Wszystko, co kocham
Seans się skończył, więc zbieramy się z Kasią do wyjścia i dzielimy wrażeniami. Ja trochę sceptyczna i obrażona na cały świat, że film nie był tak dobry, jak miał być, Kasia nieco bardziej entuzjastyczna. Nagle mówi: „Wiesz co? To nie tak, że ten film był beznadziejny, tylko że ja zrobiłabym go zupełnie inaczej”.
Film Jacka Borcucha zapowiadał się całkiem nieźle i w pewnym momencie stało się jasne, że trzeba go dodać do długiej listy filmów, na które w styczniu do kina warto iść. Niestety – jak to z filmami często bywa – okazało się, że fajność filmu została przez kogoś rozdmuchana, a całość jest ostro przereklamowana.
Przede wszystkim w filmie brakuje fabuły. Na początku czekasz, że może któryś z wątków się rozwinie i coś się wydarzy. Niestety, w filmie pojawia się ich wiele, niby jakoś ze sobą związanych, ale żebym mogła powiedzieć, o czym jest ten film, to nie bardzo. I tak „Wszystko, co kocham” to obraz trochę o zespole punk-rockowym, trochę o pierwszej miłości i o grupie przyjaciół. Pojawia się też wątek stanu wojennego i konfliktów z rodzicami. Jednak reżyser nie zdecydował się na poprowadzenie żadnego z wątków od początku do końca. Powstaje więc film o wszystkim, a przecież nie od dziś wiadomo, że jak opowiada się o wszystkim, to w rezultacie mówi się o niczym…{multithumb thumb_width=150}
Sam pomysł zrealizowania filmu o grupie młodych ludzi zmagających się z szarą rzeczywistością PRL-u jest naprawdę świetny. Sądząc po zainteresowaniu „Wszystko, co kocham”, jest też duże zapotrzebowanie na filmy o takiej tematyce. Dla czterdziestolatków czy trzydziestolatków film jest podróżą sentymentalną do swojej młodości, dla mojego pokolenia z
aś to ciekawe tematy, bo bez niepotrzebnego zadęcia patrzymy na to, jak wyglądało życie naszych rodziców i rzeczywistość, w jakiej musieli żyć.
Oczywiście filmowi nie można odmówić kilku zalet. Na pochwałę zdecydowanie zasługuje oddanie atmosfery tamtych lat. Zniszczone falochrony, obdrapane garaże i szare blokowiska dobrze budują klimat. Młodzi i zdolni aktorzy, w szczególności Mateusz Kościukiewicz, który w roli zbuntowanego nastolatka jest po prostu rewelacyjny. W filmie dużo miejsca zajmuje muzyka, która jest dla głównych bohaterów odskocznią od braku perspektyw i otaczającej ich szarości; trzeba przyznać, że ścieżka dźwiękowa jest naprawdę dobra i tak samo, jak sceneria, idealnie obrazuje nastrój lat osiemdziesiątych.
Niestety braku fabuły nie rekompensują nawet te wszystkie zalety. Kasia zdecydowanie miała rację: film „Wszystko, co kocham” nie należy do ostatnich. Nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że gdyby reżyser zaryzykował i zdecydował się na poprowadzenie którejś z historii, powstałby wtedy naprawdę dobry film.