Spadkobiercy Piotrusia Pana

Archiwum / 23.10.2006

O bitwie pod Mafekingiem i patrolach pomocniczych złożonych z chłopców słyszał chyba każdy harcerz. Jak jednak wyglądały prawdziwe początki skautingu? I czy maczał w tym palce sam Piotruś Pan? 



Ola Rotnicka

Londyn, rok 1904. Zachwycona publiczność niechętnie rozchodzi się po premierze sztuki J.M. Barriego „Piotruś Pan”. Ciągle stoi im przed oczami przejmująca scena, w której Piotruś twierdzi, że śmierć będzie przygodą. Chcą wymienić jeszcze parę uwag i jeszcze kilka słów, w końcu ta sztuka na pewno będzie przebojem.
Pierwsi widzowie nie mylili się – Piotrusia Pana, chłopca, który nigdy nie dorasta znają przecież wszystkie dzieci. Znał go również generał Robert Baden – Powell. Co więcej, będąc jednym z pierwszych widzów i fanów sztuki Barriego postanowił wprowadzić Nibylandię na mapy świata, stworzyć oddział nieustraszonych chłopców, dzielnych mieszkańców puszczy.

To nie żart, naprawdę „Piotruś Pan” był inspiracją dla powstania skautingu. Patrole chłopców mieszkających w lesie to realizacja marzenia rodem z teatralnych desek o dzielnych, nieustraszonych, walecznych, ale zawsze – dzieciach. Nie na darmo pierwszy skautowy obóz odbył się na wyspie (cztery lata po premierze sztuki).

Pytacie, jaki ma to związek z obecnym skautingiem, tym harcerstwem? Właśnie – jaki? Co nam zostało, po blisko stu latach z marzeń Baden – Powella o ruchu dzieci, które nigdy nie będą dorosłe? Gdy popatrzymy wokoło, wydaje się to nieprawdopodobne, przecież nasze wymagania wobec harcerstwa są zupełnie inne…

Dzisiejsze wielkie ideały, szczytne hasła i nadęte słowa, które wszyscy powtarzamy, wydają się niewiarygodnie dalekie od beztroski Piotrusia Pana i jego kompanów. Ojczyzna, Nauka, Cnota… niewątpliwie same pozytywne wartości. Wręcz wartości wielkiej wagi. Ale bohaterowi z Nibylandii całkowicie obce. Bo co one mają wspólnego z tym zupełnie nieodpowiedzialnym chłopcem? Wykształcenie, doskonalenie się, nazwałby on bzdurami, wymyślonymi przez nudny świat dorosłych.

Dlaczego to on właśnie, Piotruś Pan, stał się inspiracją? Może nie o cechy charakteru, a o skautowy styl życia tutaj chodzi? Chłopcy (i Wendy!) mieszkali w lesie, sami dbając o swoje sprawy, o życie i bezpieczeństwo. Tak, to typowo harcerskie podejście. Samodzielność to cecha, na którą nasza organizacja kładzie niewątpliwie duży nacisk. Cecha dorosłych, dojrzałych osób? Niekoniecznie… Radość i beztroska mieszkańców Nibylandii nie wynikała bynajmniej z braku zagrożeń. Chociażby kapitan Hook – w spolszczonej wersji Hak – wraz z goniącym go tykającym krokodylem oraz ze swoją bandą piratów (pamiętacie swoją kadrę z pierwszych obozów?). Ucieczka i ciągłe przechytrzanie (piratów, kadry… jak kto woli) było zabawą, a nie śmiertelnie poważną grą o przetrwanie. Słowo – klucz: zabawa. Umiejętność przekształcania w nią wszystkiego, co robimy – to sprawia, że pozostajemy dziećmi. A w ten sposób realizujemy marzenie generała Baden – Powella. Skauci z całego świata, radzący sobie doskonale bez „nudnych i szarych dorosłych”, uśmiechnięte dzieciaki, to potomkowie Piotrusia Pana, chłopca, który żył marzeniami – Roberta Baden – Powella. Żeby wykształcać kolejne pokolenia Piotrusiów, zamknijmy oczy i włączmy marzenia. Trzeba pomyśleć o czymś przyjemnym i wesołym – inaczej się nie uda. O, tak! Wylatujemy przez otwarte okno do Nibylandii. Tam już czekają na nas młodsi harcerze – spadkobiercy Piotrusia Pana.


Ola Rotnicka – (20 l.), pionierka, hufiec Konstancin – Jeziorna, a kiedyś Piaseczno. Przyboczna w 21 DH i w 15 DSH, szefowa hufcowego Zespołu Spraw Zagranicznych. Brązowa Odznaka Ratownika Medycznego i wielka ambicja zdobycia "srebrnej blachy". Studiuje na II roku prawa na Uniwersytecie Łódzkim. Na co dzień zajmuje się przekazywaniem innym pozytywnej energii.