Telewizja kłamie!

Archiwum / Marcin Łojewski / 22.11.2010

Zaskakujące, niesamowite, szokujące. Takie obrazy możemy zobaczyć w telewizji. Jednak gdy znajdziemy się po drugiej stronie ekranu – dostrzeżemy wiele fikcji. I że tak naprawdę to nas oszukują.

Obiektywnie rzecz ujmując: nie ma sensu oglądać telewizji. Praktycznie wszystko jest przewidywalne. Weźmy politykę – przed pierwszym czytaniem przykładowej ustawy słyszymy w wiadomościach: „Z arytmetyki sejmowej wynika, że głosami koalicji ustawa przejdzie”, a pięć minut później: „Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej prezydent powiedział, że ustawę w takim kształcie na pewno zawetuje”. To ja się pytam: po co w ogóle te czytania? Na gruncie tej przewidywalności wyrosła moda na reality TV wszelkiej maści. Ale czy to jedyna sztuczka, którą stacje telewizyjne stosują by przyciągnąć nas przed ekrany? Na to pytanie pomogą Wam poznać odpowiedź Marta i Maciej, byli pracownicy Telewizji Polskiej.

Zgodzicie się z hasłem „telewizja kłamie”?

Jest coś takiego jak magia TV, można coś pokazać od strony „innej niż rzeczywista”.

Marta: Jest coś takiego jak magia TV, można coś pokazać od strony „innej niż rzeczywista”.

Maciej: Marta próbuje powiedzieć, że TV kłamie, nie wypowiadając tych słów. W wielu przypadkach misja TV jest ściemą. Dla tych, którzy mówią o misji najgłośniej, liczy się głównie pensja co miesiąc na koncie. Faktyczną misją telewizji jest podnoszenie wskaźnika oglądalności. Poza tym pracowałem wśród ludzi, którym przyświecała idea „lepiej mieć dobrą nawijkę niż kiepskiego magistra”. Najważniejsze: dla dziennikarza TV nie liczy się temat programu – liczy się karta wstępu na korytarz, a korytarz jest drogą do wszystkich drzwi. Na Woronicza są też nietykalne osobowości – jakkolwiek słaby materiał wypuszczą i tak są nie do ruszenia. Przykładem może być Stanisława Ryster, dzięki której kolejne pokolenia Polaków uczyły się na pamięć Mozarta i Vivaldiego.

Marta: Dziennikarzom niższego szczebla płaci się głównie za informacje. Stąd próbują oni jak najlepiej „sprzedać” swój materiał. Robią sensację ze zdarzenia, gdzie tej sensacji nie było. Ważny też jest „obrazek”, a nie informacja. Na przykład nieważne dla takiego dziennikarza czy robi materiał o ZHP czy ZHR, bo i tak powie ogólnie o harcerstwie. Innym aspektem jest brak obiektywizmu, niestety często spowodowany wpływami polityki.

Pracowaliście w tym samym kanale, jednak przy różnych programach. Opowiedzcie, proszę, o ich cechach charakterystycznych.

Maciej: Dziennikarstwo śledcze to wywlekanie intymnych dramatów ludzkich na światło dzienne. Problemem jest to, że ludzie – bohaterowie materiału – zostają po emisji z całym nawałem emocji. Często w małych społecznościach rodzi to kolejne dramaty. Trudno mówić o sytuacjach delikatnych, skoro po jakimś wydarzeniu w małym mieście wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Byłem świadkiem sytuacji, gdzie fałszywie oskarżeni ludzie musieli się przeprowadzać lub zamykać dobrze prosperujące firmy właśnie z powodu rozdmuchania tego oskarżenia.

Marta: Praca przy programie dla dzieci to zupełnie inna sprawa. Pracowałam przy produkcji i współtworzyłam scenariusz. Przy programie dla dzieci, zwłaszcza typu reality show, złe podejście jest nagminne. Zajmowałam się tymi dziećmi i trudne do zaakceptowania było to, że widziałam, jak ekipa manipuluje maluchami. Byłam przyzwyczajona do roli wychowawcy, a tutaj musiałam patrzeć na wszystko z boku. Manipulacje były najróżniejsze – chociażby od dzielenia dzieci na drużyny tak, by powstawał jakiś konflikt.

