W przerwie trasy koncertowej
Koncerty poezji śpiewanej w ich wykonaniu uświetniły niejeden rajd i zlot. O harcerskiej, ale też muzycznej i trochę prywatnej stronie zespołu Cisza Jak Ta opowiedział nam Michał Łangowski.
Zespół Cisza jak Ta w przyszłym roku będzie obchodził piętnastolecie swojego istnienia. Przez ten czas wydał 10 płyt i zagrał ponad 800 koncertów. Oprócz własnych kompozycji tekstowych w repertuarze zespołu możemy znaleźć teksty polskich poetów, m.in. Agnieszki Osieckiej, Bolesława Leśmiana, Edwarda Stachury czy Haliny Poświatowskiej. Rocznie grają ponad sto koncertów w domach kultury w całej Polsce. Często można też spotkać ich w górach lub na harcerskich zlotach i rajdach, które uświetniają koncertami poezji śpiewanej. W przerwie letniej trasy koncertowej Michał Łangowski – wokalista, gitarzysta i autor tekstów zespołu – opowiedział o harcerskich korzeniach Ciszy, planach na przyszłość zespołu i o tym, jak się gra dla harcerskiej publiczności.
Wychowaliście się nad morzem, a jednak Wasze teksty związane są z górami. Ty poświęciłeś im również swoją pracę zawodową. Skąd wzięła się ta pasja?
Wszyscy początkowo pochodziliśmy z Kołobrzegu. Zawsze tak jest, że najbardziej tęskni się za tym, czego się nie ma. Mimo że się tam urodziliśmy i tam mieszkaliśmy, morza jako takiego nigdy nie ceniliśmy, bo to była taka normalka. Śpiewać o czymś, co masz na co dzień? Góry były odskocznią, do której udawało się wyrwać raz w roku na tydzień czy dwa. Kiedy przyjechałem na studia do Poznania, trafiłem do koła geografów. Mieliśmy organizowanych bardzo wiele wyjazdów, które nazywano ćwiczeniami terenowymi. Jeździliśmy w Bieszczady i nie raz porządnie je schodziliśmy. Wtedy właśnie zakochałem się w Bieszczadach i zacząłem pisać o nich piosenki.
Nadal często wracacie na szlak?
Wracamy, kiedy tylko jest taka możliwość. Czasu mamy niestety bardzo mało. Nawet kiedy jedziemy w trasę i gramy koncerty to funkcjonujemy tak, że do rana śpiewamy, a zaraz po wstaniu trzeba powoli rozstawiać się na kolejny koncert.
Pasją do gór zarażacie też swoich słuchaczy. Cztery razy do roku spotykacie się z nimi na szlaku. To dość niekonwencjonalny sposób kontaktu z widownią. Czyją był inicjatywą?
Zlot Ciszaków to okazja do poznania się z naszymi słuchaczami
Zlot Ciszaków to był mój pomysł. Wynikł on z tego, że jak zaczęliśmy dużo koncertować, to zyskaliśmy stałych widzów, którzy pojawiali się pod naszą sceną po raz drugi, trzeci, piętnasty… Dzięki czemu łatwo było nam poznawać się bliżej. Postanowiłem stworzyć taką okoliczność, która mogłaby naszym słuchaczom nas przybliżyć. Pomysł miał być jednorazowy, zyskał jednak tak wielkie zainteresowanie, a same spotkania były tak wzruszające i piękne, że powstały tzw. Cztery pory roku. Każdą nadchodzącą porę roku witamy takim właśnie spotkaniem w górach. Te spotkania mają trzy podstawowe cele. Pierwszy i najważniejszy jest taki, żebyśmy mieli prywatnie okazję poznać się z naszymi słuchaczami, wychodząc poza formułę koncertów. Drugi ważny cel to pokazanie słuchaczom miejsc, które naszym zdaniem warte są zobaczenia, szczególnie, że część słuchaczy nie znała gór poza piosenkami i opowiadaniami na naszych koncertach. Trzeci cel to pokazanie słuchaczom naszych muzycznych przyjaciół i zespołów, które nas wychowały i które nas inspirują, takich jak Wolna Grupa Bukowina czy Bez Jacka.
