W liczbie pojedynczej
Jej niesłuszny, czarny PR straszy nas z bajek od dzieciństwa. W roli głównej – Samotność.
O „złej” siostrze bliźniaczce bliskości i społeczności, jej demonicznym wizerunku oraz o tym, czy można zamknąć się na innych i jednocześnie mieć otwarty umysł. Rozmowa z socjologiem, dr. Adamem Buczkowskim.
Co zrobić, aby zostać „samotnikiem” w roku 2010, tak w świadomości społecznej? Wystarczy wyciągnąć wtyczkę od modemu, zaszyć się na odludziu jak bohater „Into the Wild”? Nie wchodzić w intymne, partnerskie relacje, być poza schematami, zostać singlem, bezrobotnym?
Bycie samotnikiem w świadomości społecznej nie jest trudne.
– Bycie samotnikiem w świadomości społecznej nie jest trudne. Wystarczy unikać ludzi, spotkań w pubach, picia czy palenia tego co inni; wystarczy zdecydowanie wypowiadać swoje zdanie czy poglądy wbrew otoczeniu, interesować się tym, co mało obchodzi innych i w dwa tygodnie zaczniemy być uważani za odludka, później za dziwaka, a później to już zupełnie możemy być przez innych niezauważani. Zupełnie jakbyśmy założyli czapkę niewidkę. Można też po prostu zniknąć fizycznie bez uprzedzenia wyjeżdżając w góry, do innego kraju. Tempo życia współczesnego człowieka jest tak szybkie, że po prostu nie mamy czasu pamiętać o tych, którzy zniknęli.
Jaki jest obraz człowieka samotnego, wykluczającego się ze społeczeństwa właśnie w społeczeństwie? Czy paradoksalnie, mimo że odcina się od relacji, oczekuje reakcji na swoje zachowanie? Takie postawy są gloryfikowane czy traktowane jak ucieczka?
– Taka osoba to dziwak. Lepiej na niego uważać, bo nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy. Ale dlaczego mają nas interesować ci, których zdanie nie jest dla nas ważne. Niech sobie myślą co chcą, jeśli będziemy głęboko przekonani, że to co robimy jest słuszne, jeśli mamy wsparcie w osobach podobnych lub dla nas ważnych, to nawet gdyby wszyscy byli przeciwko nam… Wiem, że może to trochę przypominać klimaty sekciarskie, ale myślę, że głęboka, nasycona emocjami wiara w słuszność tego, co się robi, może dać nam wolność od wpływu innych, od równania w dół do poziomu ”Tańca z gwiazdami” czy „Familiady”.
Od czego odsuwają się współcześni samotnicy? Czy to nonkonformizm, poczucie, że gdy inni zaczynają biec, oni powinni iść pod prąd?
– Przyczyny izolowania się od innych ludzi bywają rozmaite. Nonkonformizm dla mnie nie jest „ślepym” oporem, przeciwstawieniem się temu co dominujące dla samej zasady przeciwstawienia się, chociaż też tak niekiedy bywa. Szczególnie młode osoby, podczas kształtowania swojej tożsamości, wybierają taką formę nonkonformizmu. Jeden z polityków powiedział kiedyś o tej formie oporu, że młodość to taka choroba, z której wszyscy wychodzą zdrowi bez stosowania leków.
Jak długo może trwać taki komfort „nieuczestniczenia”?
– Z chwilą, gdy zmuszeni jesteśmy do podjęcia „prawdziwego” życia, znalezienia pracy, założenia rodziny, wzięcia kredytu na mieszkanie (to jest najgorsze), stajemy się mniejszymi lub większymi konformistami, co jednak jest jakoś smutne, ponieważ tracimy całą różnorodność ludzkich zachowań, pragnień, emocji. Prawdziwym nonkonformizmem jest dla mnie myślenie, że ten nasz świat powinien jednak wyglądać nieco inaczej. W związku z tym moje życie będzie przebiegało inaczej, tak jak uważam to za słuszne.
A plusy i minusy tego?
– Życie w zgodzie z sobą, z własną wizją świata i próbami jej realizacji ma szereg plusów. Po pierwsze osoby takie mają intensywne poczucie sensu tego co robią, są też silnie zmotywowane do działania. Mają „wiarę” w słuszność swojego działania, nawet jeśli czasami wydaje im się, że prościej byłoby się podporządkować większości. Często też takie osoby odnoszą bardziej spektakularne sukcesy w dziedzinie, w której się specjalizują. Życie takie ma też swoje ujemne strony. Brak akceptacji innych i poczucie samotności w tłumie, że jest się innym, że nie przynależy się do stada. Jest taka scena w Matrixie (w pierwszej części), gdy Neo idzie z Morfeuszem przez tłum ludzi. To trochę podobne uczucie, idziemy ulicą i wiemy, że wszyscy wokół są zupełnie obcy. Że nie należymy do tego świata, że może on być wręcz wrogi.
