Trzy gorące premiery minionego miesiąca

Archiwum / 05.11.2009

Październik okazał się miesiącem wielu wyczekiwanych premier muzycznych. Prezentujemy trzy, które szczególnie zwróciły naszą uwagę.

 

 

Chylińska intymnie i bezkompromisowo

Z niejednych ust po wysłuchaniu singla „Nie mogę cię zapomnieć” padło pewnie stwierdzenie: Chylińska się sprzedała. Ja zawsze z takimi odważnymi tezami wstrzymuję się do momentu, kiedy nie przesłucham całej płyty. Okazało się, że jest to bardzo zdrowe podejście. Kiedy bowiem usłyszałem w RMF FM pierwszy singiel promujący nowe dziecko Agnieszki Chylińskiej, płytę „Modern Rocking”, miałem mieszane uczucia. Ale chyba o to chodziło, żeby zaskoczyć słuchacza. Wszak album nosi tytuł „Modern Rocking”. Zapowiedź brzmi zatem jasno – będzie to zderzenie z czymś nowoczesnym, a jednocześnie niepozbawionym pazura.

Płyta ukazała się w sklepach wczoraj. Nie kupiłem jej jeszcze, ale jak się okazało, była przez niemal cały dzień dostępna na oficjalnym profilu MySpace artystki. Zdążyłem więc przesłuchać dwa razy ów krążek i wyrobiłem sobie własne zdanie na temat obecnej twórczości Agnieszki Chylińskiej.

Pierwsza refleksja, jaka mnie ogarnęła po przesłuchaniu całej płyty, to pytanie, dlaczego na singiel wybrano najsłabszy utwór. Nie potrafię też zrozumieć, dlaczego tak wielką popularnością w serwisie YouTube cieszy się wideoklip do tego kawałka. Przecież niczego nadzwyczajnego w nim nie ma i nie trzeba być znawcą, aby to zauważyć. Mówiąc krótko, jest przyzwoicie, ale do reszty kompozycji z płyty trochę temu numerowi brakuje. Weźmy chociażby „Foch”, który jest zresztą moją ulubioną piosenką. Choć nie słyszymy tu typowego brzmienia perkusji, gitar i basu, to jest to prawdziwie rockowy numer. Ma w sobie pewnego rodzaju groove, a kiedy Chylińska zaczyna krzyczeć „Tracę czas, kotku, tracę czas, złotko…”, ciarki przechodzą po całym moim ciele. Aż chciałoby się odkrzyknąć: „Sex, drugs and rock’n’roll!”

Innymi utworami, na które trzeba zwrócić uwagę, są: zmysłowe „Niebo”, fortepianowe „Powiedz” czy dyskotekowa „Normalka”. Z kolei utwór „Wybaczam ci” jest idealnym zwieńczeniem całego koncept-albumu. Tak jakby ksiądz po długiej rozmowie w konfesjonale udzielił nam rozgrzeszenia.

Zdecydowałem się użyć terminu „koncept-album”, ponieważ zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej płyta jest bardzo spójna. Każdy utwór ma mocny kręgosłup w postaci świetnego beatu i bardzo intymny tekst opowiadający o miłości, seksualności i rozczarowaniach. Czysta poezja.

Wystarczająco dużo pochwał posypało się już w tej recenzji, ale nie mogę nie wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy – a w moim mniemaniu największym atucie tej płyty, jakim jest produkcja. Absolutnie światowy poziom i bynajmniej nie jest to przypadek, ponieważ nad płytą pracował Plan B, czyli duet producentów w składzie: Marek Piotrowski i Bartek Królik. Tych panów powinniśmy już dobrze znać ze współpracy z Sistars czy Natalią Kukulską.

Myślę, że choć pierwsze zderzenie z albumem „Modern Rocking” wprawia nas w osłupienie z uwagi na muzyczną metamorfozę Agnieszki Chylińskiej, to każde kolejne przesłuchanie przekonuje nas do tego, że począwszy od muzyki, poprzez wokal, teksty, aż po produkcję jest to zdecydowanie „zachód”. Jak widać bezkompromisowość czasem się opłaca, a my z takich artystów powinniśmy tylko być dumni i się nimi szczycić.

