Teatr dla widza czy widz dla teatru?

Archiwum / 17.03.2011

Coraz mniej osób chodzi na spektakle teatralne. Widownie świecą pustkami, a ludzie częściej wybierają salę kinową zamiast obcowania z żywym słowem na scenie. Reżyserzy poprzez użycie niekonwencjonalnych środków chcą zwrócić uwagę widzów. A co z wielbicielami czerwonej kurtyny i wygodnych krzesełek na widowni? Muszą się z nimi pożegnać?

Współczesny teatr coraz częściej „wychodzi” z klasycznego budynku, adaptując przestrzenie nieteatralne na potrzeby swoich działań. Spektakle grane są wszędzie, począwszy od starych piwnic, na dużych przestrzeniach gdzieś na wsiach skończywszy. Występowanie w różnych miejscach nieteatralnych było znane już w średniowieczu, gdzie aktorzy odgrywali swoje role w kościołach; budynek kojarzony z dzisiejszym teatrem powstał bowiem w renesansie.

Teatr współczesny pokazuje, że spektakle nie muszą dalej tkwić w schematycznych ramach, prezentując dzieła poza tradycyjnymi murami teatru. Jednym z prekursorów na polskiej scenie był Teatr Ósmego Dnia, założony w latach 60. XX wieku przez studentów polonistyki. Jego działalność od początku była kontrolowana i tłumiona przez ówczesne władze, dlatego też twórcy swoje spektakle prezentowali w przestrzeniach nieteatralnych: w kościołach, domach kultury i klubach.

Kolejnym dość nowatorskim punktem na teatralnej mapie Polski jest powstały pod koniec XX wieku Ośrodek Praktyk Teatralnych „Gardzienice”, tworzący spektakle inspirowane teatrem antycznym. Zespół prezentuje przedstawienia pełne motywów regionalnych i ludowych, które uwidaczniają się w rytmicznych melodiach. W miejscowości na potrzeby działań aktorskich zaadaptowano m.in. pałac, spichlerz czy park przypałacowy.

Teatrem znanym z wykorzystywania miejsc nieteatralnych jest legnicki Teatr im. H. Modrzejewskiej. Od kilku lat działa on pod hasłem „teatru, którego sceną jest miasto”. Spektakle o tematyce lokalnej odbywają się w miejscach, które zostały zapomniane, zdewastowane lub nadają się do rozbiórki. Bardzo ważnym ośrodkiem legnickiego teatru jest powstała w ostatnich latach Scena na Piekarach, zaadaptowana z dawnego pawilonu handlowego. Znajduje się ona w centrum największego skupiska ludności w tym mieście i swoimi działaniami chce prezentować problemy tego środowiska. Najgłośniejszym przedstawieniem było „Made In Poland” w reżyserii Przemysława Wojcieszka. Historia młodego chłopaka, mieszkańca legnickich Piekar, który buntując się i dewastując mienie publiczne, sprzeciwia się materializacji dzisiejszego świata. Boguś, główny bohater, przed budynkiem sceny doszczętnie niszczy stojący samochód, a obserwujący z okien mieszkańcy grożą mu wezwaniem policji. Twórcą staje się każdy przypadkowy przechodzień i widz, który jest częścią tej społeczności.

Dość popularnym ostatnio zjawiskiem w polskim teatrze jest powstawanie tzw. teatrów prywatnych, zakładanych przez ludzi znanych ze szklanego ekranu. Zatrudniani są w nich koledzy po fachu, aby afisz ze znanym nazwiskiem przykuł uwagę fanów albo ludzi, którzy chcą po prostu zobaczyć ulubieńców z seriali czy filmów na żywo. Tylko czy spektakle grane są wyłącznie dla pieniędzy, czy dla doskonalenia kunsztu aktorskiego? Przy oglądaniu niektórych z nich ma się wrażenie, że dla tego pierwszego. Gęstość zaludnienia przez sławy na metr sześcienny jest nie do obliczenia, a powalającej fabuły niestety brak! Nie jest to jednak tylko współcześnie popularne zjawisko, bo pod koniec XIX wieku, kiedy Helena Modrzejewska rywalizowała z Antoniną Hoffmann o pozycję pierwszej aktorki w zespole teatru krakowskiego, to od publiczności i jej oklasków zależał angaż artystek. Ulubienica publiczności dawała większy zarobek teatrowi, co było największym argumentem dyrektora przy przydzielaniu głównych ról.

Oczywiście nie wszystkie produkcje teatrów prywatnych są złe. Na dużą uwagę zasługuje działalność Teatru Polonia, który obok plejady gwiazd może poszczycić się bogatym i mądrym repertuarem. Jego twórczyni, Krystyna Janda, po ponad 20-letniej przerwie wraca na prośbę widzów do swojego kultowego (o ile można użyć tego słowa w odniesieniu do spektaklu teatralnego), granego niemal w całej Polsce monodramu „Biała bluzka”, na podstawie tekstu Agnieszki Osieckiej. Jest to historia młodej kobiety i jej miłości do opozycjonisty. Elżbieta nie może poradzić sobie z życiem podczas stanu wojennego, gdzie napotyka same nakazy i zakazy. Opowieść jest przeplatana piosenkami i materiałami archiwalnymi.

Dziś, jak widać, widz ma dość znaczący wpływ na współczesny, szeroko pojmowany teatr. Ciekawe tylko jak z biegiem czasu ta zależność będzie się zmieniać. Mam nadzieję, że miłośnicy tradycji zawsze znajdą coś dla siebie w teatrze – pomimo wielu innowacji i nieustannych zmian.