Czy są ludzie, którzy lepiej się czują jako pustelnicy?
Niezależnie jednak od różnych przyczyn pustelniczego życia, człowiek to istota społeczna, potrzebująca kontaktu z innymi ludźmi.
– Uff, pytanie godne książki. Z pewnością jest taka grupa osób, która czuje się lepiej w pustelniczym stylu życia. Żeby na nie odpowiedzieć warto zastanowić się nad przyczynami pustelnictwa. Po pierwsze, może to być wybór; są osoby, które potrzebują samotności i skupienia do tego, by realizować ważne dla siebie cele, np. artystyczne. Trudno namalować obraz, napisać wiersz czy książkę będąc z kimś obok, kto zagaduje albo zagląda przez ramię i komentuje, szczególnie jeśli komentarze nie są zbyt przychylne. Mogą to być również cele związane z indywidualnym rozwojem wewnętrznym. Samotność daje szansę na zastanowienie się nad sobą, nad źródłem własnych pragnień czy sensu swojego życia, na przykład poprzez medytacje, modlitwę czy intymny kontakt z Bogiem. W sporcie może to przyjąć postać intensywnego kontaktu z własnym ciałem i przyjemnością z tego płynącą. Ta grupa ludzi może czuć się lepiej w samotnym życiu.
Pustelnikami mogą też być osoby czujące swoją odmienność od otoczenia, inność. Jest to często samotność z konieczności, wtedy gdy nie znajdujemy zrozumienia i akceptacji wśród ludzi. Wszyscy „inni”, np. imigranci lub niepełnosprawni, osoby w widoczny sposób fizycznie odmienne, ale także członkowie subkultur czy fani mniej popularnej muzyki są często niejako zmuszeni do prowadzenia pustelniczego życia. Również osoby osadzone czasowo w więzieniach. Ta kategoria ludzi prawdopodobnie nie czuje się dobrze w pustelniczym życiu, chociaż je prowadzi.
Po drugie, wszyscy niekiedy potrzebujemy czasowej samotności, aby właśnie w chwilach granicznych, gdy dzieje się coś ważnego, gdy czujemy, że nadchodzi jakaś zmiana w nas lub w świecie zewnętrznym, doświadczyć jej lub cieszyć się nią silniej. Wreszcie gdy mamy coś ważnego do zrobienia, na przykład napisanie pracy licencjackiej czy tekstu zaliczeniowego, wybieramy niekiedy czasową samotność, po to, by całkowicie oddać się temu, co robimy. Grupowe pisanie licencjatu nie jest niestety skuteczne. Jest też grupa osób, która nie wyobraża sobie braku kontaktu z innymi i samotności. Źródła tego tkwią w funkcjonowaniu aparatu psychicznego człowieka i są prawdopodobnie wrodzone. Osoby te nazywamy niekiedy duszami towarzystwa lub ekstrawertykami. Carl Gustaw Jung, psycholog, twórca terminów ekstrawertyk i introwertyk uważał, że introwertyk, czyli osoba zamykająca się na świat zewnętrzny i – można powiedzieć – kierująca swe życie w stronę pustelnictwa, jest osobą cechującą się nadreaktywnością psychiczną, to znaczy bodźce płynące ze świata zewnętrznego mają na nią tak silny wpływ, że musi je filtrować i ograniczać ich wpływ. Inaczej od nadmiaru przeżyć mogłaby psychicznie „eksplodować”. Z kolei klasyczny ekstrawertyk jest dla Junga osobą, która potrzebuje kontaktu z innymi i działania dlatego, że cechuje się podreaktywnością psychiczną, to znaczy do działania potrzebne jej są silne bodźce zewnętrzne. Bez świata zewnętrznego i innych ludzi osoby takie są apatyczne i nieszczęśliwe.
Niezależnie jednak od różnych przyczyn pustelniczego życia, człowiek to istota społeczna, potrzebująca kontaktu z innymi ludźmi. Zauważalne jest to szczególnie w sytuacjach niepewności czy zagrożenia, kiedy zdecydowanie wręcz poszukujemy kontaktu z innymi osobami, choćby za pośrednictwem telefonu czy komunikatora internetowego.
Dlaczego potrzebujemy drugiego człowieka?
Teorii odpowiadających na pytanie po co nam drugi człowiek jest wiele. Mnie przekonuje koncepcja, która mówi, że drugi człowiek jest nam potrzebny po to, byśmy mogli w jego oczach zobaczyć i poznać samego siebie, swoje reakcje, znaczenie własnych słów, odczuwanych emocji. A zatem inny człowiek to nasze własne lustro, w oczach, szczególnie bliskiej nam osoby poszukujemy często odpowiedzi na pytania: „Jak mnie widzisz? Kim jestem dla ciebie? Kim jestem w ogóle?”. Pytania te są szczególnie intensywne, gdy przeżywamy stany niepewności, na przykład gdy rozpoczyna się miłość, gdy zakochujemy się i zastanawiamy, jak ona/on nas widzi.
Jak to jest z przekonaniem, że „Mężczyzna da sobie radę sam, a kobieta nie, bo tak są naturalnie przystosowani” – to antropologiczny banał czy faktycznie częściej na samotność decydują się mężczyźni niż kobiety?
Niektóre teorie mówią, że kobieta silniej powiązana jest ze społecznymi sieciami kontaktów i znajomości, że są jej one potrzebne do poczucia satysfakcji z życia. Z mężczyznami może być inaczej. Wydaje się, że mężczyźni mogą być silniejsi jeśli chodzi o konsekwentny nonkonformizm. Być może z tego powodu zdecydowana większość terrorystów-samobójców, żyjących w skrajnym nonkonformizmie, to jednak mężczyźni.
I inaczej postrzega się w społeczeństwie ich postawy?
Myślę, że w większych miastach kontakty pomiędzy ludźmi stały się tak efemeryczne, że zanikają pojęcia „stara panna”, „stary kawaler”. Po prostu sąsiedzi nas nie zauważają albo myślą, że dużo pracujemy czy podróżujemy. Niekiedy złośliwie mówi się do samodzielnej kobiety, że „potrzebuje chłopa” (a do faceta, że „potrzeba mu baby”) – są to właśnie złośliwości tych, którzy zazdroszczą nam tego, że mamy więcej czasu.
A homoseksualiści – częściej godzą się na pozostanie samotnymi?
Z osobami homoseksualnymi też chyba nie jest tak źle. Odczuwane poczucie inności seksualnej mobilizuje do nawiązywania kontaktów z osobami podobnymi, a życie w mieście, z dostępem do Internetu, bardzo to ułatwia. Gorzej może być w małych społecznościach. Dlatego właśnie osoby takie często wyjeżdżają do wielkich miast, które dają po pierwsze poczucie anonimowości, a po drugie szansę na spotkanie osób podobnych. To, co teraz powiem, może brzmieć jak herezja w ustach socjologa, ale coraz częściej myślę, że podstawową komórką społeczną nie jest wcale grupa społeczna albo rodzina. Współcześnie podstawową komórką społeczną staje się jednostka, człowiek w całej swej złożoności i indywidualności.
W filmie „Między słowami” Coppola zarysowuje przejmujący wątek samotności w wielkim mieście. Czy na naszym podwórku zdarza się taka samotność w metropolii, obok całej masy innych ludzi?
Tak, to bardzo przejmująca scena, gdy główna bohaterka patrzy z okna w miasto pełne świateł i ma poczucie, że nie ma tam nikogo bliskiego. Do takiego poczucia nie potrzeba wielkich miast i metropolii. Wystarczy wyjechać na kilka dni do obcego miejsca, wtedy gdy musimy coś załatwić. Pamiętam ze swojego życia, jak kiedyś pojechałem na 2 dni do Lublina, chciałem się tam przenieść na studia. Mieszkałem w jakimś studenckim hoteliku z umywalką w pokoju i zapachem mydła unoszącym się wszędzie wokół przez całą noc. Nie pamiętam z tego miasta nic poza poczuciem samotności, gdy chodziłem ulicami czekając na spotkanie z dziekanem następnego dnia.
Więc wśród innych można żyć samemu dla siebie?
Wszystkie odmienne formy pustelnictwa podejmuje się tak naprawdę dla innych.
Z pewnością, powiedziałbym nawet, że to proste. Każdy z nas chyba miał kiedyś kontakt z egoistami, dla których własne pragnienia są najistotniejsze, a inne osoby są ważne do chwili, do kiedy mogą służyć osiąganiu osobistych celów. Wszystkie odmienne formy pustelnictwa podejmuje się tak naprawdę dla innych. Artysta tworzy jednak dla innych, dla jakiegoś swojego wyobrażonego widza czy słuchacza, osoba kontemplująca czy modląca się dąży do poznania siebie w celu poprawy funkcjonowania wśród ludzi. Członkowie subkultur poszukują osób o podobnym światopoglądzie, osoby niepełnosprawne poszukują akceptacji (lub starają się być w pełni sprawne). Ekstrawertyk szuka innych, którzy są mu potrzebni do szczęścia, przy okazji uszczęśliwiając innych ekstrawertyków i denerwując introwertyków.
A kiedy pustelniczy tryb życia niekoniecznie jest naszą decyzją? Czy trzeba ją po prostu przeczekać i aby przejść, trzeba po prostu mocno zacisnąć zęby, czy może jest najbardziej intymnym stanem, jakiego możemy doświadczyć?