Powiedzcie wprost: jakich największych telewizyjnych przekrętów byliście świadkami czy uczestnikami?

Marta: Ja nie jestem dobrym materiałem do odpowiedzi na to pytanie – w mojej pracy były subtelne zakulisowe sprawy, o których nie warto mówić. Ze względu na charakter programu nie było takich widowiskowych sztuczek.

Hitem wszech czasów niezmiennie jest worek śmieci udający zwłoki dziecka.

Maciej: Hitem wszech czasów niezmiennie jest worek śmieci udający zwłoki dziecka. Pracowałem wtedy przy programie kryminalnym. Spóźniliśmy się na miejsce zbrodni. Nie mogliśmy nakręcić prawdziwych zwłok ofiary. Myśleliśmy, że wrócimy z niczym, ale na poboczu trasy katowickiej znaleźliśmy pasujący worek, rozpięliśmy trochę taśmy policyjnej i materiał gotowy. Nie była to pierwsza ani ostatnia taka sytuacja, ale ta jakoś najbardziej utkwiła mi w pamięci.

Marta: TV wypełnia potrzeby ludzi. A ludzie szukają cukierków dla oczu. Liczy się szybki news, najlepiej sensacyjnie podany, a niekoniecznie zgodny z prawdą.



Nie cała magia telewizji to jednak wyrachowane manipulacje. Sztaby specjalistów od efektów specjalnych, makijażu czy scenografii coś przecież w tych stacjach robią. Miałem przyjemność być gościem jednego z programów nazywanych śniadaniowymi. Wejście, w którym opowiadałem o nadchodzącym meczu futbolu amerykańskiego, trwało łącznie 3 minuty. Na krześle u makijażystki spędziłem za to tych minut dziesięć. Złośliwi mogą oczywiście twierdzić, że to tylko po to, bym choć trochę przypominał człowieka, ale przede mną podobną drogę przeszła pewna całkiem ładna aktorka.

Warto się zatrzymać i zastanowić, po co taka magia telewizji jest stosowana. Oczywiście na początku jest chęć przyciągnięcia widza do konkretnego kanału, poprzez zaserwowanie mu najbardziej interesującego programu. Stąd wspominany nieraz trend reality TV. Następnie estetyka – ta jest bezlitosna. Utarło się, że w telewizji muszą pracować ludzie powszechnie określani jako piękni. O tym, kto jest piękny, a kto nie, decydują specjaliści od castingu. To uroda jest najczęściej przepustką do telewizji, wszystkie inne rzeczy da się wyćwiczyć, wyuczyć. Niestety często uroda wypiera talent. Co prawda zawsze gdzieniegdzie znajdzie się miejsce dla tzw. aktora charakterystycznego, ale nie jest tego miejsca dużo. Szkoda, bo utalentowanych ludzi nam nie brakowało i nie brakuje. Weźmy na przykład Jana Kaczmarka z kabaretu Elita. Bardzo dobry autor tekstów i pieśniarz, bohater jednej z najsłynniejszych zapowiedzi w historii polskiej telewizji: „Proszę państwa, oto Jan Kaczmarek, prosimy nie regulować odbiorników, on naprawdę tak wygląda”.

Nie można jednak zapominać, że telewizja to biznes i wiele sztuczek weszło w życie z powodu oszczędności. Nie trzeba tygodniami szukać dobrej lokalizacji potrzebnej do nakręcenia jednej sceny. Teraz wystarczy wynająć studio nagraniowe i nagrać tę scenę za ułamek kosztów, na bluescreenie czy greenscreenie, a potem całe tło nałożyć komputerowo. Dzięki temu oszczędza się na podróżach, rekonesansach i wielu, wielu innych aspektach. Apogeum greenscreenu był „Avatar”. Sam reżyser przyznał, że historię miał ułożoną w głowie już kilkanaście lat temu, jednak dopiero teraz pojawiła się technologia będąca w stanie zrealizować jego śmiałą wizję.

Jak widzicie, w telewizji jak w życiu. Jest magia pozytywna, ale jest i ta czarna. I w jeden sposób, i w drugi – telewidz jest manipulowany. Który sposób manipulacji Wam bardziej odpowiada – oceńcie sami.