Uprawnieni do specjalności
Zdobywanie uprawnień państowych w ZHP to tylko jedna z dróg pracy ze specjalnościami – nigdy nie może być jednak jej celem. Do takich wniosków nasz Związek doszedł już wiele lat temu. Czy coś z tego wynika dziś?
Przeciętny instruktor interesujący się sprawami całego ZHP gdy słyszy pytanie "Po co specjalności?" jest już chyba znużony. ZHP wyraźnie nie ma szczęścia do specjalnościowych dyskusji. A to coś odwołają, a to przyjdzie 5 osób, kiedy indziej kończy się na kłótni i wzajemnych połajankach. W tym świecie bardzo "harcerskiej" jakości warto zwracać uwagę na nieliczne głosy traktujące problem specjalności całościowo i poważnie. Artykuł Rafała Klepacza jest jednym z nich.
Wojtek miał rację
W 1992 roku, w Pająku, odbywała się Polowa Zbiórka Harcerzy Starszych. W jej trakcie, na biwaku specjalnościowym, były zajęcia na temat przyszłości specjalności w ZHP. Większość z osób uczestniczących w dyskusji, mówiła, że przyszłością wychowania przez specjalność w ZHP jest dążenie do zdobywania uprawnień państwowych. Że temu trzeba podporządkować działanie, że to jest przyszłość, że trzeba szukać obszarów pracy specjalnościowej tam, gdzie są uprawnienia i że specjalność to nie tylko hobby, ale też „papier”. Wśród dyskutantów, raczej zgadzających się z tą wizją, trafiła się jedna czarna owca, która myślała inaczej. Pech chciał, że był to drużynowy z mojego hufca, Wojtek „Fazi”. Wojtek uważał inaczej. Wojtek w specjalności widział drogę do rozwoju a nie do papierów. Wtedy zmietliśmy Wojtka z dyskusji. Przytłaczająca większość go zakrzyczała.
Jednak po latach, okazało się, że to Wojtek miał rację.
Kim jestem?
W 1992 roku prowadziłem drużynę ratowniczą. Na tej PZHS zabezpieczaliśmy punkt medyczny. Później, na systemie odznak wypracowanym w naszym środowisku zbudowaliśmy w całym ZHP system szkoleń ratowniczych. Wraz z wieloma innymi ludźmi budowałem HSR. W międzyczasie szkoliłem się żeglarsko, jestem instruktorem żeglarstwa PZŻ. Po kilku latach pracy, moje środowisko wyszło poza specjalność ratowniczą. Zajęliśmy się zdobywaniem gór, nurkowaniem, żeglarstwem. Sam jeżdżę turystycznie rowerem, chodzę po górach, biegam na nartach, żegluję, nurkuję. Połowa mojego harcerskiego życia tkwiła gdzieś w różnych specjalnościach. Dlatego z zaniepokojeniem obserwuję, powrót do trendu, który istniał na PZHS w Pająku w 1992 roku, by specjalności, miały sens o tyle, o ile prowadzą do uprawnień państwowych. Środowiska specjalnościowe wykonały długą drogę, by odejść od takiego właśnie pojmowania specjalności. Wielu instruktorów, pozytywnie wpływa na świadomą pracę ze specjalnością, mam nadzieję, że nie po to, by zamknąć swoją pracę tylko do kwestii zdobywania uprawnień państwowych…
Dla kogo uprawnienia
Ale skoro – jak widać – trzeba o tym mówić wciąż, to powróćmy do sedna dyskusji.
Założenie, że praca w drużynie specjalnościowej powinna zostać podporządkowana zdobywaniu uprawnień państwowych, jest o tyle błędne, że takie uprawnienia dotyczą w zasadzie tylko kilku specjalności. W żeglarstwie można ułożyć długotrwały rozwój członków drużyny o pracę nad uprawnieniami państwowymi. Tak też może być w drużynach jeździeckich. Potrzebne są też uprawnienia w przypadku kierowania samolotami i innymi statkami powietrznymi. Praca z pozostałymi specjalnościami nie powoduje konieczności zdobywania uprawnień państwowych. Bo jakie uprawnienie ma zdobyć członek drużyny ratowniczej? Pierwsze uprawnienie do wykonywania pewnych czynności ratowniczych – to szkoła pielęgniarska lub ratowników medycznych. Popularne ostatnio w ZHP kursy BLS nie uprawniają do niczego. Większość czynności dostępnych dla młodego człowieka na miejscu zdarzenia, nie jest objęta żadną licencją czy koniecznością posiadania „uprawnień” – na przykład na prowadzenie sztucznego oddychania. Jest nawet przeciwnie, zamiast wymagania „uprawnień” jest ustawowy nakaz udzielania pomocy.
W specjalności na przykład kajakowej, nie ma żadnych „państwowych uprawnień”, które mógłby zdobyć ktokolwiek, by mieć „uprawnienie” do prowadzenia kajaka. Są uprawnienia do prowadzenia spływów, ale to są uprawnienia kadry, a nie uprawnienia harcerzy. A więc zdobywanie uprawnień do prowadzenia spływów, nie jest tym, o co można oprzeć pracę drużyny. O co więc, ma się oprzeć praca takiej drużyny? Dlaczego taką specjalność należy obarczać koniecznością „zdobywania uprawnień”? I wreszcie, co ważniejsze, z wychowawczego punktu widzenia: pewne umiejętności dotyczące pokonywania progów, radzenia sobie z trudnymi sytuacjami na wodzie, umiejętność pracy w grupie, pomaganie sobie nawzajem, umiejętności ratownicze – czy mityczne „uprawnienie”? A inne specjalności? MTB, zespoły artystyczne, kluby dawców krwi, drużyny obronne, górskie, modelarskie? Jakie uprawnienie państwowe ma zdobywać czternastoletni harcerz starszy w drużynie, która w tym roku chce się zająć turystyką nizinną i poznawaniem swojej okolicy?
