Szachy bardzo dynamiczne

Archiwum / Jakub Sieczko / 15.12.2008

Wszystko zaczyna się 5 minut przed startem, kiedy na statku komisji regatowej w górę wędruje flaga. Ktoś chowa kanapkę, ktoś inny zakłada żeglarskie rękawiczki, żagle przestają łopotać – płyniemy. Jeden zawsze pilnuje czasu. Puściłeś stoper? – pyta sternik. Puściłem. No to jedziemy.

Jakieś 2 minuty przed startem zaczyna być nerwowo, a sternik ma już w głowie plan. Czasem decyduje się płynąć tuż przy statku komisji, innym razem przy boi startowej – zależy skąd wieje. Ten od stopera podaje czas pozostały do startu – na początku co 15 sekund, potem co 10, na jakieś 20 sekund przed startem na jachcie słychać już głośne odliczanie. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden… Flaga klasy wędruje w dół, słychać głośny sygnał dźwiękowy. Nie ma falstartu? Nie ma.

Uwaga wyłącznie dla harcerzy: podczas kursu na pierwszą boję możecie zostać podkuszeni do złamania Prawa Harcerskiego w części „Harcerz jest czysty w mowie”. Sternik nie podaje bowiem w tym czasie komend „Szanowny trymerze foka, byłbyś łaskaw nieco mocniej wybrać żagiel?” tudzież „Nie wprawiło by Cię w konfuzję miła załogantko gdybyś przesiadła się na drugą burtę?”. Komendy są krótkie, treściwe i często wzmocnione wyrazem mającym nadać wyrażeniu zabarwienie emocjonalne. Nie ma się jednak czemu dziwić – adrenalina aż kipi, jestem pewien, że gdyby zrobić żeglarzom w tym czasie badania oczu to źrenice każdego z nich byłyby szerokie jak pięciozłotówki (adrenalina rozszerza źrenice – przyp. autor).

Do pierwszej boi płynie się kursami ostrymi – ustawiona jest ona bowiem pod wiatr. Tu pojawiają się pytania, które będą powracać aż do końca wyścigu – skąd wieje? Zwrot teraz czy potem? Ktoś na nas płynie? Musimy ustąpić czy mamy żądać pierwszeństwa? Pójść lewą czy prawą stroną? Środkiem? Jednym zdaniem – jaką wybrać taktykę? Bo regaty żeglarskie to takie szachy na wodzie, z tą tylko różnicą, że wielokrotnie bardziej dynamiczne, no i bywa mokro i niebezpiecznie.

Czas dochodzenia do pierwszej boi jest czasem nasilonej pobożności. Gdyby uznać, że Pan Bóg ma swoją siedzibę właśnie w tym pierwszym znaku kursowym z każdą sekundą ze strony zbliżających się do boi łodzi słyszałby coraz głośniej wyrażane prośby. Załoga łodzi płynącej lewym halsem prosi np. „Żeby odwiało, żeby odwiało, żeby odwiało, choć jeden mocniejszy podmuch”. Jeśli odwieje (wiatr zmieni kierunek) nie zderzą się z płynącą prawym halsem łodzią, z którą mają kurs kolizyjny. A kolizja to protest, kary, no i niebezpieczeństwo. Kolizji należy unikać, dlatego też jeśli pierwszeństwa nie masz (bo np. nie odwiało) – musisz ustąpić. Nic dziwnego więc, że do Pana Boga załoga łodzi płynącej prawym halsem modli się słowami „Żeby nie odwiało, żeby nie odwiało, żeby nic się nie zmieniło”. Pan Bóg ma wtedy nie lada problem – dochodzi bowiem do jawnego konfliktu interesów. Jego mądrości pozostawmy rozwiązanie tego problemu, ja jednak sądzę, że do rywalizacji sportowej się nie miesza, a jako pierwszy na boję wchodzi ten kto popełnił najmniej błędów, najlepiej przewidział siłę i kierunek wiatru, no i miał trochę szczęścia.

Teraz boja, na boi zmiana kursu na krótki półwiatr – tu prochu się nie wymyśli, w klasyfikacji  zmienia się niewiele. Kolejny zwrot i czas na kurs pełny – najprościej mówiąc wieje od rufy (tył łodzi – przyp. autor). Jest dziwnie cicho, nie słychać fal uderzających o dziób, łódź nie jest przechylona, niedawno mocno wybrane żagle są teraz wyluzowane, aby złapać jak najwięcej wiatru. Wszyscy załoganci zastygają w czasem nienaturalnych pozach, każdy ruch zwalnia bowiem łódź. Po dynamicznej koncentracji podczas kursu na pierwszą boję, czas na koncentrację statyczną. Jak bumerang powraca pytanie „Skąd wieje?” i wynikające z niego „Jak płynąć?”. I znowu – jedni decydują się na lewą stronę akwenu, inni prawą, czasem ktoś „pójdzie” środkiem. Gdy jachty się tak rozpływają – nikt nic nie wie. Nawet jeśli z boi schodziłeś jako pierwszy, możesz być teraz trzeci bądź czwarty, dopiero dolna boja, na którą płyniesz, wszystko rozstrzygnie. Tam też swoją siedzibę przenosi na ten krótki czas Pan Bóg.

Teraz czas na finisz, apogeum, wisienkę na torcie i wyrocznię – ostatnią halsówkę (wiatr wieje od dziobu – przyp. autor). Pytania te same („Skąd wieje?”, „Jak płynąć?”), łodzie są już w większej odległości od siebie i tak naprawdę odbywa się wtedy kilka bądź kilkanaście małych dwu-trzyzałogowych regat. Drugi walczy z trzecim, piąty z szóstym, dziewiąty, dziesiąty i jedenasty płyną dziób w dziób. Wtedy chyba ważniejsze od tego, na którym miejscu ukończy się wyścig, jest to, czy udało się wygrać z przeciwnikiem, który płynął obok. Choć najmilej oczywiście być pierwszym – to nie starożytna olimpiada, żeby liczył się głównie udział.

Za linią mety trzeba wyścig podsumować, wspólnie cieszyć się z sukcesu, bądź przeanalizować błędy, które doprowadziły do porażki. Potem zaczyna być jak na początku – żagle znowu łopoczą, można skończyć kanapkę, źrenice pewnie są znowu węższe. Gdy dopłyną już wszyscy – czeka się na kolejny wyścig. Oho – flaga klasy w górę, sygnał dźwiękowy. Puściłeś stoper?

phm. Jakub Sieczko – szef Harcerskiej Szkoły Ratownictwa, instruktor hufca Warszawa Żoliborz. Szef działu „Specjalności” w “Na tropie”, wywodzi się z 33 KHDŻ „Pasat” (hufiec Kielce-miasto). Student medycyny na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym.

Jakub Sieczko - szef Harcerskiej Szkoły Ratownictwa, instruktor hufca Warszawa Żoliborz. Szef działu „Specjalności” w „Na tropie”, wywodzi się z 33 KHDŻ „Pasat” (hufiec Kielce-miasto). Student medycyny na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym.