W prawo zwrot

Archiwum / 16.04.2011

883985_88818247Ze studiami prawniczymi związanych jest chyba milion stereotypów, w jednym z artykułów dzielnie obala je Marta Szewczuk. Tutaj trochę w opozycji do jej artykułu, zupełnie już na poważnie, odpytujemy absolwentów tego kierunku.

Rozmowa z Ryszardem Rutkowskim i Anną Błaszczak.

Prawo to chyba od zawsze jeden z najpopularniejszych kierunków studiów. Przyszli studenci są przekonani, że prawo da im pewny i dobrze płatny zawód, do tego często dochodzi olbrzymia presja rodziców, natomiast studenci z pasją zdarzają się rzadko. Jak było w Twoim przypadku? W pełni świadoma decyzja? Przypadek? Rodzice?

Ryszard Rutkowski: Decyzja. Ale bardzo długo brałem też pod uwagę szkołę wojskową. Na szczęście z tego pomysłu wyciągnął mnie brat, bo teraz pewnie zwiedzałbym na koszt państwa egzotyczne kraje o mało przyjemnej sytuacji politycznej. Nie mam żadnego prawnika w rodzinie, więc nikt do wyboru tego kierunku studiów mnie nie zachęcał własnym przykładem. Ale gdybym miał wprost powiedzieć dlaczego, to… nie wiem. Już na początku liceum właściwie byłem zdecydowany. A kto, mając 15 lat, racjonalnie uzasadnia swoje wybory?

Anna Błaszczak: Amerykańskie filmy o spektakularnych procesach sądowych rzeczywiście budują stereotyp prawnika, który ubrany w drogi garnitur podjeżdża najnowszym porsche pod swoją wypasioną kancelarię. Nie trudno ulec takim uproszczeniom. Jeśli ktoś ogląda te obrazki z bezrozumną naiwnością, to wybierze się na prawo, licząc na łatwy zarobek. I najczęściej odpadnie przy pierwszej sesji lub szybko zmieni zawód po ukończeniu studiów. Fortunę można zbić w każdym zawodzie. Decydują umiejętności, nie kierunek studiów. Ja, odkąd pamiętam, chciałam być prawnikiem. Nie popchnęli mnie do tego rodzice (chyba woleliby, żebym tak jak oni została inżynierem). Popchnęły mnie do tego harcerstwo i ruch wędrowniczy. Jak mówi łacińska paremia: „prawo to sztuka czynienia tego co dobre i słuszne” (Ius est ars boni et aequi). Tak właśnie wyobrażałam sobie realizację służby w swoim dorosłym życiu – poprzez pomoc prawną.

Czy na prawie brakuje studentów z pasją? Być może. Pytanie, ilu pasjonatów studiuje na przykład na rybactwie? Studenci bez pasji zdarzają się na każdym kierunku studiów. To konsekwencja nieprzemyślanych wyborów, dokonanych za namową innych lub po lekturze tanich kryminałów.

Co było Twoją udręką na tych studiach? Egzamin i przedmiot, które do dziś śnią Ci się po nocach?

RR: Pewnie ¾ absolwentów prawa odpowie: doktryny (polityczno-prawne). Wykucie wszystkich pomysłów na ustrój państwa, jakie przyszły komukolwiek do głowy przez ostatnie 2500 lat, to spory wysiłek. Ale skoro przed Tobą i po Tobie zrobiło to jakieś milion innych osób, to pewnie się da…

AB: Studia w ogóle nie kojarzą mi się z udręką. Choć na prawie niemal każdy egzamin jest trudny. Z doświadczenia wiem, że na pierwszym roku najwięcej studentów przegrywa z prawem rzymskim (bo to pierwsze zetknięcie z instytucjami prawa prywatnego) i logiką (bo wielu studentów prawa zaniedbało w przeszłości nauki ścisłe). Później poważne egzaminy to procedura cywilna i karna. Ja najgorzej wspominam chyba prawo handlowe i znienawidzony podręcznik profesora Kidyby.

