Traktat na trakt odcinek drugi

Archiwum / 22.04.2012

map_himalaya1Organizacja wypraw, czy to rowerowych, górskich czy też trampingowych osadza się na kompromisie. Na pewien czas, w naszym przypadku cztery miesiące, dobrowolnie rezygnujemy ze stałego miejsca zamieszkania, bezpieczeństwa i obecności bliskich nam osób.

 

Oddajemy się całym sobą środowisku, które jest obszarem naszych działań. Co wiemy o terenie na który się udajemy? Dużo, ale wciąż niewiele. Dlatego przygotowania do wyprawy, ciągnące się niczym guma do żucia miesiące poprzedzające wyjazd, to nieustanna batalia o wyznaczenie kompromisu między szeregiem różnych konfliktów. Dziś o tym jak żmudnym procesem są przygotowania do wyprawy.

Zaczyna się szaleńcza pogoń z czasem, do zrobienia prawie 16 km, a do limitu tylko półtorej godziny. Ból nadwyrężonego kolana, jakieś tajemnicze zwidy i wątpliwości, czemu my nie idziemy wzdłuż tych linii energetycznych, których przecież wcale tutaj nie ma. I dlaczego na mapie ten punkt jest tak blisko a my idziemy tak długo. I czemu czuję każdą komórkę mojego ciała….Dochodzimy do kolejnego punktu….znów po limicie…. jestem zastygły, mój organizm to ból, patrzę na opuchłe kolano, na odrapane, gdzieniegdzie zalane krwią nogi, na zegarek, do którego czuję teraz irracjonalny gniew, na Rudego….. chwila bezsensownego szarpania się z własnymi myślami….schodzimy z trasy. A więc to jest koniec? Po 230 km wyrywania sobie wnętrzności i psychicznego gwałtu?

Komfort? To batalia permanentna. Jakiekolwiek rozwiązanie zostanie przyjęte, zawsze będzie niedostateczne. Bo decyzja o podjęciu się czteromiesięcznej wyprawy to – z gruntu – rezygnacja z dobrodziejstwa osiadłego trybu życia. Czynność podstawowa – sen. Gdzie? W namiocie. No tak, ale jaki namiot wybrać? Jedziemy na rowerach, więc dobrze, by był możliwie lekki. Ale lekkość oznacza mniejszą powierzchnię, czasem słabsze materiały, brak tropiku czy absydy, niezbędnej do przygotowywania posiłków w deszczowe dni. W środku, oprócz dwóch osób, dobrze by było pomieścić też 8 sakw i dwa worki transportowe. No i solidność zastosowanych materiałów, porządna podłoga. I tak dalej, i tak dalej. Po dwóch miesiącach testowania przeróżnych modeli, wielu rozmowach, decyzja padła na model Arco polskiego producenta Marabut. Ciężkie bydle, ale zgadzamy się, że dom na cztery miesiące musi być solidną konstrukcją. A w namiocie? Na czym spać? Nowoczesne, zaawansowane technologicznie maty samopompujące, grubsze karimaty czy pompowane materacyki? Te wątpliwości jeszcze przed nami.

Na grani hula, wieje i porywa. Czyli zima, taka ostra i fajna. O tym, że doświadczanie skrajnych warunków pogodowych i fizycznych uwrażliwia człowieka na piękno przyrody, mówić nie trzeba. Więc tylko króciutki „snapshot”, taka „fota” – schodzimy z grani, wiatr porywa, śnieg wali, ogólnie same przyjemności, natomiast w dole oświetlone południowym słońcem podgórze: Karpacz, Kowary aż do Jeleniej Góry. Kontrast tak niesamowity, że aż pozwoliłem przystanąć sobie na chwilę i wyryć ten nieziemski obrazek w pamięci. Szybki, karkołomny i kostkowyłamujący zbieg do leśniczówki i znów ostro pod górę. Wyprzedzamy Holendrów, z którymi ścigać się będziemy już do samej mety. Przelot jest oczywisty, ale strasznie długi.

Rower? Wytrzymały i solidny. Proste, prawda? No też nie. W przypadku wehikułu poddawanego codziennie ogromnym obciążeniom (25-30kg w sakwach plus rowerzysta, szutrowe drogi, trudne podjazdy) komponenty muszą być w miarę uniwersalne, tak by nawet w malutkiej, chińskiej miejscowości można było znaleźć zamienniki; trwałe, by mogły radzić sobie z obciążeniami i przetestowane przez uprzednie wyprawy. Kluczowa sprawa to materiał z którego zbudowana jest rama. Rynek od mniej więcej dekady produkuje głównie aluminiowe szkielety, coraz częściej też wypuszczając ultra lekkie ramy kompozytowe (zwane „carbonowymi”). Dla naszych zastosowań najlepsza jest jednak wiekowa stal. Ciężkie, cieniutkie rurki, w pstrokatych malowaniach, najlepiej z połowy lat 90’tych, kiedy ta technologia była w standardzie każdego producenta. Tyle, że liczące sobie prawie dwie dekady ramy muszą być odpowiednio zachowane, bez naruszonej struktury, nieskorodowane. Gdzie szukać? U przyjaciół i znajomych. W sukurs przyszedł nam Marcin Skolioza, z forum Retromtb.pl – jedynego takiego miejsca w Polsce, które zrzesza miłośników produkcji pochodzących z lat 90’tych. I już w garażu stoją – skrzący się ciemną purpurą GT Timberline (95r) i szwajcarski, błękitny Cilo (94r). Obecnie uposażamy je w nowoczesne i sprawdzone komponenty.