Jak najbardziej, wspominałem o tym, że czasami okresowo musimy zmagać się z poczuciem samotności, po to by zmienić nieco swoje życie. Osoba podejmująca studia w nowym mieście, początkowo może poczuć się do głębi samotna, ale wkrótce pozna inne osoby, o podobnych doświadczeniach, i już samotność może wydać się mniej bolesna, aż w końcu znika, gdy zdajemy sobie sprawę, że mamy już własnych znajomych, własne miejsca, możemy nawet innych „nowych-samotnych” wprowadzić w to życie, które prowadzimy.
Z jakimi problemami musiałby się borykać człowiek, który nagle zostałby na świecie zupełnie sam?
Albert Camus, egzystencjalista francuski, pisał kiedyś, że człowiekowi do życia wystarczy tak naprawdę tylko jeden dzień wśród innych. Przez resztę swojego istnienia można te chwile odtwarzać i przypominać je sobie, rekonstruować ich przebieg, zastanawiać się nad nimi, wymyślać ich inne znaczenie, itd. Nie jestem jednak przekonany, że taka samotność jest możliwa, każdemu samotnikowi potrzebne jest jednak poczucie, że tam gdzieś są jacyś ludzie, i że tylko jeśli będzie chciał (w przypadku samotników z wyboru) lub gdy nadejdzie taki moment (w przypadku więźniów z długimi wyrokami), to może na nich popatrzeć, posłuchać co mówią, porozmawiać. Zupełna samotność, ze świadomością, że już nigdy nie spotkamy żadnego człowieka wydaje mi się zbyt przerażająca i chyba niemożliwa do zniesienia. Temat ten niekiedy jest poruszany w klasycznej literaturze science-fiction przy rozważaniu konsekwencji niezwykle długo trwających podróży kosmicznych.
Żyć samotnie w XXI wieku – czy to w ogóle jest możliwe, żeby udało się takie funkcjonowanie w grupie; tylko na poziomie wirtualnym?
Istnieje wiele osób funkcjonujących głównie na poziomie wirtualnym. To właściwe ci, którzy w życiu codziennym różnią się za bardzo czy czują się „inni” i poszukują podobnych sobie w Internecie. Czy są to hodowcy wyżłów weimarskich, czy członkowie grupy wsparcia, czy wreszcie uczestnicy czatu albo listy dyskusyjnej na jakiś naukowy temat, wszyscy oni mogą poszukiwać zrozumienia wśród osób podobnych sobie. Czyli na co dzień żyjemy sobie jak inni, czekając do wieczora, kiedy rozpoczyna się „prawdziwe” życie, gdy możemy porozmawiać z tymi którzy są tacy jak my.
To można jeszcze nazwać kogoś pustelnikiem, gdy jego jedyną formą komunikacji z drugim człowiekiem pozostaje Internet, socialmedia?
Obserwacja funkcjonowania sieci znajomości wirtualnych dowodzi, że często jednak dochodzi do prób nawiązywania kontaktów w „realu”. Chociaż życie w Internecie jest prostsze – można wyłączyć komputer, gdy jesteśmy zmęczeni, a kiedy jesteśmy z kimś w „realu”, nie wypada po prostu się wyłączyć. Myślę, że osoby funkcjonujące w społecznościach wirtualnych nie są pustelnikami.
Gdzie w codzienności wyznaczyłby Pan oś samotności? Na przykład francuz Michel Houellebecq w swoich książkach bardzo często ukazuje osamotnienie bohaterów przez to, co jedzą. Kupują gotowe mrożone potrawy, monotonne posiłki przekładają się na ich sytuację. No właśnie, wokół czego koncentruje się ono w życiu Polaka?
Myślę, że osią samotności dla Polaków, szczególnie osób młodych (ale nie tylko), jest długo trwająca cisza. Żyjemy w świecie mediów, nadmiaru ludzi mówiących do nas z telewizji, z Internetu, radia. Brak muzyki lub choćby radia, telewizji, zupełna cisza podczas codziennych czynności, jedzenia, ubierania się, pracy czy nauki, cisza, gdy nie mówimy nic w autobusie, gdy wypowiadamy tylko kilka słów do znajomych ze studiów lub pracy, to jest jak dla mnie współczesna oś samotności Polaka, ale też chyba i człowieka Zachodu.
Adam Buczkowski – doktor socjologii. Zainteresowania naukowe: socjologia ciała, seksualności i płci. Autor artykułów oraz książki „Społeczne tworzenie ciała” mający nadzieję, że wielu innych w przyszłości. Obecnie spaceruje z dwoma młodymi wyżłami weimarskimi po łąkach, zastanawiając się nad tematami kolejnych książek, naukowych i nie tylko.