Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

Wyjdź w Świat / Agata Luśtyk / 22.03.2009

Kiedy tylko wysiadłam z samolotu, od razu poczułam się jak u siebie. Nasycony kolorami Rzym wydawał się uśmiechać do mnie na każdym kroku. I ta fantastyczna temperatura – 17 stopni na początku marca! Zostawiłam za sobą Polskę wraz z opadami śniegu i wystawiłam ramiona do słońca.

Wdychałam ciepłe powietrze, które było jakby obojętne na ilość samochodów przemieszczających się ulicami Rzymu. Pachniało kwiatami i świeżością – być może to zasługa drzew cytrusowych albo innych pięknych roślin, których nazw niestety nie znam. Wieczne Miasto tym się między innymi różni od wielu innych metropolii: jest w nim zielono.

Gdy tylko pojawiłam się we Włoszech, natychmiast otoczyło mnie magiczne słowo-klucz nagminnie używane przez wszystkich: allore. Nie warto jednak pytać Włochów, co ono znaczy; w odpowiedzi zrobią zamyśloną minę i zaczną powtarzać: „allore, allore”, szukając właściwej odpowiedzi. Skądinąd wiem, że to oznacza tyle, co nasze ambitne „ten, teges”.

W pierwszej chwili Rzym wydaje się być jedną wielką gmatwaniną – słychać różne języki, widać międzynarodowy tłum, a samochodów na ulicach jest co najmniej dwa razy więcej niż u nas. Kierowcy ignorują zasady ruchu drogowego (może dlatego, że podczas robienia prawa jazdy można popełnić więcej błędów niż u nas i mimo to zdać egzamin), a piesi odpłacają się im pięknym za nadobne. Mimo wszystko istnieje chyba jakaś siła czuwająca nad porządkiem – mimo bałaganu wszyscy się do siebie uśmiechają i pozdrawiają się, a na ulicach… nie ma korków. Nigdy nie widziałam korka we Włoszech; tu ruch przebiega płynnie. Podróżowanie po Rzymie jest więc łatwe, autobusy kursują co chwilę, a metro (w którym gra zawsze przyjemna muzyczka, podobnie jak w całych podziemiach) dojeżdża w każde ważne miejsce (są jednak tylko dwie linie metra, trzeciej ciągle nie można zbudować, ponieważ gdy tylko zaczynają się prace, budowlańcy trafiają na jakieś zabytki, przez co muszą rezygnować z budowy). Wędrując po mieście, powinniśmy też pamiętać, że pytanie o drogę może nam zaszkodzić. Jeśli zapytamy jedną osobę, ona zapyta pięć innych i tworzy się dyskusja, która trwa długo, a często nic nie wnosi.

Jest także coś, co szczególnie pozytywnie mnie zaskoczyło – życie na równi ludzi zdrowych i niepełnosprawnych. Każda ulica, knajpka, restauracja czy jakiekolwiek inne miejsce jest przystosowane do potrzeb osób poruszających się na wózkach. Autobusiarze zawsze mówią niewidomym, jaki autobus prowadzą i w jakim kierunku on jedzie, natomiast  przechodnie zatrzymują się przy tych, którzy wydają się potrzebować pomocy. Osoby z niepełnosprawnością są też zatrudnione w wielu miejscach – czasem są to prace porządkowe, czasem w muzeach czy galeriach; często też różne instytucje zatrudniają ich do wskazywania drogi zwiedzającym.

Mimo wszystko nie jest idealnie. Piękny zapach Rzymu kontrastuje z dymem papierosowym. Mam wrażenie, że wszyscy tam palą. Dodatkowo męczący może być sposób rozmawiania Włochów. Bardzo głośno krzyczą i żywo gestykulują, często wciągając do dyskusji przypadkowych przechodniów (uwaga, Włosi mają bardzo rozbudowany system rozmawiania gestami; obcokrajowcy nie mają o tym pojęcia i popełniają najrozmaitsze błędy, np. kładąc lewą dłoń na prawy łokieć i poruszając nadgarstkiem, możemy komuś nieelegancko powiedzieć „spadaj”; pocieranie się po uchu natomiast oznacza bycie homoseksualistą – a taki gest bywa różnie odbierany). Dużym minusem jest to, że wszędzie obecni są Afroamerykanie wciskający kobietom do rąk kwiaty i namawiający usilnie panów, aby za nie zapłacili. Robią to w bardzo nachalny sposób i w pewnej chwili ludzie zaczynają się denerwować. Czegoś takiego nie było w Rzymie jeszcze kilka lat temu, teraz widać tam skutki kryzysu. Wszystko podrożało, a właściciele sklepów czy restauracji robią wszystko, żeby pozyskać klientów (łącznie z delikatnym, acz stanowczym wciąganiem do środka). Trudno się jednak dziwić, że rzymskie knajpki pustoszeją. Po zobaczeniu niektórych cen musiałam przecierać oczy; podczas wyjazdu raczej zapomnieć o przeliczaniu na złotówki. Dobrze jest jednak kombinować – ja na przykład wybrałam się na zwiedzanie 8 marca, kiedy to wszystkie wejścia do instytucji (np. do muzeum) były dla kobiet darmowe. Po skwapliwym przeliczaniu finansów wyszło mi, że dzięki temu zaoszczędziłam ok. 40 euro, co przy obecnym kursie europejskiej waluty czyni studenta niemal bogaczem.

Rzym jest jednym z najprzyjemniejszych miejsc, w jakich byłam. Niesamowity luz, wszechobecny uśmiech i namacalna serdeczność sprawiają, że człowiek cały czas czuje się jak na wakacjach. To chyba kwestia mentalności i innego spojrzenia na świat. Widać, że Włosi są szczęśliwi, że są tym, kim są. Mocno podkreślają swą przynależność do kraju. Są także bardzo gościnni, otwarci i cieszą się, gdy mogą pomóc turyście – bardzo bym chciała, aby i u nas tak było.

Istnieje przesąd, że jeśli wrzuci się monetę do Fontanny di Trevi, stojąc do niej tyłem, to na pewno wróci się do Wiecznego Miasta. Chętnie wrzuciłabym cały portfel. Tak dla pewności.

Agata Luśtyk - instruktorka Kozienickiego Związku Drużyn, była drużynowa 226 KDW "Abisal". Mazowiecka korespondentka serwisu regiony.zhp.pl, członkini referatu wędrowniczego Chorągwi Mazowieckiej ZHP. Studentka filologii polskiej na UKSW.