Specjalizujmy się
Ale nawet jeśli założymy, że da się znaleźć takie uprawnienia, że członkowie drużyny, którzy chcą się zająć downhillem, będą sobie zdobywali kartę rowerową, że kajakarze będą robili uprawnienia przodownika turystyki kajakowej PTTK, że turysta nizinny będzie dążył do zdobycia odznaki przewodnika regionalnego PTTK i wynikających z tego tytułu uprawnień, to do czego to prowadzi? To związanie się ze specjalnością na wiele lat. Poświęcenie jej prawie całego wolnego czasu. Kiedyś próbowałem zdobyć uprawnienia przewodnika beskidzkiego, w SKBP w Warszawie. Liczba wyjazdów, wykładów, którą musiałbym odbyć, praktycznie wykluczała moją ówczesną działalność w ZHP (byłem wtedy drużynowym, zastępcą komendanta hufca i szefem HSR). A coraz częściej słychać głosy, że nie chodzi o to, by tworzyć zamknięte i szczelne drużyny zajmujące się po kilka lat jedną specjalnością, a o to, by pracować ze specjalnościami. Słychać, że ważniejsze jest zdobywanie przez młodego człowieka różnych umiejętności, sprawdzania się w różnych sytuacjach, próbowania różnych form aktywności, niż długoletnie tkwienie w jednej z nich. Dziś młody człowiek chce latem jeździć rowe
rem, zimą na nartach, wiosną płynąć na spływ, a jesienią wziąć udział w konkursie piosenki różnej. Dlaczego należy budować mu długotrwały i czasochłonny program przygotowujący do realizacji jednej specjalności? Czy nie prościej stworzyć warunki do realizacji tego, czego młodzi ludzie akurat teraz potrzebują?
Czy tylko w ZHP?
Ta dyskusja – wbrew pozorom – nie dotyczy ZHP. To raczej dyskusja nad obszarem wolności obywatela w państwie prawa i zakresu kompetencji, w jakie ma się wtrącać państwo. Mam wrażenie, że osoby uważające, że na wszystko trzeba mieć „uprawnienie” lub licencję, wywodzą się z nurtu ingerencji państwa w każdą aktywność obywatelską. Z czasów, gdy na wszystko trzeba było mieć zgodę, papier, licencję, patent i pieczątkę. Dlaczego dzisiaj takie myślenie wraca w ZHP? Być może dlatego, że podobne myślenie pojawia się w naszym kraju. Ustawa o świadczeniu usług przewodnickich, ograniczenie możliwości wychodzenia grupami w góry, mityczne 1000 m.n.p.m – to z jednej strony owoce myślenia z czasów, które – mam nadzieję – minęły, a z drugiej wynik działania korporacji zawodowej dbającej o swoje interesy i lobbującej za takim rozwiązaniem prawnym, które będzie chroniło jej interesy. Kiedyś prowadziłem zajęcia na kursie instruktorów survivalu, bo komuś się uroiło (dokładnie ministrowi wprowadzającemu rozporządzenie), że do prowadzenia zajęć z survivalu, trzeba mieć „uprawnienie” instruktora rekreacji ruchowej o specjalności survival!
Stąd być może, jeszcze pojawia się myślenie, że specjalności są po to, by zdobywać uprawnienia.
To po co są specjalności?
Wszystko, co robimy w ZHP służy wychowaniu. A przynajmniej powinno. Na przykład żeglowanie, powinno służyć temu, by wychować dobrego człowieka. Dobierając do tego takie narzędzia, jakie na niego podziałają: na przykład żeglarstwo. Jeśli przynętą, która zwabi młodego człowieka do ZHP będzie rower, i pośrednio, przy okazji wycieczek rowerowych będziemy na młodego człowieka oddziaływać, to właśnie o to chodzi. A więc zdobywanie uprawnień, ma sens o tyle, o ile służy realizacji jakiejś specjalności. Nie wyobrażam sobie żeglowania bez przejścia odpowiedniego kursu i szkolenia. Ale szkolimy się nie po to, by tylko mieć papier, ale po to, by móc żeglować i cieszyć się z obcowania z wiatrem i wodą. A w Polsce, bez odpowiedniego dokumentu nie jest to możliwe. A więc zdobywamy patent, by móc żeglować! Patent żeglarski, to droga do celu przez żeglowanie, a nie cel pracy w drużynie wodnej!
Nie wyobrażam sobie nurkowania, bez ukończenia któregoś z certyfikowanych kursów, (które zresztą nie są uprawnieniami państwowymi). Ale nie kończymy kursu nurkowania po to, by mieć kawałeczek plastikowej karty z napisem OWD. Szkolimy się po to, by w przyszłości bezpiecznie nurkować. Zdobywanie uprawnień jest środkiem do celu, którym jest realizowanie specjalności, a nie celem do realizacji. A specjalność, jest środkiem do wychowania, a nie celem do tego, by zdobyć jakieś uprawnienie.
Inaczej mówiąc, jest to ogromne spłycenie idei harcerskiej i wielkie niezrozumienie celu naszej pracy.
hm. Rafał Klepacz – Szef Zespołu Kadry Kształcącej w Hufcu Radom Miasto. Instruktor żeglarstwa, sternik jachtowy, zapalony turysta rowerowy i górski. Założyciel i wieloletni szef HSR. Z wykształcenia jest socjologiem. Dyrektor Projektu w Stowarzyszeniu SOS Wioski Dziecięce w Polsce |