Tak blisko, a tak daleko
Trudno dogadać nam się z Niemcami? Oto kilka pomysłów na to, dlaczego tak jest.
Spędziłam w Niemczech (a dokładniej w Hannoverze) zaledwie pół roku. Studiowałam, podróżowałam, poznawałam ludzi, rozmawiałam, obserwowałam i rozmyślałam. Ale chyba przede wszystkim przeżywałam permamentne zaskoczenie. Jak bowiem inaczej nazwać stan, w którym znajduje się człowiek, którego wszystkie nawyki, normy, przyzwyczajenia nagle zderzają się z zupełnie innymi, obcymi, nieznanymi? Moje zaskoczenie wywoływały sytuacje błache, nieznaczne i absolutnie nieistotne dla np. relacji polityczno-gospodarczych pomiędzy Polską a Niemcami. We mnie jednak wydarzenia te wywoływały lawinę myśli, poruszały skomplikowany mechanizm wspomnieniowo-autorefleksyjny. Incydentów (bardziej lub mniej zabawnych), wynikających z różnic pomiędzy kulturą polską a niemiecką, było w ciągu tego jednego semestru wiele. Żeby jednak nie psuć komuś planującemu wyjazd do Niemiec, a czytającemu ten tekst, zabawy w poznawaniu tych różnic, podam tylko kilka ich przykładów i spróbuję wyjaśnić skąd się bierze odmienne postrzeganie prostych (zdałoby się) kwestii.
W otwartych drzwiach
Chyba już od przedszkola, a z pewnością od szkoły podstawowej, wpajano nam, że „panie zawsze przodem”. Ustawiano nas przed salą w parach i wchodziliśmy w odpowiedniej kolejności: dziewczynki pierwsze, za nami chłopcy. Potem, kiedy już podrośliśmy i wchodziliśmy sami, wszyscy wpychający się panowie byli narażeni na komentarze kolegów: „łe, dziewczyna, dziewczyna!” i oburzenie koleżanek: „no gdzie się wpychasz?!”. Później, powoli nadchodził etap, w którym kobiety po prostu oczekują od mężczyzn przepuszczenia w drzwiach. Nawet więcej! Oczekujemy także, że te drzwi zostaną nam przytrzymane!
Gdyby mój kolega, przyjaciel, chłopak nie otworzył mi drzwi ani ich nie przytrzymał – pewnie bym mu wybaczyła. Ale wepchnięcie się w otwarte przeze mnie z wysiłkiem drzwi uznałabym za wyraz braku choćby minimalnej dawki kultury osobistej. W Niemczech natomiast należało przywyknąć do myśli, że trzebaby trafić na kogoś o polskich korzeniach, żeby doczekać się przepuszczenia w drzwiach. Kiedy po raz kolejny zderzyłam się z zamykającymi się drzwiami, czy też zostałam w nich przepchnięta przez chłopaka, czekającego obok aż otworzę, stwierdziłam, że coś mi tu nie pasuje. Zapytałam więc dziewczyn z Niemiec czy to jest normalne, czy tylko ja tak nieszczęśliwie trafiam. Były równie zaskoczone pytaniem, jak ja drzwiami, trafiając na nie po raz pierwszy nosem… Odpowiedziały mi, że takie zachowanie jest całkowicie normalne, bo w Niemczech po prostu nikt nie wpadł na pomysł, że może być inaczej. Kiedy pytane przeze mnie dziewczęta usłyszały jak jest u nas, stwierdziły: „Wy to tam macie pewnie samych dżentelmenów”. Jakież było ich zaskoczenie, kiedy powiedziałam, że w Polsce to jest absolutną podstawą dobrego wychowania, a żeby być naprawdę uznanym za kulturalnego, należy się wykazać dużo bardziej… Po jakimś czasie i paru przemyśleniach doszłam jednak do wniosku, że jestem szalenie wdzięczna naszym Panom za to, że tej „podstawy” przestrzegają. To na swój sposób pokazuje ich dbałość o nas i dostrzeganie w nas prawdziwych kobiet. Dziękuję Wam Panowie, doceniam! (Prosty gest, a nagle tak niezwykle cieszy!)
Obszar zielony
W Polsce lubimy dotyk. Jakkolwiek zabawnie to brzmi, jest prawdą. Bo odpowiedzmy sobie na kilka pytań: czy lubię być przytulanym/-ną? A zdarza mi się pogłaskać kogoś po głowie? Daję znajomym buziaka na przywitanie i/lub pożegnanie? Drapię kolegę za uchem, kiedy o to poprosi? Obejmuję koleżankę ramieniem, kiedy tego potrzebuje? No właśnie! To teraz obrazowo – czym się w tej kwestii różnimy od naszych sąsiadów.
