Wszystkie ładne chłopczęta…

Archiwum / 25.09.2006

Z harcerstwem jak ze szkołą – każdy do niego kiedyś należał. Tylko nie każdy się do tego przyznaje. Przynajmniej wśród moich rówieśników, dwudziestokilkulatków. Większość chłopaków z osiedla, którzy teraz ciągną piwo pod sklepem ubrani w dresy i bluzy pitbulla, plastikowe „fryty” i „dody” – tak, tak, również oni zetknęli się z harcerstwem.




Niestety, do pociągu zwanego harcerstwem załapałam się już w czasach licealnych i karierę zakończyłam na szarym sznurze. Dlatego gdy w zeszłym tygodniu mój były drużynowy zadzwonił z propozycją napisania tekstu „ZHP widziane oczyma obcego”, początkowo oburzyłam się (jak to, przecież trzymam jeszcze krzyż w szufladzie!), ale potem przyznałam mu rację. W dużej mierze jestem obcym, nigdy nie umiałam się zaangażować, a sama organizacja nie miała dla mnie większego znaczenia, w przeciwieństwie do ludzi, których w niej poznałam. Zawsze towarzyszyło mi poczucie winy, że nie potrafię obudzić w sobie żarliwości, charakteryzującej wielu harcerzy. Szczególnie, gdy fatalnie szły mi piosenki od „Bratniego słowa” zaczynając, aż do „Smacznego, smacznego życzymy wam”.

Druh Boruh

Dziś harcerstwo jawi mi się jako organizacja, która posiadać musi jakiegoś potężnego wroga, rozpowszechniającego o nim fałszywe informacje. Dlaczego tak wielu ludzi sądzi, że wędrownicy i wędrowniczki to banda nudziarzy, którzy w weekendy przypinają sobie do kapeluszy dębowe liście?  Skąd słynny tekst o druhu Boruhu czy fragment piosenki Pidżamy Porno: „wszystkie brzydkie dziewczęta idą do harcerstwa”? Z jednej strony działają tu chyba właśnie podstępnie eksharcerze, z drugiej pewnie ci, którzy nigdy nie rozumieli o co chodziło BP. Swoją robotę odwala też część środowiska, potwierdzająca złe stereotypy: nigdy np. nie rozumiałam osób, które, choć w życiu nie postawiły stopy na żaglówce, z wielkim zaangażowaniem śpiewają szanty 200 km od morza. Albo, co gorsza, jedną z tych ugrzecznionych piosenek z krainy łagodności, ze szczególnym uwzględnieniem Starego Dobrego Małżeństwa („a Ziemia toczy, toczy swój garb uroczy”). Jest też pewien szczególny i odstręczający typ młodego człowieka, występujący w harcerstwie z większą częstotliwością niż w reszcie populacji. Ona – zawsze zaradna i zawsze uśmiechnięta, wszystkich lubi, nigdy się nie denerwuje, na wszystkim się zna i nie traci nastroju (prawdę pisząc zawsze zazdrościłam trochę tym laskom). On – opowiada jakieś stare kawały i sam się z nich śmieje, wychodzi o świcie z obozu na samotną wędrówkę, a wieczorem relacjonuje ją z poważną miną. Co gorsza – ona i on tworzą często miłą i ułożoną parę. Postronnym aż robi się niedobrze…

Bądźcie dumni

Dlatego, gdybym miała coś z boku radzić harcerzom: nie dajcie się tym, którzy wytykają was na ulicy palcami, gdy na biegu nocnym nosicie mundury. Z drugiej strony nie przyjmujcie jednak bezkrytycznie tego, co proponuje ZHP, bo jak każda organizacja, ma on tendencje do uniformizacji. I chyba nie zawsze chce się przyznać do swoich błędów (mi np. kojarzy się, choć pewnie tendencyjnie, z aferami finansowymi i tuszowaniem przypadków pedofilii) i wkurzają mnie głosy harcerzy, którzy udają, że nigdy o nich nie słyszeli. Za to za mało mówi się, o co w samym harcerstwie chodzi, przez co wiele osób traktuje je jako rodzaj niemodnej młodzieżowej sekty. A przecież nie ma chyba innej organizacji, w ramach której rozwijać można tak różne zainteresowania i która posiada swój odrębny kod. A nawet  poczucie humoru: kiedy przyszłam do swojej drużyny, wszyscy przerzucali się tekstami z Monty Phytona i kawałami o owieczce Becky (cokolwiek to było…).

I na koniec pouczająca historyjka dla dziewczyn. Kiedyś z moją przyjaciółką Dorotą poszłyśmy na piwo (bo teraz już możemy) i rozmawiałyśmy o interesujących facetach, z którymi studiowałam. Tacy interesujący, a każdemu czegoś brakowało… Dorota tylko westchnęła: – Wiesz czemu nam się nikt nie podoba? Bo miałyśmy za fajnych chłopaków w drużynie! Niby to żart, ale są jakieś podobne „fale” łączące ludzi, którzy zetknęli się w harcerstwie. I naprawdę ciężko znaleźć potem facetów, którzy by dorównali naszym znajomym z drużyny. A kiedy już się taki znajdzie, zawsze okazuje się, że i on był harcerzem.
Bo tak naprawdę wszyscy jesteście fajni. A tacy ludzie jak ja czy moi kumple pokażemy was sobie czasami na ulicy, bo wam po prostu zazdrościmy. I tego lasu i tych ognisk, poczucia wspólnoty i nawet tego waszego cholernego śpiewania szant.

Ewa Wozińska– dziennikarka Gazety Poznańskiej, autorka kilkudziesięciu reportaży. Studentka IV roku etnologii i antropologii kulturowej oraz I roku wschodoznastwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Była harcerka 79 Poznańskiej Drużyny Harcerskiej „Wilki” im. Wa-Sha-Quon-Asin.