Własne miejsce na ziemi
Każdy ma lub, prędzej czy później, będzie miał swoje miejsce na ziemi. Rozejrzyj się dookoła, zastanów się, gdzie jest ci najlepiej, gdzie czujesz się bezpiecznie, błogo, dobrze. Przypomnij sobie miejsce, do którego wracasz myślami, gdy doganiają cię wszystkie problemy. Rodzinny dom, kuchnia babci, wiśniowy sad? Siedem lat temu wyszłam w świat, by po przejściu drewnianego mostu na niewielkiej rzece Metuji stwierdzić: „To moje miejsce na ziemi!”.
Na liście obowiązkowych rzeczy, którą przed wyjazdem otrzymał każdy obozowicz, znajdowały się: śpiwór, prześcieradło, menażka, miska, latarka, kalosze, płaszcz przeciwdeszczowy, preparat przeciwko komarom, buty do wody… Pewnie nie jeden rodzic wówczas pomyślał „Gdzie ja wysyłam swoje dziecko?!”
Wszystko zaczęło się, gdy miałam 14 lat. Jako gimnazjalistka zostałam wytypowana do wzięcia udziału w polsko-czeskim obozie letnim. Moja ówczesna szkoła podpisała porozumienie ze szkołą w czeskim Opocne, na mocy którego co roku miały mieć miejsce integracyjne obozy − jednego roku w Czechach, drugiego w Polsce. Organizatorami tego pierwszego, w 2007 roku, byli Czesi. Pamiętam, jak uprzedzano nas, że obóz, na który jedziemy do miejscowości Marsov nad Matują to obóz skautowy. Na liście obowiązkowych rzeczy, którą przed wyjazdem otrzymał każdy obozowicz, znajdowały się: śpiwór, prześcieradło, menażka, miska, latarka, kalosze, płaszcz przeciwdeszczowy, preparat przeciwko komarom, buty do wody… Pewnie nie jeden rodzic wówczas pomyślał „Gdzie ja wysyłam swoje dziecko?!”. Na tę okazję, za pierwsze zarobione pieniądze, kupiłam plecak ze stelażem, wojskową menażkę dostałam od Taty, spakowałam kalosze w wisienki, aby wczesnym lipcowym rankiem wyruszyć w podróż do swojego miejsca na ziemi. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że dwa tygodnie spędzone na leśnej polanie, bez bieżącej wody, prądu, wszelakich wygód, do których człowiek jest przyzwyczajony, tak bardzo zmienią moją wizję najlepiej spędzonych wakacji.
Pierwszy raz
Początki były trudne. Nikt nie znał języka. To co dla nas pachniało, dla nich śmierdziało, nasza chytrość to u nich zaleta, nie możemy szukać, lecz powinniśmy hledat, a čerstvý chleb był najsmaczniejszy
Było lipcowe popołudnie. Żar lał się z nieba. Po kliku godzinach podróży wysiedliśmy z przegrzanego autobusu, który zaparkował na szczycie wzniesienia. Dookoła jedynie pola i las. Na horyzoncie rysowała się niewielka wieś, przez którą przed chwilą przejeżdżaliśmy. Na poboczu drogi czekały na nas dwa samochody, przy których stali obcy mężczyźni. Moje umiejętności posługiwania się językiem czeskim plasowały się wówczas na poziomie -10, więc nie miałam pojęcia o czym rozmawiali z naszymi opiekunami. Po chwili dowiedzieliśmy się, że auta nie czekają na nas, a jedynie na nasze bagaże, a my musimy dojść do obozowiska piechotą. Zmęczeni wielogodzinną podróżą, wzięliśmy ze sobą bagaż podręczny i ruszyliśmy w drogę. Na dzień dobry asfaltowa droga w dół o nachyleniu 19%. Strasznie stromo, dlatego autobus nie mógł zawieźć nas pod sam obóz. Minęliśmy rzekę, malutkie domki, przed nimi starszych ludzi i niewielkie szklarnie. Ostatnia prosta prowadziła przez las. Drewnianym, bujającym się mostem przekroczyliśmy Metuję i znaleźliśmy się w innym świecie, w którym mieliśmy przeżyć przez następne dwa tygodnie. Pomiędzy dwoma zalesionymi wzgórzami rozciągała się zielona polana, na której stały małe „domki”. Z prawej strony cicho szumiał górski potok, z komina polowej kuchni unosił się dym. Słychać było dziecięce krzyki w podobnie brzmiącym, jednak obcym języku. Wszystkie oczy skierowały są ku nam, nowo przybyłym, a ja czułam się jak egzotyczny motyl oglądany zza szyby. Miny większości polskich dzieci mówiły „Gdzie ja jestem?!”, a po niektórych policzkach popłynęły łzy strachu i tęsknoty…
Początki były trudne. Nikt nie znał języka. To co dla nas pachniało, dla nich śmierdziało, nasza chytrość to u nich zaleta, nie możemy szukać, lecz powinniśmy hledat, a čerstvý chleb był najsmaczniejszy. Pomocne w przełamaniu barier komunikacyjnych było dołączenia nas, Polaków, do czeski drużyn, w których pracowaliśmy, jedliśmy i bawiliśmy się. Wszystkie te wspólne działania wymagały od nas jako takiego „dogadania się”. Trochę na migi, trochę przez wzgląd na podobieństwo języków, a gdy zupełnie nie wiedzieliśmy o co chodzi, po prostu naśladowaliśmy czeskich towarzyszy. Noce bywały mroźne, wieczory burzowe, a przez to głośne, za to w dzień żar lał się z nieba. Mieszkając w „namiotach” z drewnianym stelażem i dachem z brezentu, mieliśmy ciągły kontakt z naturą, ponieważ podłogę stanowiła… trawa. Wszystko, co robiliśmy przez te dwa tygodnie, miało miejsce na świeżym powietrzu. Pamiętam, że największą barierą, zaraz po języku, była higiena. Jeśli chcieliśmy wykąpać się w ciepłej wodzie, musieliśmy sami sobie tę wodę nagrzać. Przydział − miska ciepłej wody na osobę. „Łazienkę” stanowiła wanna schowana pod brezentowym namiotem. Jednak codzienne, grupowe kąpiele miały miejsce w lodowatym strumieniu, przy wtórze pisków i wesołych krzyków dziewcząt.
