To prawda Rafał, jesteś za stary. Szkoda

Filip Springer / 24.06.2009

Na internetowym blogu zhp24.net Rafał Klepacz oficjalnie oświadczył, że nie zamierza kandydować na funkcję naczelnika ZHP. Jak ktoś już słusznie zauważył, powody, którymi uzasadnił tę decyzję, świadczą, że jest on najlepszym kandydatem na to stanowisko. Problem polega na tym, że te same powody czynią tę decyzję jasną, słuszną i zrozumiałą.

Oczywiście cała rzesza niedowiarków nadal będzie sądziła, że Klepacz ściemnia i w końcu objawi się jako kandydat, prezentując po raz kolejny w internecie swój program i zespół. I znowu polegnie, tak jak poległ w 2005 i 2007 roku. Sam skromnie uważam, że o ile jego porażka w 2005 roku mogła być tylko bolesna, o tyle ta z 2007 roku wyszła jemu i innym członkom proponowanej przez niego Głównej Kwatery na dobre. Mam wśród nich wielu przyjaciół i patrzenie, jak dziś się męczą ratowaniem tonącej powoli organizacji, sprawiałoby mi wybitną przykrość. Patrząc, w jakim stanie była nasza organizacja wtedy, i w jakim jest dziś, o pretendowanie do władz naszej organizacji mogą kusić się tylko osoby, które lekką ręką pożyczają ZHP kilkaset tysięcy złotych, nie oczekując zwrotu. Niektórzy mówią na takich bohaterowie, inni mówią trochę inaczej, to podobno zależy od tego, czy się jest z tej konkretnej dzielnicy Warszawy czy też raczej z pozostałej części Polski. Ja jestem z tej pozostałej części.

Właśnie w tym, że jesteśmy na wiele rzeczy za starzy, tkwi jeden z korzeni naszych wszystkich problemów

Nie o tym jednak, nie o tym. W swoim poście na blogu Rafał Klepacz podaje argument, który mnie osobiście nawet trochę wzrusza. Otóż pisze Rafał , że na bycie naczelnikiem jest on już najzwyczajniej w świecie za stary. Mnie to stwierdzenie wzrusza zwłaszcza wtedy gdy pomyślę sobie o naszej aktualnej, a zwłaszcza poprzedniej Głównej Kwaterze. I wzrusza mnie nie dlatego, że uważam inaczej, ale dlatego, że takie deklaracje w naszej organizacji ciągle należą do rzadkości, a powinny raczej stanowić normę. Tak się bowiem u nas porobiło, że członkowie młodzieżowej organizacji częściej słyszą, że są na coś – o zgrozo – za młodzi, niż to, że są za starzy. A właśnie w tym, że jesteśmy na wiele rzeczy za starzy, tkwi jeden z korzeni naszych wszystkich problemów.

Zacznijmy od samego dołu. Przychodzi dziecię do drużyny harcerskiej, tkwi tam kilka lat, w czasie których kilku druhom się odechciewa i ze sporego szczepu zapewniającego właściwą ścieżkę rozwojową zostaje mutant w postaci drużyny wielopoziomowej kierowanej przez sfrustrowanego drużynowego, który przecież drużyny nie rozwiąże. Będzie więc hodował w tej drużynie ledwo co wyrosłe z zuchów dzieci, podlotków, których miejsce jest w drużynie starszoharcerskiej, i wędrowników, którzy jeszcze się do tego wszystkiego nie zniechęcili i próbują pomóc drużynowemu cały ten bałagan okiełznać. Wszyscy oni, z drużynowym włącznie, są „za starzy” na to, co robią. W efekcie zamiast rozwijać się prawidłowo, kiszą się we własnym sosie. Sam mam nieprzyjemność obserwować taką sytuację w zaprzyjaźnionym środowisku. Podrzucanie sobie nawzajem ludzi do drużyn lub przetrzymywanie ich na niższym niż ich wiek poziomie wychowawczym sieje w szeregach tego środowiska spustoszenie i zgrozę. Dzieje się tak także dlatego, że prowadzący je instruktorzy SĄ ZA STARZY, nie zrobili miejsca młodym, ci się zniechęcili, a następne pokolenie dopiero zaczyna odkrywać uroki maszynek do golenia i nie ma mowy, by przejęło odpowiedzialność za cały szczep.

Po to jest organizacja młodzieżowa, by młodzież brała sprawy w swoje ręce i uczyła się na własnych błędach

Argumentem oczywiście pozostaje nieśmiertelne stwierdzenie, że młodzi zmarnotrawią dorobek i osiągnięcia wypracowane przez starych. A niech marnotrawią! Niechże przejęcie przez nich drużyn skończy się tym, że tytuł Mistrza Hufcowych Zawodów w Rzucie Ziemniakiem nie zostanie obroniony, szczep zanotuje chwilowy spadek liczebny. Niech się tak dzieje, w końcu po to jest organizacja młodzieżowa, by młodzież brała sprawy w swoje ręce i uczyła się na własnych błędach. Dopóki to się nie stanie, będziemy harcerzy tracić i coraz trudniej będzie nam znaleźć nowych.

Przejdźmy teraz do wędrowników. Oni też są często za starzy na to, co zwykle dane jest im robić (często z własnej, nieprzymuszonej woli) w swoich środowiskach. Są za starzy na pląsanie, są za starzy na bieganie w przebraniach po lesie, za starzy na absolutną, nieskrępowaną konwenansami beztroskę.

O tym, że szczyty naszej władzy – od komend hufców, przez chorągwie po Główną Kwaterę – są za stare, pisać nie warto. Wśród mieszkańców tych szczytów „Na Tropie” czytane pewnie nie jest, po co zaś w wędrownikach siać frustrację. O wiele innym problemem jest to, że całe myślenie w ZHP o organizacji, młodzieży, naszych celach i zadaniach jest nie „za” ale „zbyt” stare. Cały czas myślimy wstecz, zamiast do przodu, organizujemy kolejne rocznice rocznic, zamiast zastanowić się nad wyzwaniami, które stoją przed nami. Karmimy się papką, że „historia nauczycielką życia”, a przecież największą nauką, którą dała nam historia, jest to, że ciągłe oglądanie się za siebie kończy się często przegapieniem tego, co przed nami lub wręcz „jakże piękną katastrofą”. Zapominamy o tym jednak, siadamy na motocykl (bo to takie młodzieżowe) plecami do kierunku jazdy i odkręcamy na full manetkę gazu. O tym, gdzie skończymy, będzie można się przekonać na najbliższym zakręcie.

Dlatego też gdy niedoszły kandydat na naczelnika ZHP pisze oficjalnie, że nie będzie kandydował, mogę sobie tylko pomyśleć że to rozumiem, że ta decyzja jest słuszna i właściwa, w całości dla mnie jasna. Ale gdy pisze, że jest na to kandydowanie za stary, to ja sobie wtedy myślę: „To prawda Rafał. Jesteś na to za stary. A szkoda”.