Zanim zima znów spłynie wrócę, i zawsze już będę z powrotem…

Archiwum / 24.06.2009

{multithumb thumb_width=125}  -Między nami nic się nie zmienia. Będę pisać, dzwonić, będziemy się spotykać co 2 tygodnie w weekendy i na wakacjach. Zobaczysz, że razem przetrzymamy mój wyjazd i znów będziemy razem tak jak dawniej.

 

 

Chyba każdy, kto mieszka w mieście, które nie jest dużym ośrodkiem akademickim raz na jakiś czas słyszy takie słowa. Wyjazd na studia jest naturalnym krokiem w rozwoju większości młodych ludzi. Mało znam osób, które nie spotkały się z taką sytuacją.

No, ale czas już rozwiać wszelkie wątpliwości. Związki miłosne na odległość to temat na całe książki. Nie będziemy się jednak tutaj nad nimi zastanawiać. W tym tekście chciałbym rozważyć inne związki na odległość. A mianowicie, jak to jest z wyjeżdżającym wędrownikiem?

 

Bardzo, bardzo wiele osób podchodzi do sprawy tak, jak to opisywałem na samym początku.

Mówi się, że studia to taki „okres przejściowy” a potem zobaczymy.

Jakoś mało kto uświadamia sobie, że studia to przynajmniej 5 lat życia. Czy to nie za długo na takie „harcerzowanie korespondencyjne”?

 

Zanim polecą na mnie gromy, że „Jak to? Odtrącać swych przyjaciół? Zostawić za sobą wszystko? Odciąć się grubą kreską?” Chciałbym wyjaśnić, że nie taka jest moja intencja.

 

Życie na studiach jest bardzo absorbujące. W mieście akademickim z roku na rok ma się coraz więcej zobowiązań, które coraz bardziej kłócą się z naszymi obowiązkami gdzieś tam daleko.

 

Ja sam przeżyłem ogromny szok, kiedy pewnego razu na trzecim roku postanowiłem zrobić niespodziankę i pojawić się w moim hufcu. Wszedłszy do środka udałem się prosto do komendy, gdzie pewna młoda i energiczna druhna z szerokim uśmiechem na ustach spytała mnie: „Dzień dobry Panu, czy mogę jakoś pomóc?”. Przyznam szczerze, że rzadko zdarza mi się zostać „zgaszonym”, ale wtedy naprawdę zaniemówiłem. Przywykłem przecież, że póki byłem na miejscu, jak i potem gdy przyjeżdżałem w miarę regularnie zawsze witały mnie uśmiechnięte twarze pytające: „Cześć Maciek, co tam słychać na studiach?” Wyszedłszy nieco z konsternacji rozejrzałem się wokół i zorientowałem się, że większości ludzi, którzy tam byli, nie znałem. Owszem, rozpoznawałem twarze, ale pamiętałem ich wszystkich jako dzieciaki. Wszystkie te „maluchy” powyrastały i zaczęły kręcić tym hufcem, wszyscy moi znajomi wyjechali.

 

Co robi statystyczny harcerz w takiej sytuacji? Mówi, że to już nie to samo, że już nie ma ludzi, z którymi mógłby wspominać stare dzieje.  W końcu sobie odpuszcza.

 

Dlaczego ja nie zrezygnowałem?

Dlaczego będąc na piątym roku ciągle chce mi się przyjeżdżać do mojego hufca pomimo 450  kilometrów odległości po to tylko by zrobić coś z ludźmi, których widzę kilka razy w roku?

Odpowiedź jest bardzo prosta. Nigdy, nawet na moment nie straciłem codziennego kontaktu z harcerstwem. Bo choć macierzyste środowisko jest zawsze jedno (no, góra dwa), to przecież idea harcerska przyświecająca członkom naszej organizacji jest wszędzie taka sama. Naprawdę warto więc nawiązać choć sporadyczny kontakt ze środowiskiem harcerskim tam, gdzie akurat wywiał nas los.

 

Co nam to da? Oto garść przykładów:

 

– Gdy trafiamy na nowe miejsce zawsze istnieje mniejsza lub większa potrzeba aklimatyzacji. Jeżeli znajdziemy odpowiadające nam środowisko, to o wiele prościej będzie nam przywyknąć do nowego miejsca mając na starcie wsparcie w postaci ludzi o podobnym światopoglądzie i poczuciu humoru.