Nie ma co liczyć, że do egzaminów przygotujesz się w trakcie jednej zarwanej nocy. Zawsze z zazdrością słuchałam moich kolegów z innych kierunków studiów, którzy opowiadali, że podchodzą do tego samego egzaminu po raz czwarty, piąty i nikt nie wpisuje im pały do indeksu. Na prawie jest inaczej: nie ma przebacz. Pierwszy termin, poprawka, komis (jeśli dziekan będzie miał gest) i wypadasz. Aha i zerówka to PRAWDZIWY egzamin. Jest tylko jeden sprawdzony sposób, żeby przejść przez studia prawnicze bez wywrotki – trzeba się uczyć. Ale jest coś w zamian. Ucząc się do egzaminów, zawsze (lub prawie zawsze) miałam przekonanie, że uczę się rzeczy potrzebnych i niebanalnych. Mój przyjaciel często opowiada, że na studiach uczono go typologii ceramiki średniowiecznej. Nie chcę tego bagatelizować, ale ja wiedzę zdobytą na studiach wykorzystuję niemal każdego dnia, przy zwykłych czynnościach życia codziennego. W banku, podczas zakupów ratalnych, nawet w relacjach z administratorem budynku, w którym mieszkam. Prawo – czy tego chcemy, czy nie – reguluje niemal każdy wycinek naszego życia. Dlatego wysiłek włożony w przygotowanie do egzaminu nie idzie na marne.

Skoro było już o udrękach studiowania prawa, to teraz o przyjemniejszych jego stronach. Większość studentów innych kierunków (i nie chodzi tylko o frustratów, którzy na wydział prawa się nie dostali, ale o studencką brać ogólnie) uważa, że prawo to absolutnie najnudniejszy kierunek. Czy rzeczywiście tak jest? Czy studiowanie prawa to tylko wkuwanie kodeksów? Który przedmiot był na studiach najciekawszy?

RR: Właściwie trudno się nie zgodzić z tym, że prawo to wkuwanie kodeksów. Tak po prostu jest. I rzeczywiście teraz mi się zdaje, że to nudny jest kierunek. W warunkach polskich to typowy przykład nacisku na teoretyczną wiedzę. Ciekawe to jest potem korzystanie z tych umiejętności! A prawo jest absolutną materializacją powiedzenia: Czego się Jaś za młodu nie nauczy… Bo odrzucając zupełnie marginalne i zbędne przedmioty historyczne w pracy zawodowej (o ile wykonuje się zawód stricte prawniczy), korzysta się z szeregu informacji z przeróżnych gałęzi prawa. To jest jak znajomość biblioteki: jeśli ktoś na początku poukłada księgozbiór, to choć nie ma szans, aby wszystkie woluminy zapamiętał – będzie wiedział, gdzie je znaleźć.

AB: Jeśli prawo jest absolutnie najnudniejszym kierunkiem studiów, to gdzie na tej skali znajduje się włókiennictwo? Na pewno od początku warto zdecydować się na jakąś specjalizację. Wybrać kilka przedmiotów, które Was zainteresują, i poświęcić im więcej uwagi. Dobrać do tego kilka zajęć fakultatywnych (Uniwersytet Warszawski ma bardzo bogatą ofertę fakultetów dla prawników). To zaowocuje w przyszłości, bo prawnicy coraz częściej specjalizują się w wąskich dziedzinach prawa (np. prawo mediów elektronicznych, prawo medyczne, prawo antydyskryminacyjne, przeciwdziałanie zorganizowanej przestępczości czy prawo reklamy). Mnie od początku najbardziej interesowało prawo publiczne tj. (w pewnym uproszczeniu) zasady funkcjonowania państwa i regulacje stosunków państwo–obywatel. Mowa tu o prawie konstytucyjnym, o międzynarodowym prawie publicznym czy w pewnym zakresie o prawie unii europejskiej. Wbrew panującemu stereotypowi, zawody prawnicze bardzo się od siebie różnią. Oprócz popularnych wyborów takich jak adwokat, radca prawny, sędzia, notariusz czy prokurator, po prawie można zostać mediatorem, doradcą podatkowym, rzeczoznawcą majątkowym, syndykiem, pośrednikiem w obrocie nieruchomościami, legislatorem, komornikiem, kuratorem sądowym, rzecznikiem patentowym, a jak jest się trochę naiwnym, to nawet obrońcą praw człowieka.

Wspominana wcześniej popularność prawa wynika z perspektyw zawodowych, jakie daje ukończenie tego kierunku. Czy prawo rzeczywiście daje aż tak szerokie możliwości? Jak było z Tobą? Od początku wiedziałeś, co dalej? No i w końcu najbardziej nas nurtujące pytanie: Co teraz po prawie robisz? Gdzie pracujesz i jak bardzo Twoja praca jest związana z ukończonymi studiami?

