Zagranica czeka na wędrowników
O tym, jak niesiona zamiłowaniem do Wysp Brytyjskich, szukałam sposobu, aby jak najtaniej spędzić tam jak najwięcej czasu. O tym, jak mi się to udało i jakie korzyści z tego płynęły. Gotowi?
Etap poszukiwań wbrew pozorom nie trwał długo, ponieważ, jak się szybko okazało, tani sposób na spędzenie dwóch miesięcy za granicą istnieje i to na wyciągnięcie ręki. Wolontariat w Centrach Skautowych rozsianych po całym świecie – ot, rozwiązanie. Spanie za darmo, jedzenie za darmo, jeden dzień w tygodniu i co drugi weekend wolne, z dłuższym „urlopem” też nie ma problemu. Jest za to praca.
Wszystko jest takie nowe i… międzynarodowe.
Przechodząc do konkretów, znajduję się w jednym z brytyjskich ośrodków skautowych, pierwszym i najstarszym Youlbury Scout Activity Centre w Oxfordzie. Pogoda ładna, żadna stereotypowa „angielska pogoda”. Ciepła i słoneczna druga połowa sierpnia 2010 roku. Mieszkam w budynku zwanym „Team building” wraz z pozostałymi wolontariuszami i instruktorami zajęć linowych. Mój pokój dzielę z druga Polką, która co prawda nie jest harcerką, studiuje w Anglii, ale chciała spędzić wakacje na wolontariacie. Przebiega przeze mnie dreszczyk pozytywnej emocji, kiedy myślę, że spędzę w tym miejscu następne dwa miesiące. Wszystko jest takie nowe i… międzynarodowe.
Z faktów dotyczących ośrodka, jak już wspomniałam, Youlbury Scout Activity Centre jest najstarszym ze wszystkich ośrodków skautowych w Wielkiej Brytanii. Znajduje się na obrzeżach Oxfordu, w malowniczej scenerii pól i łąk. Sam ośrodek położony jest na wzgórzu na terenie lasu, ale ma dobre połączenie z miastem. W Youlbury stoją budynki, do których budowy rękę przykładał sam sir Robert Baden-Powell, pozostały po nim tablice pamiątkowe. U podnóża znajduje się budynek, w którym mieszkają wolontariusze, a także strzelnica oraz budynek ze sprzętem i pokojami dla gości. Na szczycie mieści się siedziba managementu, kolejne budynki z pokojami dla gości oraz muzeum im. Johna Kirby’ego. Jest ono wyjątkowe, ponieważ, jak się dowiedziałam, jest to jedyne muzeum skautingu w Wielkiej Brytanii, z ogromnym zbiorem odznak, plakietek, sprawności, mundurów, sztandarów, książek, proporców i wielu innych symboli i rzeczy związanych z brytyjskim skautingiem. Z ciekawszych eksponatów wymieniłabym siedzisko i róg Baden-Powella, odlew jego stopy, a także pierwsze wydanie „Scouting for Boys”.
Zagadka. Ciekawa jestem, z czym skojarzyłaby Wam się odznaka, która wyglądała tak: swastyka na lilijce? Dam sobie rękę uciąć za to, że pierwszą Waszą myślą było skojarzenie z nazistami. W rzeczywistości odznaki te wręczano skautom jeszcze przed II wojną światową w dowód ogromnego uznania za zasługi. Kiedy w kraju wybuchła II wojna światowa, a Hitler zaczął wykorzystywać symbol swastyki, odznakę wycofano.
„Na terenie ośrodka znajduje się kilka pól campingowych przeznaczonych pod biwakowanie oraz urządzenia przeznaczone do zajęć na linach. Ośrodek przyjmuje skautów i osoby prywatne. Można przyjechać na camping z drużyną, zorganizować weekendowy biwak i oczywiście wziąć udział w sesjach na linach z przeszkolonymi instruktorami.” Po szczegółowe informacje odsyłam na stronę podaną na końcu artykułu.
Uff, ciężko to wszystko na szybko ogarnąć. Już wieczór, a zwiedzanie jest męczące. Trzeba położyć się spać, bo o 9.00 rano czeka nas wycieczka na szczyt, gdzie odbędziemy odprawę.
