Step by step
Obozy wędrowne są super. Bo można zobaczyć miejsca, których samemu nigdy by się nie odwiedziło. Bo można się nauczyć. Jak to patetycznie brzmi. Ale tak jest, prawda?
“Gdzie by tu pojechać, żeby było inaczej, hmmm… Indie. Egzotycznie, na bank inaczej. Tanio. Niebezpiecznie? Choroby, brud, niechęć do Chrześcijan… Zły pomysł. To gdzie? Może w takim razie USA?” – to bardzo przybliżony schemat myśli, który zrodził się w naszych głowach na tegorocznym obozie. Pomysły mają to do siebie, że często umierają. Temu nie wolno. To już postanowione.
Przygotowania czas zacząć, mimo, że nie wybieramy się tam ani w te wakacje, ani w przyszłe. Czemu tak długo? Odpowiedź jest prosta do wymyślenia: to duże przedsięwzięcie. Z wielu względów, ale przede wszystkim – finansowych i logistycznych. To wszystko nie ułatwia. Potrzebni nam ludzie, którzy zadeklarują swój udział z ponad rocznym wyprzedzeniem. A kto z nas wie co będzie za dwa lata…?
Krok pierwszy: co, gdzie, czym?
Rzeczą w miarę jasną jest, że obóz powinien trwać miesiąc. Inaczej to po prostu nie ma sensu. Parę dni stracimy przez jetlag. To długo, ale za krótko, żeby zwiedzić całe Stany – 9 373 967 km². Będąc tak daleko grzechem byłoby nic nie zwiedzać. Dlatego istnieją różne opcje. Z Polski bezpośrednio (oczywiście, nie wiemy co po drodze stanie się z LOTem, bo już teraz cienko przędzie), można dolecieć do Chicago, Los Angeles, Nowego Jorku, Miami. Oczywiście, można również przesiadać się w którymś z europejskich portów – na przykład w Paryżu. Co nie zmienia faktu, że bilet po bardzo okazyjnej cenie kosztuje 1000zł – raczej nas to nie czeka. Standardowa cena to 1500-2000 (i więcej) w jedną stronę.
Przeszukując wiele rodzajów połączeń zauważyłem trzy kategorie lotów:
- Loty normalne ~ 3500-4000 zł w dwie strony
- Loty normalne, tanie 1900-2600 zł w dwie strony
- Loty promocyjne normalne np. Lufthansa, Warszawa – NY czy Chicago za 1450zł w dwie strony. (Są jeszcze loty promocyjne-ekstremalne, typu Kuwait Airways który nie wiedzieć czemu, lata z Londynu do Nowego Jorku;)
Nie muszę chyba wspominać, że to nie są bilety które kupuje się na tydzień przed wylotem. W zależności od linii lotniczych i terminu wylotu, warto na pewno wykupić bilety z kilu miesięcznym wyprzedzeniem.
Jechanie na samo południe, raczej odpada (mam na myśli Arizonę, Teksas) – w lecie, jest tam naprawdę gorąco i mimo, że jest mnóstwo miejsc, które warto zobaczyć, to cena upału jest za wysoka. Drogą eliminacji możemy również pozbyć się Alaski – oznaczałoby to wycieczkę tylko do jednego stanu. Być może również podróż po Alei Tornad nie jest zbyt słuszna. Ale tego już nie jestem pewna. Tak więc zostaje przede wszystkim cała północ, wielkie jeziora oraz zachód. Ewentualnie Kalifornia, z zamiłowania do przebywania nad Oceanem, z chęci zobaczenia San Francisco oraz nadziei, że trzęsienie Ziemi nie zdarzy się akurat wtedy.
Jak bardzo jest gorąco w Teksasie i Arizonie? Nie zapominajmy że szanse na wypożyczenie samochodu bez klimatyzacji (i automatycznej skrzyni biegów) są bliskie zera.
Aleja tornad zajmuje ½ Stanów więc było by szkoda, a przed tornadem da się uciec samochodem – w większości przypadków. Tak na prawdę trudno jest działać na konkretach, bo tam jest dosłownie wszystko. Są wielkie metropolie i zupełnie małe miasteczka. Są ogromne tereny górzyste (z najwyższym szczytem niewiele mniejszym od Mt Blanc – pomijając Alaskę oczywiście) i stany tak płaskie, że można jechać przez 100 mil z całkowitym przewyższeniem kilkunastu metrów. Chinatown w którym mieszka więcej ludzi niż w Lublinie i Sopocie razem wziętych. Hollywood, Las Vegas, Wielka Pustynia Słona, bagna Everglades, centrum lotów kosmicznych NASA, Wielki Kanion, Most Golden Gate, Wodospad Niagara, Rushmore, Parki Yellowstone, Yosemite, Smoky Mountains, Colorado Rockies, to na prawdę tylko niewielka część…
Ok, nawet jeśli wybierzemy parę stanów… Jak będziemy się poruszać? Chodzenie z plecakiem nie wchodzi w grę, bo w miesiąc nie przeszlibyśmy nawet jednego z nich, nie tylko ze względu na brak kondycji.
