Tako rzecze komunikacja miejska

Archiwum / Agata Luśtyk / 17.12.2009

Uwielbiam podróżować komunikacją miejską. Niezależnie od tego, co mówią ludzie, podróż nigdy nie jest nudna. A im więcej osób w środku, tym lepiej. Robi się coś na kształt przekroju społeczeństwa.

Wchodzę do ulubionego 107 i rozglądam się jak łowca – stała czujność. Autobus jak zwykle zatłoczony, w jednym kącie, tuż przy szybie kierowcy, widzę długowłosego nastolatka, coś w stylu metroemo (przynajmniej dowiaduję się, co aktualnie jest trendy). Wystukuje rytm stopą, na której poza trampkami ma skarpetkę w różowe pasy. I chyba naprawdę myśli, że skoro druga noga nosi inne kolory, to to jest naprawdę takie świetne. Mimo agresywnego makijażu dzieciak wygląda całkiem niewinnie. Jakby świat go zagubił. Zdaje się tego nie dostrzegać babcia w berecie z antenką. Ona pogląd ma już wyrobiony. Łypie na małego spode łba i wyraźnie szuka kogoś, z kim mogłaby wymienić pogardliwe spojrzenia. Trzyma kurczowo reklamówkę, chyba z zakupami. Trzyma tak, jakbyśmy wszyscy się mieli na nią za chwilę rzucić. Tuż za babcią, siedzącą oczywiście przodem do kierunku jazdy, w szybę patrzy ponadpięćdziesięcioletni mężczyzna. Grube szkła, stare oprawki i łysina upodobniają go trochę do Jeruzelskiego. „Ciekawa konstelacja” – myślę i staję nieopodal towarzystwa, dając się ostatecznie skusić wolnemu miejscu obok mężczyzny. W moim wieku niebezpiecznie jest siadać. Babcia od razu ma gotową opinię na mój temat. Mnie jednak zajmuje jedynie mozaika, która zaczyna się tu układać. Aż zacieram ręce. Mój sąsiad zdaje się cieszyć z mojego towarzystwa:

– Wie pani, taki mamy kraj, że wracam z sądu… Co za sprawiedliwość, taki biedny człowiek. Bo ja jestem ochroniarzem. Nawet pani nie wie, jak ciężki to kawałek chleba. A pani dokąd jedzie, do pracy? Gdzie pani pracuje?
– Tak, do pracy, jadę do redakcji.
– W spożywczym? Ale gdzie? Na jedną zmianę pani pracuje? – ochroniarz zdaje się być mało zainteresowany moją historią. Albo ja mam tak straszną wadę wymowy. W każdym razie on snuje swoją opowieść, a ja zerkam na boki. Przystanek. Wsiadają: kolejna babcia i kobieta w ciąży. Jedno miejsce wolne, pierwsza babcia z antenką szykuje się do boju. Aż jej bieleją kostki palców, tak mocno zaciska dłoń na siatce.
– Przepraszam, czy mogłaby mi pani odsłonić tył? – kierowca pyta metroemo, który grzecznie się przesuwa, pozornie nic sobie nie robiąc z pomylenia płci. On i tak wie swoje. Pasażerowie dyskretnie uśmiechają się pod nosem. Ja skupiam się na wsiadających, toż to będzie istny wyścig! Ciężarna kobieta wygrywa – zajmuje wole miejsce. Władczo patrzy na pozostałych, jakby poszukując kolejnych do walki. Pokonana babcia rozgląda się więc uważnie i wybiera ofiarę. Tak, jest. Siedzi trzydziestoletnia kobieta. Babcia żwawo podąża ku niej. I już słychać te komentarze, jacy ci ludzie niewychowani. Zwłaszcza młodzież. Jednak to ona nie przebiera w przekleństwach i to ta niewychowana młodzież mogłaby się od niej uczyć. Godne podziwu.
– Panie, pan teraz wysiada? Pan do szpitala? Bo jak nie, to proszę mnie puścić – mówi mężczyzna, wstając już dwa przystanki przed docelowym. – To jest nienormalne, żeby zapisywać się na wizytę rok wcześniej – mówi nadal, gdzieś tam w przestrzeń.
– Ja pierdolę, nie może tak być! – krzyczy do telefonu trochę dalej stojący chłoptaś, z kapturem postawionym, że nie ma ch… we wsi. I radośnie rozmyślam sobie, jak wbrew pozorom to wszystko jest harmonijne i zgrabnie się przeplata. I różne pokolenia co do najważniejszego widocznie mogą się zgadzać.

Przystanek. Z miną gospodyni wyczekuję kolejnego wsiadającego. Dresik! Ale taki na niecałe pięć pasków i nawet z włosami. Od razu przejmuje stery i pokazuje, kto tu rządzi – muzyka z komórki łupie na cały autobus. I co ciekawe – każdy mamrocze pod nosem, patrząc w podłogę, ale nikt nie zwróci mu uwagi.

W końcu przecież bierzemy, co nam dają. Zaciśniemy zęby i przetrwamy – tak, jak w szkole, pracy, w domu i gdzie tylko jeszcze są kłopoty. Takie trochę zahukane, metroemoseksualne, agresywne i narzekające społeczeństwo. Co to umie dużo szczekać, a nigdy słuchać. Wojować, a nie dogadywać się. Biec, a nie iść. Pchać się agresywnie, a nie współpracować. Niszczyć, nie budować. Aż serce ściska od tych obserwacji. Ale może tu jeszcze nie jest najgorzej? Myślę naiwnie, w końcu w tym wieku jeszcze mogę! Wsiadła pani. Też lubiła rozmawiać. Że jest sprzątaczką w Złotych Tarasach i u nas zarabia więcej niż na Ukrainie, wykładając na uniwersytecie.

Powtórzę, bo nie ja to wymyśliłam: dziwny jest ten świat…

Historie niezmyślone.