Zrobiono badania, w których dano osobom kilku narodowości kartki z narysowanym konturem człowieka. Zadanie badanych polegało na zamalowaniu powierzchni ciała tego człowieka, używając trzech kolorów: czerwonego – oznaczającego miejsca, w które zdecydowanie osoba badana nie życzy sobie być dotykaną; żółtego – oznaczającego obszary, w których dotyk można zdaniem badanych zaakceptować; zielonego – oznaczającego brak zastrzeżeń, co do dotykania tych miejsc. Jak pokolorowali ludzika Polacy możemy się domyślać: użyli głównie żółtej i zielonej kredki, czerwoną zaznaczając tylko okolice intymne (kobiety także biust). U Niemców natomiast niemal cały człowieczek był na czerwono! Zielone były dłonie, żółte: ramiona i twarz. Ciężko mi było w to uwierzyć, zwłaszcza, że usłyszałam tę historię w pierwszym tygodniu mojego pobytu w Hannoverze. A jednak okazało się to w dużej mierze prawdą! W normalnych kontaktach (nie mówię o dyskotekach czy imprezach) Niemcy podają sobie dłoń, ewentualnie obejmują ramieniem na przywitanie i to zasadniczo jest ich cały kontakt fizyczny. Nawet pomiędzy bliskimi znajomymi nie zaobserwowałam takiej wylewności i częstotliwości dotyku, jak w Polsce pomiędzy, dajmy na to, rozmawiającymi koleżankami. Z czego to może wynikać? Podobno w Niemczech nie ma zwyczaju częstego przytulania i głaskania dzieci. Kto ma więc ich uczyć, jak później się odnieść do takiej formy kontaktu? W Polsce nie wyobrażam sobie mamy, która by nie poczochrała włosów nawet dorosłego już syna wychodzącego po odwiedzinach u niej, czy córki nie przytulającej się do ojca przed długim wyjazdem. W Niemczech raczej podali by sobie rękę… Wyjaśnia to, dlaczego odbieramy Niemców, jako ludzi oschłych, chłodnych, podczas gdy to bardzo sympatyczny, serdeczny i pogodny naród. To właśnie fakt, że podczas rozmowy zachowują spory dystans fizyczny, może wpływać na takie ich postrzeganie. Niesłusznie. Przytulony Niemiec nie pogryzie, nie zacznie krzyczeć, ani nie ucieknie z płaczem – sprawdziłam! Mam kolegę, Moritza, z którym po mniej więcej miesiącu pobytu zakumplowałam się i zaczęłam chodzić na naukę tańca. Kiedyś, podczas gdy ćwiczyliśmy kroki do Rock&Rolla, podeszła do nas trenerka i zaczęła coś szybko mówić, oczywiście po niemiecku. Z uśmiechem na twarzy wysłuchałam, co miała do powiedzenia, a potem przyciągnęłam Moritza i poprosiłam go szeptem, żeby mi wytłumaczył, o co właściwie chodziło. Chwilę trwało zanim mi odpowiedział, bo był w szoku, że pociągnęłam go za koszulkę, kazałam się pochylić (Moritz ma ok 2m, ja 1,64m) i trzymałam za przedramię, wspierając się na nim, by sięgnąć do ucha. Zanim odpowiedział musiał się odsunąć i patrzył na mnie przez chwilę skołowany. Poza tym parę jeszcze razy sprawiał wrażenie zszokowanego np. poklepaniem po ramieniu, ale w sumie szybko nauczył się funkcjonowania na moich, polskich warunkach. To też pokazuje prawdziwość moich wcześniejszych słów – Niemcom brak wzorca, nie ciepła.
Nie bądź żyła, podziel się
Trzecią i ostatnią poruszoną przeze mnie kwestią niech będzie temat dzielenia się. Mnie nauczono, że jak coś mam, to się tym dzielę. W mojej drużynie panuje zasada: jeżeli wychodzisz na plac apelowy z jedzeniem, częstujesz każdego kto na nim jest. Kiedy ktoś otwiera butelkę z wodą w gorący dzień, zawsze pyta, czy reszta chce się napić. I tak dalej… W Hannoverze dowiedziałam się, że w Niemczech jest inaczej. To nie nie jest tak, że Niemcy są snobami, nie o to chodzi. U nich po prostu nie ma zwyczaju pytania innych, czy ktoś chce, żeby Niemiec się z nim czymś podzielił. Jeżeli ktoś poprosi – nie widziałam, ani nie wyobrażam sobie, aby mu odmówiono. Natomiast sami z siebie, Niemcy (prawie) nidy nie wyjdą z inicjatywą dzielenia się. Ewentualnie wśród znajomych… Byłam świadkiem sceny, kiedy to grupa siedziała na korytarzu przed salą i czekali na zajęcia. Jedna z siedzących dziewczyn wyciągnęła czekoladę i zjadła prawie całą tabliczkę sama. Podzieliła się tylko z dwiema przyjaciółkami, które ją poprosiły o danie im po kawałku. Obok siedziały 3-4 osoby z tej samej grupy, czyli znajomi tych dziewczyn. Nas to może dziwić, że nie zaproponowała im też po kawałku. Niemiec natomiast powiedziałby (bardzo zresztą logicznie): to jej, nie musiała się dzielić, a oni mogli zapytać. Warto więc wiedzieć, jak Niemcy podchodzą do swojej własności i dzielenia się nią: to nie snobizm, tylko dbanie o swoje. A w dodatku – kto nam broni podejść i poprosić o coś? Chyba tylko wpojone nam polskie przeświadczenie, że to ta druga osoba powinna się podzielić, bo inaczej jest samolubna, nieprawdaż? Nie.
Przykładów na różnice pomiędzy „nimi”, a „nami” jest wiele: słynna niemiecka punktualność a polska spontaniczność; niemiecki porządek a wszechobecny polski chaos; szorstki niemiecki język, a melodia języka polskiego. To wszystko jednak należy osadzić w kontekście kultury panującej w naszych krajach – kiedy przestaniemy patrzeć tylko na to jacy oni są, zobaczymy może też dlaczego tacy są. Łatwiej jednak jest dostrzec to wszystko zastanawiając się nad tym, jacy my jesteśmy i właściwie dlaczego tacy. A potem nagle okaże się, że Niemcy, mimo że tak różni od nas, wcale nie są tacy straszni. Tylko po prostu inni.
Alicja Rzechuła - studentka Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa, wieloletnia drużynowa harcerska, świeżo upieczona przewodniczka po Warszawie; obserwatorka życia i ludzi; główne pola jej zainteresowań to szeroko pojęta kultura (w tym teatr i literatura), historia książki i pisma, paleografia, Warszawa i jej sekrety.