Mkniemy na dół do schroniska. Kolana i łydki już nie podają tak żwawo. Dochodzą koszmarne halucynacje i zwidy. Od dłuższego czasu nie opuszcza mnie grupka ludzi, chowająca się za skałami. Wcześniej chciałem z nimi porozmawiać, teraz jednak mam ich okrutnie dość. Wiśnia natomiast „widzi” w liściach koparkę. Taką dużą, żółtą, która pracuje przy drodze. Skały natomiast wydają się być delikatnymi, zielonymi, puszystymi kocykami, daremną obietnicą końca, błogiego spokoju. Areną zmagań od pewnego czasu nie są już przecudne pagóry Rudaw Janowickich czy Karkonoszy, lecz kilkaset centymetrów sześciennych puszki mózgowej zamkniętych pod czaszką. Koszmarne zmagania psychiki z wyplutym do cna organizmem

Ciało. Bolesny temat. Jak umęczonemu po całym dniu pedałowania organizmowi zapewnić odrobinkę komfortu, na tyle by mógł choć w części zregenerować się przed jutrzejszym, równie ciężkim dniem? Odpowiedź na to pytanie to wypadkowa doświadczenia, przygotowania sprzętowego i … funduszy. Z przewidywanym budżetem 10$ na dzień możemy zapomnieć o regularnych guest-housach, hotelikach i kwaterach, gdzie w wygodnym łóżku i po odświeżającym prysznicu można się efektywnie regenerować. W takiej sytuacji musimy pamiętać o detalach, o dokładnym przetestowaniu odzieży, o regularnym dbaniu o wrażliwe miejsca, odnosząc się nieustannie do doświadczeń i dogłębnej znajomości własnego ciała. Organizm szybko adaptuję się do ograniczonych i trudnych warunków, ale nie wiemy jak reagować będzie po miesiącu, dwóch i trzech nieustannej podaży takich impulsów. Dlatego ostrożnie dobieramy na przykład poduszkę turystyczną, by kręgosłup mógł efektywnie odpoczywać; dlatego siodełko rowerowe to kwestia „życia lub śmierci” w kontekście codziennego pedałowania, i tak dalej, i tak dalej.

takie osamotnienie, bo przez caluśki dzień nie spotkałam żywej duszy. a równocześnie miałam świadomość, że cała masa ludzi przechodzi przez 60 lub 70 lat życia nie zaznawszy ani chwili prawdziwego szczęścia, ani piękna, a ja miałam to wszystko na wyciągnięcie ręki. i to było takie cudowne uczucie i taka wolność, miliony myśli ci swobodnie przepływa, a ty czujesz że jest ci tak dobrze, że w zasadzie możesz nie schodzić na dół już nigdy. i siedzisz na tej górze czekając aż zajdzie słońce zostawiając za sobą karminową poświatę. chociaż jest ci zimno, buty gniotą cię w kostkę, masz dziurawe geterki, i nie masz latarki, to nie chcesz zejść i uronić chociaż chwilki z tego spektaklu. a potem jednak wracasz w ciemności do tego nieprzyjaznego świata z poczuciem, że możesz oddać wszystko, żeby choć na chwilę poczuć to co przed chwilą. mimo, że mam świadomość, że te szlaki są wydeptane przez miliony turystów, to w tamtym momencie ja czuję, że one są moje i tylko moje…

Możemy tak wymieniać bardzo długo, drążąc czy na przykład stosowniej jest zabrać zestaw dwóch czy trzech garnków turystycznych. Czy wystarczy lekka, ale słaba czołówka czy może ciężka MyoXP. Ostateczny test zasadności podjęcia konkretnych decyzji już za kilka miesięcy. Piętrzące się znaki zapytania tylko nas jeszcze bardziej dopingują, bo gdzieś pomiędzy wierszami, i rozpatrywaniem technologicznych aspektów organizacji naszej wyprawy, wciąż mamy w pamięci emocje, które towarzyszą takim wyprawom i które są nadrzędnym celem podejmowania takich przedsięwzięć.