W ostatni weekend lipca na Letnim Zlocie Ciszaków w Bystrzycy Kłodzkiej miała miejsce prapremiera płyty, która ma ukazać się jesienią.
Płyta będzie nosiła tytuł Nieobecność. To taki wieloznaczny tytuł, który mógłby się w pierwszym odruchu kojarzyć z fizycznym brakiem drugiej osoby. Natomiast nieobecność ma w dzisiejszych czasach bardzo wiele wymiarów. Gdy wybieraliśmy piosenki na płytę, spośród 40 pomysłów, które powstały, wybraliśmy 12 wspólnych. Okazało się, że wszystkie wiersze, które zyskały aprobatę całego zespołu wpisują się w temat nieobecności w różnych aspektach. Płyta ukaże się jesienią, ale na Zlocie zaprezentowaliśmy 7 z 12 utworów, które na niej się znajdą. Spotkały się z rewelacyjnym odbiorem, więc jesteśmy pełni nadziei, że płyta zostanie dobrze przyjęta.
Na płycie pojawią się Wasze autorskie teksty czy zdecydowaliście się sięgnąć do tekstów Waszych ulubionych autorów?
Po raz pierwszy osiem z dwunastu piosenek będzie do słów pani Aleksandry Bacińskiej. To współczesna poetka, którą odkryłem w bardzo przypadkowy sposób. Brałem udział w aukcji charytatywnej, na której Pani Aleksandra wystawiła dwa swoje tomiki wierszy. Stoczyłem tam dzielny bój, nie wiedząc do końca, jakie wiersze licytuję. Wtedy chodziło raczej o ideę. Gdy przyszły do mnie do domu, trochę pro forma, do nich zajrzałem. No i się zakochałem. Moim zdaniem Ola Bacińska pisze wiersze na co najmniej takim samym poziomie artystycznym jak nieodżałowana Agnieszka Osiecka.
Na płycie nie znajdą się więc Wasze teksty ?
Na tej akurat płycie po raz pierwszy nie ma ani jednej w pełni autorskiej piosenki.
Są dużo zdolniejsi poeci, którzy piórem przepięknie oddają rzeczywistość. Ich słowa przyjmujemy jak własne.
Przyszły rok to piętnastolecie zespołu. Wiążecie z nim jakieś szczególne plany?
Będziemy dużo grać, będą wyjątkowe koncerty i wyjątkowi goście.
Właściwe piętnastolecie przypada w marcu, natomiast, jako że to okrągła rocznica, prawdopodobnie już od stycznia będziemy grali koncerty pod znakiem świętowania. Chcielibyśmy postawić stempel na tych piętnastu latach. Będziemy dużo grać, będą wyjątkowe koncerty i wyjątkowi goście.
Często pojawiacie się na harcerskich rajdach i zlotach. Z harcerstwem związane były też początki Ciszy. Jak one wyglądały?
Mariusz Borowiec – założyciel, lider i autor pierwszych tekstów, prowadził drużynę, która brała udział w wielu festiwalach piosenki, a z czasem sama je organizowała. Na jednej z takich imprez w Gryficach zostali zaskoczeni tym, że występując jako zespół, muszą przybrać jakąś nazwę. Na szybko przyjęli ją więc od nazwy drużyny – Cisza Jak Ta. Był to festiwal piosenek coverowych. Odnieśli wtedy sukces, a Mariusz Borowiec postanowił zacząć pisać własne teksty. Powstał wtedy między innymi Zapach chleba. Z czasem te piosenki wyruszyły z zespołem na festiwale poetyckie i turystyczne. Sam do zespołu dołączyłem niedługo potem.
Dużo się od tamtego czasu zmieniło?
Po dziesięciu latach Mariusz Borówiec odszedł z zespołu. Stanęliśmy wtedy na rozdrożu. W osobie Mariusza straciliśmy organizatora koncertów, zapowiadacza piosenek, ich autora, wokalistę i gitarzystę. Wtedy wziąłem to w swoje ręce. Poszliśmy w trochę innym kierunku, bardziej poetyckim niż turystycznym. Od tamtego momentu zagraliśmy 600 koncertów i wydaliśmy 8 płyt. To był bardzo intensywny okres.