Mieszkańcy nie poruszają się pociągami. Pierwsze co znalazłam na stronie kolei, to koszulki, gadżety, oraz wycieczki… Nie wróży to nic dobrego. Są autobusy. Ale najlepsze jak sądzę, okażą się samochody. Będziemy do tego potrzebować jak największej ilości osób z prawem jazdy, najlepiej w wieku 21 +. Ciekawe, czy to robialne. Na razie mogą być takie cztery, przy czym wszystkie musiałyby pojechać. Hmmm…
Po przeliczeniu galonów na litry i dolarów na złotówki, litr benzyny w NY kosztuje koło 2.1 zł (styczeń 2011), co oznacza że (po przeliczeniu mil na kilometry) można przejechać stany w poprzek, dużym samochodem (w polskim znaczeniu słowa “duży”) za 1000 zł.
Krok drugi: papierologia stosowana
Istnieje malutka szansa, że do 2013 roku zniosą wizy dla Polaków. Takie są obietnice, nie twierdzę, że trzeba im wierzyć. Od zawsze ich słuchamy. Lecz jakby nie patrzeć – pozostały już tylko cztery państwa UE, które muszą posiadać wizę wjazdową. Jeśli nie zniosą, to już powinniśmy zacząć się o nie ubiegać, albo: stać się dyplomatami, duchownymi, dziennikarzami, piosenkarzami, sportowcami, zdolnymi uczniami – lista nie zamknięta, dla każdego coś by się znalazło. Możemy również pojechać jako wolontariusze, lub uczestnicy wymiany międzynarodowej. Albo załatwić sprawę przez biuro podróży. Kto wie, która z decyzji jest słuszna. I jeszcze międzynarodowe prawo jazdy. Ale to bułka z masłem w porównaniu do wiz. Ubezpieczenie zdrowotne. Do pomyślenia na pewno, ale jeszcze nie teraz.
Polskie prawo jazdy działa, co najwyżej wzbudza się zainteresowanie.
Krok trzeci: pieniądze, brudne pieniądze…
Krótkie nieoptymistyczne szacowanie kosztów: przeloty – 4000zł, przejazdy – 1000zł, jedzenie – 360zł, ubezpieczenie – 100zł (najmarniej), noclegi – 300zł, atrakcje – 300zł, a i jeszcze wiza – bagatela – 420zł – i proszę wychodzimy na około 7 tysięcy złotych. To prawie pięć razy więcej niż obóz zagraniczny w Europie. Ok. Jakby tu ciąć koszty? Po pierwsze, istnieje jakaś niezerowa szansa, że przelot w obie strony zamknie się w 3000zł. To już tysiąc do przodu. Przejazdy będą tańsze, jeśli pojedzie więcej osób. Załóżmy więc, że da się to ograniczyć do 600zł. Jedzenie zawsze może być tańsze, ale oszczędzanie na tym jest zgubne. Ubezpieczenie nie może być tańsze. Noclegi – pewnie da się z nimi zejść do 150zł. Atrakcje również myślę, że około 100zł, ale to wszystko wymaga załatwiania, dogadywania się itd. To ile mamy? Około 5 tysięcy.
Co to oznacza? BARDZO POTRZEBUJEMY DOFINANSOWANIA Z ZEWNĄTRZ.
Pamiętajmy też o czasie, mamy styczeń 2011, zakładając że nie jedziemy tam w te, ani następne wakacje mamy 30 miesięcy na zdobycie – a co tam – 7 tysięcy złotych. Gdyby zacząć od jutra, wymagało by to zarobienia – de facto odłożenia 233 zł miesięcznie. Przy wariancie tańszym 166 zł miesięcznie, czyli 5 zł i 30 gr dziennie – to już nie brzmi tak groźnie, jak kwota o której rozmawialiśmy na początku.
Gdybyśmy jednak zdecydowali się na taki obóz tak jak zwykle, na jesieni poprzedniego roku, czyli na 8-10 miesięcy przed, to musimy już odkładać prawie 1000zł miesięcznie, przy czym największy koszt – przelot czeka nas najprędzej, bo bilety na lato najlepiej kupować w zimie, kiedy to trwają promocje linii lotniczych.
Krok trzy i dwie dwunaste: activities
Fajnie, fajnie, załóżmy, że pieniądze są, papiery są, myślimy nad miejscami, ale może zamiast myśleć nad miejscami, powinniśmy się zastanowić co chcemy tam robić? Skautów podejrzewam, że da się spotkać wszędzie. (Uwaga, zamieszczam tu linki, część z nich to krótkie filmy w HD, które mnie osobiście urzekły). Możemy chodzić po górach, nauczyć się surfować, chodzić po lasach, w kanionach nie raz można uprawiać nietypowe sporty, takie jak rafting, albo po prostu spływ kajakowy… Możliwości jest tak dużo, że trudno będzie zdecydować, choć głównym czynnikiem niestety będą koszty.
Krok czwarty: i co dalej…?
Dalej jest stworzenie check listy (polecam, gorąco polecam!) i harmonogramu działań. Zebranie ludzi, przecież nie zrobimy tego obozu sami. A zatem… zapewniam, że ciąg dalszy nastąpi i to już niebawem!