, asfaltami wciąż średnia z 30 nie schodziła. W dwóch miejscach tylko trochę ścieżka nie chciała wyglądać na tę właściwą, przez co straciliśmy trochę czasu. Z
męczenie już mocno dawało znać o sobie. Panowie Nawigatorzy: głęboki oddech i koncentracja. Uff. Pomogło. Punkty zaliczone.
Jeszcze ostatnie zadanie specjalne i do mety. Zjazd linowy z wiaduktu z rowerem. 25m. Bułka z masłem, nos już wyczuwa zapach dania, które organizator zapewnia po rajdzie.
Tuż za nami kolejny zespół… Nie damy się wyprzedzić! Gazu do mety.
Ostatecznie kończymy po 12 h na 10 pozycji. Dwa zespoły wyprzedziły nas w lesie. Uczymy się. Jest dobrze
Doskonałe leczo zrekompensowało brak prysznica (można by ten stan rzeczy podciągnąć pod kolejne zadanie specjalne – co to dla rajdowców pozostać brudnym trochę dłużej… albo zmyć trudy trasy w umywalce).
Skończyliśmy dość wcześnie, więc postanowiliśmy wrócić do domu. Pakujemy się sprawnie niczym na przepaku. Jutro regeneracja. Jutro przeanalizujemy błędy. Dziś będziemy delektować się satysfakcją ukończenia.
Iza Cieluch - uczestniczka rajdu przygodowego SZARPANINA, zawodniczka teamu Multi Fitness Extreme Crew.