Łukasz Mróz
 

 

Szalona miłość Michaela Buble’a

Nadszedł ten długo oczekiwany przeze mnie moment – nowa płyta Michaela Buble’a jest już w sprzedaży. Od 19 października można zaopatrzyć się w krążek pod tytułem „Crazy Love”. Od dwóch i pół roku fani kanadyjskiego piosenkarza czekali na kolejną ucztę. Doczekali się mniej więcej tego samego, co zwykle: Buble wysmażył 13 utworów, wśród których podał zarówno własne piosenki, jak i covery. Co tu dużo mówić! Płyty tego artysty można kupować w ciemno – zawsze są jeśli nie doskonałe, to przynajmniej bardzo dobre. I tym razem jest tak samo.

Odnoszę wrażenie, że Buble urodził się nie w tej epoce. Swingujące rytmy i bluesowo- jazzowy, przepyszny głos zdają się pasować do lat 30. Ale co z tego – jego muzyka bije rekordy popularności, góruje na amerykańskich listach przebojów i porusza niemalże każdego. Duża w tym zapewne zasługa pełnych uroku tekstów piosenek (momentami trochę ckliwych), niesamowitej barwy głosu i niezwykle melodyjnych dźwięków. Odkurzanie starych i uznanych utworów także odgrywa tu niemałą rolę; Buble jawi mi się jako najlepszy twórca coverów – zazwyczaj uważam je za lepsze od oryginałów. W przypadku tej płyty jest podobnie: „Cry Me a River” zrobione na niemal monumentalne dzieło jest wręcz powalające, a podczas słuchania „Georgia On My Mind” przechodzą ciarki po plecach. Jak zwykle nie brakuje także pięknych lirycznych utworów – tu na wyróżnienie zasługują „Stardust” i „Hold On”. Mruczenie Buble’a do mikrofonu jest jak najczulsza pieszczota. Bawi się on nastrojami jak chce, z delikatnych rytmów nagle przeskakuje do tych radosnych – trudno oprzeć się pozytywnym wibracjom takich piosenek, jak „Haven’t Met You Yet”, „Heartache Tonight” czy „Baby (You’ve Got What It Takes)”, gdzie z mistrzem gościnnie zaśpiewała Sharon Jones. Poza tym kto by chciał się im opierać? Zatopienie się w tych dźwiękach jest czystą przyjemnością. Zresztą nawet gdyby Buble recytował mi instrukcję do obsługi pralki, to i tak bym go pewnie słuchała. Rzadko trafia się na tak czystą i piękną barwę. A perfekcyjnie oszlifowane melodie i dopieszczone chórki to „tylko” odpowiednia oprawa, wartość naddana. Doprawdy trudno znaleźć jakąś skazę w tym pancerzu doskonałości. Mimo tych pochwał muszę stwierdzić, że nie jest to najlepszy krążek tego wykonawcy, choć utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie i naprawdę warto go przesłuchać. Czekam aż Michael Buble przeskoczy sam siebie. Oj, a wtedy będzie się działo, jak to mawia pan w czerwonych spodniach!

Agata Luśtyk

 

 

Uwaga! Ratunku! Pomocy!

Hey jest jednym z najciekawszych zespołów obecnych na polskiej scenie muzycznej, a ukazanie się każdej jego kolejnej płyty to zawsze duże i wyczekiwane przez fanów wydarzenie. Nic więc dziwnego, że album „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!” już w dniu premiery osiągnął status platynowej płyty.

Warto wiedzieć, że zespół sam zawiesił poprzeczkę szalenie wysoko: po nagraniu świetnej i – w moim przekonaniu – najlepszej płyty „Echosystem”, po genialnej po prostu „MTV Unplugged” i wreszcie po ostatnich solowych dokonaniach Katarzyny Nosowskiej, która brawurowo poradziła sobie z utworami Agnieszki Osieckiej. Fani mają teraz niezły punkt odniesienia do oceny nowego albumu.

Hey konsekwentnie ucieka od zaszufladkowania. Choć zaczynał od rocka, grunge’u i ostrzejszych brzmień, które to przyniosły im w latach 90. ogromną popularność i mocną pozycję na rynku muzycznym, to nie został więźniem swoich korzeni i z każd