 

– Po drugie, gdy trafimy do nowego środowiska często okazuje się, że wiele rzeczy robią oni inaczej niż w naszej drużynie/hufcu. Taka znajomość zatem może być źródłem inspiracji i nowych pomysłów, które potem możemy „sprzedać” u siebie. Hufce w ZHP są mniej lub bardziej hermetyczne, dlatego przydaje się taki „agent” gdzieś w Polsce, który przywiezie czasem trochę nowych pomysłów.

 

– Po trzecie, takie środowisko jest zawsze „pod ręką”. Nawet jeżeli regularnie wracamy do domu, to nie zawsze uda się zsynchronizować z tymi, co są na miejscu. Często się mijamy. A tak, jeżeli mamy ochotę po prostu pojechać na jakiś rajd/zlot/biwak/cokolwiek to mamy ludzi na miejscu.

 

-Po czwarte i moim zdaniem najwa
żniejsze. Utrzymujemy tym sposobem ciągły kontakt z harcerstwem. Dzięki temu jesteśmy na bieżąco z wszelkimi wydarzeniami oraz ciągle podrzucamy drwa do palącego się w nas harcerskiego płomienia.

 

No dobrze, teraz co do wyboru środowiska. Jest to sprawa naprawdę niebagatelna i może zaważyć na naszym harcerskim być lub nie być. Można bowiem trafić niefortunnie i zrazić się do całego związku.

 

No, ale przecież harcerza zawsze cechuje optymizm. Rozważmy więc kilka możliwości opartych na przykładach z mojego własnego doświadczenia. Oczywiście są to tylko osobiste opinie i można się z nimi nie zgadzać, natomiast celem tego tekstu jest zwrócenie uwagi na istniejący problem. Tak więc po kolei:

 

Veni, ……, ……..

Najbardziej oczywistym i najbardziej popularnym sposobem jest znalezienie hufca, który znajduje się najbliżej naszego nowego lokum, pójście tam i tam już zostanie. Największym plusem takiego rozwiązania jest fakt, że tak naprawdę nie wymaga od nas większego wysiłku. Wiąże się z nim jednak pewne ryzyko. Może się bowiem okazać, że komenda hufca może mieć inne wyobrażenie o takich przybyłych harcerzach i posłać ich do jednostki, z której nie będą zadowoleni. Ja osobiście spotkałem się w ogóle z dziwną sytuacją, bo po przybyciu na studia od razu udałem się do hufca uważanego za jeden z „najharcerskich” hufców w Polsce. Okazało się jednak, że dość niechętnie patrzą na osoby, które nie są ich własnymi wychowankami i raczej nie mają pomysłu jak by tu z nimi współpracować. Oczywiście nie jest to reguła. Znam osoby, które bardzo dobrze trafiły i rozwinęły skrzydła w nowych środowiskach. Podkreślam jednak, że gdy działamy w taki sposób, to bardzo wiele zależy od zwykłego przypadku, a to niedobrze, gdy waży się nasza harcerska przyszłość.

 

Veni, Vidi, ……..

Dlatego też sugeruję dokonanie skrupulatniejszego zwiadu przed próbą nawiązania pierwszego kontaktu, aby ten nie przerodził się niepotrzebnie w pierwszy konflikt. Idealnym narzędziem do wykonania tej pracy jest oczywiście Internet. Szperajcie do woli, w tej chwili o każdym środowisku, które działa poprawnie można znaleźć co nieco w Internecie. Zagadajcie z ludźmi ze środowiska, zagadajcie z drużynowym. Zobaczcie jak się czujecie z tymi ludźmi. Oszczędzicie sobie sporo cennego czasu na szukanie tego swojego nowego „adoptowanego” środowiska. 