Jesteśmy podobni, jesteśmy inni
Braterskość, bliskie obcowanie z przyrodą, rozwój fizyczny, psychiczny i moralny, samodoskonalenie, dyscyplina i nauka samodzielności to stwierdzenia, które według mnie najlepiej opisują działanie organizacji Junák.
Będąc na swoim pierwszym, czeskim, skautowym obozie, od 3 lat byłam już harcerką. Wiedziałam czym jest nasz polski skauting, dlatego pobyt wśród czeskich skautów był dla mnie możliwością obserwacji ich środowiska. Inne, a zarazem podobne zwyczaje, obrzędy, umundurowanie były dla mnie w pewnym sensie czymś… egzotycznym. Czeski skauting najmocniej odwołuje się do tego rdzennego brytyjskiego i amerykańskiego, jednak jak każdy odłam, rządzi się wykształconymi przez siebie zasadami. Braterskość, bliskie obcowanie z przyrodą, rozwój fizyczny, psychiczny i moralny, samodoskonalenie, dyscyplina i nauka samodzielności to stwierdzenia, które według mnie najlepiej opisują działanie organizacji Junák − svaz skautů a skautek ČR (Junák − Association of Scouts and Guides of the Czech Republic). Na obozie wszyscy dbają o siebie nawzajem − starsi o młodszych, młodsi o tych najmłodszych. Karność i posłuszeństwo nie muszą być egzekwowane, bo są czymś naturalnym i normalnym. Przyroda jest matką, las i rzeka towarzyszami najpiękniejszych zabaw.
Jesteśmy inni ze względu na obrzędowość, która w przypadku ZHP ma mocne korzenie w historii, a w ich − w przyrodzie, a także na obecność religii w naszym harcerskim wychowaniu. Mamy też inne podejście do umudurowania. Nasz mundur traktujemy niejako jak świętość. Trzymamy się swego rodzaju dress code, który nie pozwala nam założyć klapek, kaloszy czy krótkich, sportowych spodenek do bluzy. W Czechach nie jest to zabronione. Mamy system stopni, który nie istnieje w czeskim skautingu, lecz łączy nas zdobywanie sprawności. Jesteśmy podobni, bo wywodzimy się jednej, rdzennej organizacji − tej założonej przez Bi-Pi. Podstawą naszej pracy są małe grupy, wszyscy jesteśmy dla siebie braćmi, szanujemy przyrodę, uczymy współpracy, zasad fair play, patriotyzmu. Jeździmy na obozy, które są podsumowaniem naszej całorocznej pracy. Rozwijamy nasze osobowości, które są tak różne, zgodnie z tym samym duchem międzynarodowego skautingu.
To nie koniec…
Przez cały następny rok będę tęskniła za szumem Metuji, wesołymi okrzykami czeskich dzieci, gwizdkiem, który budził mnie co rano i wieczornym dźwiękiem trąbki ukrytej wśród drzew
Tegoroczny obóz był moim czwartym czeskim, skautowym obozem, lecz nie ostatnim. Po raz kolejny przekonałam się, a może już upewniłam, że ta niewielka polana nad lodowatym strumieniem jest moim miejscem na ziemi. Spędziłam tydzień na łonie natury, ale i w towarzystwie ludzi, którzy są niezwykle bliscy memu sercu. Czuję się tam jak u siebie, otoczona rodzinną atmosferą, a i w mniemaniu skautów z czeskiego Opocna jestem jedną z nich. Znam już ich zwyczaje, obrzędy, w których miałam zaszczyt uczestniczyć. Język przestał być barierą, a stał się polem do samorozwoju. Dostałam dożywotnie zaproszenie na Tabor Marsov, nawet, gdy będę miała już męża, dzieci lub po prostu stanę się poważną, dorosłą kobietą. Przez cały następny rok będę tęskniła za szumem Metuji, wesołymi okrzykami czeskich dzieci, gwizdkiem, który budził mnie co rano i wieczornym dźwiękiem trąbki ukrytej wśród drzew. A gdy znów dogonią mnie wszystkie problemy, myślami powrócę do tego pięknego, lipcowego, czeskiego tygodnia z nadzieją, że w tym wspomnieniu odnajdę spokój i ukojenie.
Weronika Duch - studentka III roku dziennikarstwa i krytyki medialnej na UŁ, jednak swojej przyszłości nie wiąże z mediami. Chciałaby pracować jako przedszkolanka, a jeśli się nie uda, założy własną cukiernię i kawiarnię. Hołduje poprawnej polszczyźnie, kocha książki, dla swojego relaksu i przyjemności innych piecze. Wciąż poszukuje idealnego przepisu na swoje życie.