Budzik dzwoni o 8.00, godzina na ogarnięcie powinna wystarczyć. Wędrujemy pod górę do budynku managementu. Witamy się, dzielimy obowiązkami i ruszamy do pracy. Do 17.00 jeszcze dużo czasu. Jako wolontariusz bez uprawnień linowych asystuję. Pierwszy raz w życiu widzę gigantyczną huśtawkę (Giant Swing) składającą się z dwóch siedzisk. Taką huśtawkę na wysokość kilkunastu metrów podciąga cała zgraja dzieciaków z patrolu aż osoby zapięte w siedziskach znajda się mniej więcej w położeniu równoległym do powierzchni ziemi. Brzmi strasznie? Nagle instruktor spuszcza haczyk i huśtawka z niesamowitą prędkością mknie ku glebie przy dźwięku nieopanowanego pisku przerażenia skautów przykutych do siedzisk. Chwila strachu, kupa emocji, a wspomnienia bezcenne. Przez krótkofalówki słyszymy „lunch is ready”. Fakt, wybiła 13.00, czas się posilić. Do stołu schodzą się wszyscy, nawet managerowie z góry (tyle, że oni często jeżdżą samochodami, leniwce). Chwila odpoczynku, luźnych konwersacji i słyszymy kolejne grupy skautów rządnych wrażeń. Tym razem pomagam koledze z Australii, nawet znam już jego imię, Ed. Znacie „skrzynki”? Za chwilę skauci zaczną parami na nie włazić poczynając od dwóch skrzynek, a potem budując z nich coraz wyższą i wyższą wieżę bez schodzenia na ziemię. Zabawa przednia, ale i ona dobiega końca, jest godzina 17.00, czas pozbierać sprzęt, umyć toalety i ogólnie posprzątać ośrodek. Otuchy dodaje myśl o odpoczynku i obiadokolacji o 19.00.
Zaczynam porządkować sobie kraje i imiona. Australia, Polska, Węgry, Rosja i oczywiście Anglia. Całkiem niezły skład. Jakbym przyjechała wcześniej poznałabym Meksykańczyków, trudno, następnym razem. Ktoś rzuca pomysł „może pub?” Większość chętna. Ten wieczór jedna osoba spędzi przed telewizorem, inna przed komputerem, a pozostali w prawdziwym angielskim pubie. Robi się coraz ciekawiej. Jest piątkowa noc, z pubu już wróciliśmy, weekend będzie intensywny, przyjeżdżają dzieciaki na camping. Mój weekend także będzie intensywny, ale z innych powodów. Mam wolne, a to oznacza eksplorację Oxfordu od rana do wieczora, już nie mogę się doczekać. Tak mija dzień pierwszy.
Co stanie się przed kolejne 59 dni? Pogoda będzie wyjątkowo ładna, wspólna praca zabawna, czasem ciężka, ale przeważnie przyjemna. Pojawi się ciekawy zwyczaj pożegnalnych barbecue dla wolontariuszy, którzy wyjeżdżają. Wciągniemy się clubbing do wczesnych godzin rannych w oxfordzkich klubach. Podczas jednego ze zlotów skautów z Oxfordshire spotkam Beara Gryllsa, który przyleci helikopterem na spotkanie z dzieciakami. Helikopter wyląduje na polu apelowym, Bear wybiegnie z niego w kierunku skautów, cała zgraja instruktorów pobiegnie za nim. Uda mi się posłuchać, co ma do powiedzenia i zrobić kilka fotek. Pozornie nic, ale podnieta będzie. Wszystko to i zawiązane znajomości uczynią okres wolontariatu zbyt krótkim, a dzień wyjazdu trudnym i niepotrzebnym. Nie kończę tym z całą pewnością moich przygód ze skautingiem, to dopiero początek. Sierpień 2012 stoi pod znakiem Hiszpanii i wolontariatu w Centro Scout Griébal koło Saragossy. Lepiej być nie może!
Poradnik, czyli info superpraktyczne i kilka wskazówek formalnych
Aby dostać się na wolontariat, wystarczy wysłać aplikację zgłoszeniową zatwierdzoną przez Komisarza Zagranicznego ZHP, ewentualnie z dołączoną opinią komendanta hufca (po angielsku oczywiście). Niektóre Centra przyjmują wolontariuszy na konkretnych okres np. 3 miesięcy. Należy się zorientować zawczasu, jak to wygląda.
Nocleg oraz jedzenie zapewnia ośrodek. Martwicie się tylko o dojazd i ewentualne atrakcje oraz przyjemności, które pokrywacie z własnej kieszeni.
Nocleg oraz jedzenie zapewnia ośrodek. Martwicie się tylko o dojazd i ewentualne atrakcje oraz przyjemności, które pokrywacie z własnej kieszeni. Wolontariusz nie dostaje wynagrodzenia, ale instruktor po treningu już tak. Trening polega na kilkudniowym szkoleniu, podczas którego kandydaci przygotowywani są do prowadzenia zajęć. Szkolenie i możliwość zarobku dostajecie, jeżeli mówicie płynnie po angielsku i zostajecie w ośrodku na min. pół roku, inaczej nie ma to sensu. W czasie kiedy ja byłam w Youlbury, osoby przeszkolone przez ośrodek dostawały 50 funtów tygodniowo.
Youlbury to miejsce zdecydowanie godne polecenia. Ludzie bardzo otwarci i znający się na współpracy z wolontariuszami. Czułam się traktowana bardzo dobrze, czułam się ważną częścią ośrodka.
Strona z brytyjskimi Centrami: www.scoutactivitycentres.org.uk
Wideo z Bear’em nakręcone w Youlbury: www.youtube.com/watch?v=xN5-UX_13RM
Powodzenia!
Artykuł zawiera fragmenty mojego sprawozdania z pobytu w YSAC, które opublikowano w miesięczniku „Czuwaj” w styczniu 2011 roku.