Telewizja – śmietnik czy okno na świat?
„Telewizja to potwór, który wciąga, pożera, a potem wyrzuca na śmietnik…” – Krzysztof Ibisz (prezenter telewizyjny!) w „Antenie” w marcu 1996 r.
Podobno nasi dziadkowie śnili sny czarno-białe. Nam, dzieciom cywilizacji przełomu XX i XXI wieku, nie śnią się już inne niż pełne koloru, wielobarwne – ale tylko podobno. Nawet jeśli nie ma to nic wspólnego z prawdą, jeśli jest tylko zasłyszanym gdzieś i przekręconym zdaniem, czyimś wymysłem – to i tak doskonale oddaje to, co telewizja w ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat zrobiła z naszym życiem: radykalnie je zmieniła, wywróciła do góry nogami.
Kiedyś ludzie mieli inne rozrywki, inaczej zdobywali wiedzę, inaczej spędzali wspólnie czas. Dziś nasz dzień znacząco wypełniają godziny spędzone przed kolorowym ekranem – i nikogo to nie dziwi. To już dawno stwierdzono: staliśmy się kulturą na powrót obrazkową. Już nie przemawia do nas słowo pisane, szkoda nam męczyć się nad zrozumieniem myśli autora, przyswojeniem sobie minimalnej nawet dawki zapisanych słownie informacji. O ile łatwiej sięgnąć po pilot i…
„(…) kiedyś telewizja dawała możliwość wyboru. Małoekranowa rozrywka miała różne oblicza, a dowcip bywał wysublimowany. Dziś rechot się dogrywa. I już” – Krzysztof Materna w „Dzienniku Zachodnim”, 24 marca 2006 r.
Odkąd telewizja stała się dostępna dla wszystkich, odkąd potrzeba tylko wystarczająco dużo pieniędzy – zalała nas papka telewizyjna. Są to amerykańskie produkcje (aby zapobiec nieporozumieniom, nie mam na myśli filmów stworzonych przez Amerykanów, ale konkretny typ filmu, gdzie scenariusz jest do przewidzenia w trzeciej minucie, humor w stylu skórki od banana, a problemy zawsze te same; konieczny happy-end i konieczny pocałunek głównych bohaterów w romantycznej scenerii), kolejne teleturnieje, w których wygrywać powinni wszyscy widzowie, a nie uczestnicy, programy z krzyżówkami, gdzie można wygrać znowu tysiąc złotych, programy z kłótniami polityków, ale też to, co najbardziej denerwuje, a często się o tym zapomina – reklamy.
Byle szybciej, byle bardziej kolorowo, hasła-slogany, które łatwo zapadają w pamięć, melodie, które męczą aż do dnia następnego, proste schematy, przekrzykiwanie widza i informacje w najprostszej formie – taka jest dzisiejsza telewizja dla mas. Że już nie wspomnę o tysiąc setnej powtórce „Kevin sam w domu” – czy ktoś jeszcze tego nie oglądał? Telewizja czy śmietnik – trudno czasem rozróżnić. Mam nierzadko wrażenie, że ludzie kina i filmu mają mnie za totalną idiotkę, którą da się uciszyć igrzyskiem. Najgorsze jest jednak to, że dzieje się tak, bo tego właśnie szukamy – prostej, niewymagającej rozrywki. I dostajemy ją. Ma przystępną formę. I nie musimy nawet długo szukać, skakać po kanałach.
„Nienawidzę telewizji. Nienawidzę jej tak bardzo jak orzeszków. Ale nie umiem przestać jeść orzeszków” – Orson Welles.
Ale jak wszystko – i telewizja ma dwie twarze. Bo telewizja to nie tylko największe stacje, gdzie wyświetlane są w głównych porach oglądalności najlepiej płatne filmy i reklamy. W gąszczu tysiąca różnych kanałów każdy znajdzie coś dla siebie. Jak ze wszystkim, choćby Internetem, ale też biblioteką, bazarem, wielkim supermarketem, radiem – wystarczy umiejętnie poszukać, wiedzieć, czego się chce i nie zatrzymać się, kiedy z ekranu będzie nas wołać piękna pani z płynem do mycia okien.
Jedni poszukują informacji – znajdą takie dzienniki telewizyjne lub programy, gdzie dziennikarzom nie zależy tylko na oglądalności, drudzy chcą się rozerwać – jest cała masa dobrych komedii z humorem na poziomie, śmiesznych, ale niegłupich filmów, programów rozrywkowych; inni chcą czasami obcować z kulturą wyższą – do tego nie trzeba małych, zapomnianych kin, gdzie wyświetlają klasykę.
To, co znajdziemy, zależy od nas, niekiedy od naszego uporu. Są stacje, w których niezależnie od godziny trwa wielka wyprzedaż w Mango, a są i takie, gdzie kiedy nie włączyć, wyświetlany jest film, o którym słyszało się już od wszystkich, ale nigdy od siebie. Można znaleźć wieczne pokazy mody – znowu skrajnie różne; można audycje muzyczne, kulturalne, programy o podróżach po świecie, przyrodnicze, krajoznawcze; można trafić na wywiad z ciekawą osobą, która rzeczywiście ma coś do powiedzenia, interesujący reportaż, nagrany koncert, rozdanie jakichkolwiek nagród – naprawdę zawsze znajdzie się coś dla każdego, niezależnie od naszych zainteresowań.
Rozumiem ludzi, którzy telewizję odrzucają – z różnych przyczyn; najczęściej argumentem jest to, że zabiera czas. I znowu jest tak samo, jak ze wszystkim: tylko od nas zależy, czy będzie to czas stracony. Książki – coś, co kojarzy nam się z kulturą wyższą, tą dla wybranych, trudną i wielką – też są przeróżne, a to czytelnik wybiera z półki to, co go interesuje. Rozumiem ludzi, którzy psioczą na dzisiejszą telewizję, bo pełna polityków, Dod, Ibiszów. Ale dla mnie to tylko okładka, która nie zawsze oddaje charakter całości. Odkryciem były dla mnie kanały, gdzie nie ma reklam – naprawdę są takie! Po kolejnych przypadkowych odkryciach zaczęłam bardziej świadomie przeglądać program telewizyjny. Znalazłam dla siebie miejsce.
Nie podam tu żadnego przepisu, jak znaleźć coś dla siebie, które stacje oglądać, gdzie szukać, co omijać. Bo telewizja to śmietnik, pchli targ, ale niepozbawiony perełek. Wartościowych rzeczy trzeba szukać lub znaleźć przypadkiem, ale warto. I mówię „wartościowych” nie w znaczeniu arcydzieła kinematografii, ale w indywidualnym rozumieniu każdego. Śmietnik, w którym mieszają się ze sobą wszystkie kultury świata, stereotypy, przekonania, wierzenia, uprzedzenia, światopoglądy, zainteresowania, krajobrazy, historie i tradycje – słowem: okno na świat, z którego trzeba umieć korzystać.