Wielka woodstockowa szkoła tolerancji

Archiwum / 14.09.2011

Festiwal Młodzieżowy Woodstock. Słyszy się o nim tyleż dobrego, co i złego. W tym roku udało mi się w końcu, po kilku latach odkładania wyjazdu „na za rok”, tam dotrzeć. Przybyłam, zobaczyłam i wyjechałam z bardzo mieszanymi uczuciami.

[UWAGA! Tekst nie jest polecany osobom bez dystansu do krytyki]

Wiadomo, że ludzie są różni. Wiadomo, że nie zawsze wszystkim odpowiada to samo. Wiadomo także, że powinniśmy nauczyć się tolerować i akceptować tę różnorodność. Kto chce sobie samemu zrobić test „czy jestem tolerancyjny?” – koniecznie niech jedzie na Woodstock! Takiej mieszanki ludzi nie spotyka się na co dzień (chyba że w Warszawie): od wyglądających na spokojnych „intelektualistów”, przez typy imprezowiczów/ koncertowiczów, do zalanych, śpiących gdziekolwiek jegomości. Tam można stanąć w jednym miejscu i obserwować, a zobaczy się ludzki kalejdoskop. To było ciekawe doświadczenie. Ci ludzie koegzystowali bezkonfliktowo; pobyt na tym samym festiwalu dawał im poczucie pewnej wspólnoty, gwarancję tolerancji. Nie widziałam tam żadnej bójki, czy choćby poważniejszej kłótni. Nie powiem by był spokój – co to, to nie. Ale nie zauważyłam odruchów agresywnych wobec innych. Wręcz przeciwnie – wszyscy tam zdawali się być bardzo bezpośredni, z nastawieniem przyjaznym, sugerującym sposób myślenia: „ej, ty tu jesteś, ja tu jestem, coś nas łączy!”. Każdy mógł do każdego podejść, bez krępacji, zagadać, pośmiać się, skomentować. To było proste, a w tej prostocie bardzo przyjemne…

Gorzej, że czasem ta bezpośredniość zamieniała się w coś, co przypominało próbę zaspokojenia bliskości najprostszą metodą – wyrwaniem kogoś na one night stand. Ilości osób chodzące z karteczkami „Free hug” początkowo były niewielkie, tworzyły się urocze grupki trwające w uścisku. Potem liczba potrzebujących przytulania wzrastała, zamieniając się w tłum „przytulaczy”. To już było nieco przerażające. Również ewolucja napisów zamieniła urok pomysłu w zgrozę natury „Czy oni tak na serio?!”. Mianowicie „Free hug” po jakimś czasie zastępowało „fuck for hug”, a wcześniejsi przytulacze przypominali teraz łowców… Z tego, co mogłam zauważyć, nie byłam jedyną, która przeżyła rozczarowanie tym, że z (w jakiś sposób) fajnej formy pozyskiwania bliskości nastąpiło przejście do banalnego zgłaszania się do przelecenia.

Tak, było ciepło. Tak, kiedy jest ciepło, ubieramy się lekko. Ale nie, lekko nie oznacza samej bielizny. Bitwa w błocie – ok, kąpiel w Warcie – spoko; bielizna, kostium, wszystko jedno. Natomiast widok dziewczyn chodzących po całym terenie w samych majtkach i biustonoszu lub facetów w bokserkach był momentami fajny, ale w większości przypadków jednak dosyć żenujący. O co w tym chodziło, nie wiem, bo aż tak gorąco nie było, a i wątpię, by chodziło o prezentację kobiecych/ męskich atrybutów. Chyba, że liczyli na tę woodstockową tolerancję również przy definiowaniu słowa „atrybut”. Ot, zagwozdka.

Szczerze powiedziawszy o występach na Dużej Scenie niedużo mogę napisać. Przez tych kilka dni byłam tam tylko na paru koncertach: poskakałam, uważałam, by biegnąc pod scenę, nie potknąć się o leżących pokotem ludzi, byłam w pogo, tyle. Niespodzianką i wspaniałym woodstockowym prezentem był zespół Jahcoustix. Choć był moment, dosłownie chwila smutnej zadumy, kiedy usłyszałam komentarz bujającego się obok mnie Jamajczyka, a dotyczący polskiego postrzegania muzyki reggae. Wstyd mi było przed nim, bo miał w tym komentarzu rację – zupełnie nie znamy i nie czujemy dobrego reggae. Dobitnie udowodniła to grupa chłopaczków usiłujących zrobić bezpośrednio przed nami pogo…

Dużo ciekawiej niż na Dużej, według mnie, działo się na Scenie Pokojowej Wioski Kriszny. Mimo że większość zespołów była mi nieznana, to właśnie tam bawiłam się doskonale. Mniej ludzi, bardziej odczuwający muzykę; tam dopiero poczułam się jak na dobrym koncercie. Podobnie było przy stoisku z Jam Session. Przyszli woodstockowicze: „chodźcie po mniejszych scenach, tam jest moc!”.

Dobrym pomysłem na poranki były warsztaty i konwersatoria. Kuglarstwo, joga, warsztaty teatralne czy ceramiczne – to tylko niektóre z oferowanych form. Dobra rozgrzewka na początek dnia, aktywni ludzie, ciekawe pomysły. Inspirujące były Warsztaty Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej, na których poruszano tematy trudne, czasem tabu, jak homoseksualizm, seks, dojrzałość, intymność. Warto było tam zajrzeć, posłuchać. To właśnie tam najlepiej można było przekonać się: czy jestem człowiekiem tolerancyjnym? Czy tylko chciałbym nim być…?