Jak było ze mną?  Byłem bardzo dobrze nastawiony na znalezienie nowego środowiska, dlatego nie zraziłem się początkowym niepowodzeniem. Zacząłem szperać po Internecie. Wynalazłem kilka środowisk, które zdawały się odpowiadać mojemu profilowi. Później mail, jedna zbiórka, druga jakiś rajdzik, potem drugi… I tak się to kręciło. Spotkałem nowe środowisko i miałem okazję się z nim bliżej poznać. Dość szybko okazało się, że coś było nie tak. Niby ludzie sympatyczni, ale jakoś tak coś mi nie leżało. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się co mi przeszkadzało. Wszyscy wędrownicy znali się „od zucha”, mieli swoje powiedzonka, zachowania, zabawy, wyjazdy, które wspominali itp. Niby nic dziwnego, każde środowisko tak ma. Ale każdy swoim środowiskiem przesiąka. Widziałem, że te wspomnienia, teksty, zachowania nie były moje, tworzyły się przez lata od początku podstawówki aż po studia i dalej. Oczywiście znam sporo takich osób, które w ten właśnie sposób się odnalazły. Jednak to wciąż nie była moja droga.

 

 

Veni, Vidi, Vici !!!

 

Doprawdy nie wiem jaka siła pchnęła mnie ku temu, aby jeszcze raz spróbować z kolejnym hufcem. Wybadałem w Internecie adres i godziny urzędowania, i ruszyłem. Wszedłem do sekretariatu uśmiechnąłem się i zacząłem moją profesjonalną wypowiedź:

 

-Czuwaj, no bo tego…. No bo ja niby nie jestem z Warszawy i niby działam w swoim hufcu, ale ten…..no, że chciałem tutaj trochę też.

 

Ówczesny komendant spojrzał na mnie spode łba, uśmiechnął się i powiedział:

– To zapraszam pokój obok, tam pełno takich jak ty.

 

Zostałem całkowicie zbity z tropu! Jak to? Więcej takich jak ja? To ja nie jestem jedynym nieszczęśnikiem na świecie, który poszedł na studia? Okazało się, że nie. Pokój zajęty był przez (na pierwszy rzut oka) jakiś patrol wędrowniczy. Przywitano mnie ciepło, kazano się przedstawić. No to ja tradycyjnie, że studia, że daleko i.t.p. Potem każdy z pozostałych też się przedstawił. Każdy był z innego miasta, Kalisz, Białystok, Kielce, tyle pamiętam, ludzie byli z całej Polski. Wszyscy na studiach, wszyscy tęskniący.

Przybyłem, zobaczyłem i tam już zostałem.

Gdzie? W kręgu akademickim. Czyli drużynie wędrowniczej składającej się niemal wyłącznie z ludzi przyjezdnych.

 

< p style="line-height: 13pt; text-align: justify" class="MsoNormal"> 

W tym momencie można by powiedzieć, że skończyła się moja historia. Jednak byłoby to karygodne niedomówienie.  W moim drugim środowisku (nie „nowym”, gdyż to znaczyłoby odcięcie się od poprzedniego) działam już od 5 lat.

Czy te dwa światy nie kłócą się ze sobą? Jest wręcz przeciwnie. Doskonale się uzupełniają.

Na co dzień mieszkam w Warszawie, studiuję, pracuję oraz działam w środowisku ludzi takich jak ja. Żyjących w tym samym mieście, z tymi samymi problemami. Wspólnie działamy na miejscu oraz wymieniamy doświadczenia z naszych macierzystych środowisk.

Do domu przyjeżdżam rzadko, ale zawsze gdy jestem odwiedzam mój hufiec. Nie są to już ci sami ludzie z którymi wyrosłem, tamci już dawno wyjechali, są nowi, ze świeżymi pomysłami i nowymi zadaniami przed sobą. Jestem jednak na bieżąco z ważnymi sprawami hufca, przyjeżdżam na obozy, pomagam w ich organizacji. Podpowiadam różne pomysły, z którymi spotkałem się w innych miejscach. Inaczej tego sobie nie wyobrażam. Gdybym nie miał drugiego harcerskiego domu, to w tym pierwszym nic by mnie nie trzymało.

 

 Co ciebie będzie trzymało przy harcerstwie, gdy wyjedziesz na studia?

Przez rok dawni znajomi. A za 5 lat?

 

 

 

pwd. Maciej Kubik – Wodno-Górski Krąg Akademicki "Carpe Noctum" z Warszawy