Jak na tak niedługi czas to dość imponujące liczby. Wymaga to zapewne dużego nakładu pracy i wielu wyrzeczeń.
Dla harcerzy, sety są takie, że się od początku do końca śmiejemy do siebie na scenie
Mieszkamy w Gdańsku, Poznaniu, Kołobrzegu i Krakowie. Przy około 140 koncertach rocznie zostaje bardzo niewiele czasu dla rodziny. Ilość płyt, jakie powstają to wypadkowa dwóch rzeczy. Po pierwsze, mimo że to ja piszę najwięcej piosenek, nie jestem w tym osamotniony. Mariusz Skorupa, Ilona Karnicka, Mateusz Wyziński również piszą. Ola Frąckowiak swoją pierwszą piosenkę napisała na tę płytę. Siłą rzeczy powstaje więc sporo pomysłów. Sam repertuar koncertowy jest rzadko zmieniany. Mamy świadomość tego, których piosenek słuchacze najbardziej oczekują i po prostu je gramy. Żeby zachować świeżość i nie wpaść w rutynę, która nie pozwoliłaby nam być szczerymi na scenie, musimy wprowadzać nowe piosenki, które sprawiają, że nam się znowu chce.
Jakie są koncerty grane dla harcerzy, czy różnią się czymś od tych w domach kultury?
Bardzo! Najczęściej słuchaczami w domach kultury są ludzie w wieku nawet naszych rodziców. Dla nich inaczej się gra. Przede wszystkim to jest inny repertuar. Piosenki, jakie dobieramy są raczej poważne i spokojne. Kiedy gramy w górach, w schroniskach czy właśnie dla harcerzy, sety są takie, że się od początku do końca śmiejemy do siebie na scenie. Ale to też jest taki feedback międzyludzki. Patrzysz na kogoś, kto się do ciebie uśmiecha, to sam się mimowolnie zaczynasz uśmiechać. A kiedy takich osób masz przed sobą kilkaset, to jest ogromny ładunek dobrej energii. Poza tym harcerze są żywiołowi.
Bardzo miło słyszeć, że dobrze czujecie się na harcerskich koncertach.
Idee harcerskie są nam bardzo bliskie. Tak się potoczyło w życiu każdego z nas, że nie mieliśmy już czasu, ale zawsze, gdy gramy dla harcerzy i spotykamy się z nimi później po koncercie, to z dużym rozrzewnieniem mówimy, że szkoda że już za późno, że jesteśmy za starzy i poszliśmy taką drogą, a nie inną. Z drugiej strony ten tryb pracy pozwala nam się często przytulić do was i pobyć w waszym gronie. To, że potraficie tyle razem zrobić, to, że robicie mnóstwo dobrego, jest szczególną wartością. Obserwując was jako organizację, ogromnie to cenię. W okresie początkowym, kiedy Cisza była zakładana, wszystkim kierował drużynowy, mieliśmy więc taki harcerski dryg. Cisza powstała w formule harcerskiej.
Jakie są Twoje wspomnienia związane z harcerstwem?
Czuję się biernym harcerzem
Byłem zuchem, ale później pochłonął mnie sport. Moja przygoda z harcerstwem zakończyła się dość szybko. Jednak będąc dzieckiem, spędzałem wakacje w leśniczówce nieopodal Wałcza, gdzie mój wujek był leśniczym. Niedaleko była stanica harcerska, gdzie co roku przyjeżdżało kilkuset harcerzy. Była tam ogromna wiata, pod którą spędzali wieczory przy ognisku. Codziennie przychodziłem na śpiewogrania. Byłem takim trochę rezydentem tamtych obozów. Poznawałem wtedy wrażliwość muzyczną, którą teraz przelewam na piosenki Ciszy. Dlatego, mimo że nigdy nie nosiłem munduru, czuję się biernym harcerzem – ta idea jest mi bardzo bliska.
Maria Korcz - drużynowa 93 Poznańskiej Drużyny Wędrowniczej, zastępczyni komendantki III szczepu DHiZ. Uczennica poznańskiego liceum w klasie o profilu matematyczno-fizycznym, choć po szkole lubi też poświęcać czas naukom mniej ścisłym.