RR: To bardzo obszerne i kardynalne pytanie. Aktualnie wiele się zmieniło (i wciąż zmienia) w zakresie ścieżki zawodowej absolwentów prawa. Sądzę, że nie ma obecnie studiów, które poprzez sam fakt ich ukończenia „z automatu” otwierają źródełko z banknotami. Wierzę w zasadę, że jak ktoś ma bystry umysł, to mu „mgr” przed nazwiskiem nie jest niezbędne. Od kilku lat konkurencja wśród zawodów korporacyjnych wzrasta, liczba aplikantów „wolnych zawodów” wzrosła (jak szacuję) kilkadziesiąt razy (tak, tak, KILKADZIESIĄT). W związku z tym za jakieś 3-5 lat w równym stopniu wzrośnie liczba adwokatów/radców/notariuszy. Podaż rodzi konkurencję. Konkurencja zmniejsza ceny…

Od chwili wyboru studiów byłem pewny, co chcę robić po ich ukończeniu, interesował mnie tylko jeden kolor żabotu – fioletowy. I tak też się udało: jestem sędzią, orzekam w wydziale karnym sądu rejonowego w Szczecinie. Tak więc moja praca jest absolutnie i bezpośrednio związana z ukończonymi studiami.

AB: Wykształcenie prawnicze jest doskonałym, bo uniwersalnym biletem do interesującej pracy. Nie warto jednak poprzestawać na samym dyplomie. Ciekawe perspektywy dla prawników otwierają się po wielu latach nauki. Ja po egzaminie magisterskim skończyłam dwa kierunki studiów podyplomowych i roczny kurs na Akademii Dyplomatycznej. Później dostałam się na aplikację adwokacką. Robię doktorat. Pracuję w zawodzie. Jestem zastępcą dyrektora Zespołu Prawa Konstytucyjnego i Międzynarodowego Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. W swojej pracy zajmuję się m.in. ochroną podstawowych praw i wolności człowieka i obywatela, w tym przeciwdziałaniem dyskryminacji.

Nie dajcie się zwieść zapewnieniom, że wkrótce skończy się popyt na prawników i absolwenci prawa ustawią się w długich kolejkach do urzędów pracy. Żaden z moich znajomych ze studiów, kolegów czy koleżanek z aplikacji nie jest bezrobotny. Legendy o niezbędnej protekcji wysoko postawionych rodziców też są przesadzone. Nikt w mojej rodzinie nie ma wykształcenia prawniczego.

No i na koniec prosimy o radę dla czytelników, których większość jest jeszcze przed tym życiowym wyborem. Dla kogo to są studia? Czy są jakieś szczególne cechy opisujące przyszłych prawników, a co za tym idzie: jakim charakterom te studia zupełnie nie przypasują?

RR: To studia dla tych, którzy chcą pracować w zawodzie. Czyli dla tych, którzy potem chcą wykonywać zawód prawniczy. Jeśli kto tego nie chce robić – to szkoda życia. Bez aplikacji na rynku pracy jest się dokładnie w takiej samej sytuacji, co absolwenci ekonomii, zarządzania czy sztuki. A jednak poczytać można coś ciekawszego niż kodeks spółek handlowych.

AB: Zdziwią się ci, którzy poszli na prawo, licząc na łatwy i szybki zarobek. To nie są studia dla osób pazernych i nieodpowiedzialnych. Sukces, za którym idą większe pieniądze, przychodzi po wielu latach nauki i ciężkiej pracy. Chyba łatwiej wygrać  w totka.

Bawią mnie żarty o prawnikach. Na przykład: rozjechany prawnik od rozjechanej hieny różni się tym, że przed prawnikiem nie ma śladów hamowania. Wiem, że niektórzy prawnicy przyczyniają się do utrwalania takiego obrazu mojego zawodu. Pewnie to ci sami, którzy kierunek studiów wybrali po obejrzeniu „Adwokata diabła”, „Lęku pierwotnego”, czy „Magdy M.”. Uwaga, to mity! Prawnik to zawód zaufania publicznego. Swoje usługi świadczysz wobec konkretnej, zindywidualizowanej osoby, która powierza Ci swoje życiowe problemy. Od Twojej pracy zależy często czyjaś wolność osobista, relacje rodzinne, dobre imię lub oszczędności całego życia. Dopuszczenie prawnika przez konkretną osobę do sfery jej prywatności musi opierać się na zaufaniu. Jeśli poszedłeś na prawo, żeby kręcić lody, to dołączasz do tych, którzy psują etos tego zawodu. Etyka zawodowa to nie żart. Jeśli tego nie rozumiesz, może poprzestań na maturze.

Zebrała Katarzyna Pietrasik