Zawór bezpieczeństwa

Archiwum / 10.03.2012

Chcąc nie chcąc wpadamy na nią na ulicy, siadamy z nią w jednej ławce w szkole i pracujemy ramię w ramię wykonując swój zawód. Frustracja. Skoro mieszka tak blisko każdego z nas, nie szukaliśmy daleko.

O Pogotowiu Gazowym mogę powiedzieć trzema słowami: stres, niebezpieczeństwo i ratowanie ludzkiego życia.

Przeprowadziłam wywiad z Panem Markiem – osobą, której zawód pozornie wydaje się być mało ciekawy. Na taką ocenę wpływa głównie niewiedza. Bo, kto właściwie ma pojęcie, czym dokładnie zajmuje się Pogotowie Gazowe? Łatwo dostrzec receptę i diagnozę poruszanego przez nas zjawiska, gdy psycholog podaje nam ją na tacy. W prostocie rozmowy drzemie jednak siła przekazu. Zanim sami wyciągniecie wnioski, osobiście o Pogotowiu Gazowym po naszym wywiadzie mogę powiedzieć trzema słowami: stres, niebezpieczeństwo i ratowanie ludzkiego życia.

Na czym polega Pańska praca?

– Usuwam i zabezpieczam awarie nagłych zdarzeń, które powstają w sieciach gazowych.

A jak konkretnie nazywa się to stanowisko?

– Sprawuję nadzór nad pracami awaryjnymi. Nazwa stanowiska brzmi „mistrz”, czyli poza sprawowaniem nadzoru jestem osobą, na której spoczywa największa odpowiedzialność na miejscu usterki.

Jak długo już pracuje Pan w Pogotowiu?

– 26 lat czystej pracy.

I nadal czerpie Pan ze swojej pracy satysfakcję?

– Generalnie tak, bo nie jest to zawód upierdliwy, tylko mający na celu zabezpieczenie czegoś, jakąś pomoc, ratowanie.

Czy czuje się Pan bohaterem, ratując ludzkie życie?

– Faktycznie moja praca polega na tym, aby nie dopuścić do tragedii, która może spowodować obrażenia ludzkie czy straty w mieniu. Może nie przesadzajmy tak z tym bohaterstwem.

Jeździcie tylko do wezwań z ulatniającym się gazem?

– Może niezupełnie, bo oprócz nagłych wezwań są jeszcze roboty planowane. Istota pogotowia polega na tym, aby zabezpieczyć nagłe zdarzenia, czyli na przykład wybuch, pożar, ulatnianie gazu na ulicy czy w mieszkaniu. Do tego powołano pogotowie, ale nie zawsze jest dużo wezwań, więc wykonujemy planowe roboty, jak wymiana urządzeń gazowych czy armatury.

Co w pracy frustruje pana najbardziej?

Trzeba ułożyć sobie plan działania i nie ma czasu na dłuższe zastanawianie się. Twoja decyzja musi być słuszna

– Zależy co rozumieć przez frustrację. Dla mnie człowiek sfrustrowany to wściekły na coś z błahego powodu. Natomiast zdarzeń związanych z moim zawodem nie określiłbym jako frustrujących. To się raczej kwalifikuje pod jakiś stres wewnętrzny, nerwy związane z koniecznością szybkiego podjęcia decyzji. Jedziesz do jakiejś awarii, coś się pali, już jesteś w nerwach. Nawet sam przejazd miastem na sygnale jest stresujący. Cały czas myślisz, czy zdążysz, co tam się dzieje,  co będziesz musiał zrobić. Trzeba ułożyć sobie plan działania i nie ma czasu na dłuższe zastanawianie się. Twoja decyzja musi być słuszna, aby wszystkiemu zaradzić. To jest ten stres. Jadąc tam człowiek już się zastanawia, ma to cały czas w głowie, chociaż jeszcze nie wie, jaką właściwie zastanie sytuację. Później na miejscu nie może uciec, musi działać. Wiadomo, że nie jest sam, ma pomoc. Jest baza, kierownik. Dyspozycja kieruje akcją z bazy – mówią, co robić, jakie zawory zamykać, a jakie otwierać. Niby masz wsparcie, ale to ty jesteś na miejscu i na tobie spoczywa odpowiedzialność za to, aby nie doprowadzić do tragicznej sytuacji.

To ogromna odpowiedzialność. Często bywa tak, że nie jest Pan pewien podejmowanych decyzji?

– Bardzo często. Właściwie ta praca jest taka, że nigdy do końca nie mam pewności, czy dobrze zrobiłem.

Nawet  już po robocie?

– Nawet jak już jest skończone. Po awarii wracam do domu i jeszcze sobie myślę: „A może gdzieś jest jakiś wypływ, może trzeba było zrobić coś więcej”. Od tego nie da się uciec.

Zdarzało się tak, że popełnił Pan błędy, z których wynikły jakieś problemy?

– Zdarzały się sytuacje, kiedy wracaliśmy, aby coś poprawić, ale akurat w mojej karierze nie było jakichś tragicznych następstw złej interwencji. Były natomiast zdarzenia tragiczne, do których mnie wzywano. Chociaż cała tragedia dzieje się przed interwencją… Weźmy na przykład zatrucie. Przy takim wezwaniu jedziemy do zatrutych już ludzi i często w chwili przyjazdu oni już nie żyją. Albo jedziemy do wybuchu, w którym człowiek doznał rozległych obrażeń, poparzeń. Kiedy docieramy na miejsce, zabrany jest już do szpitala albo jeszcze gorzej. Nie są to na szczęście aż tak częste wypadki. Może poza zatruciami, szczególnie zimą. Jeżeli zdarza się takie zgłoszenie, zawsze pierwsza jest straż pożarna i policja. Jeśli oni stwierdzą, że coś jest nie tak z poziomem tlenku węgla, wzywają jeszcze pogotowie gazowe do sprawdzenia.

Czyli jesteście wzywani na sam koniec?

– Tak, żeby powyłączać, pozamykać, sprawdzić stężenie, stwierdzić, czy można uruchamiać instalację czy nie, to się wiąże z odcięciem dopływu gazu do całych bloków.

Jakby miał Pan opisać najbardziej stresującą sytuację w karierze, to co by to było?

– Generalnie pożary, szczególnie domów. Widziałem płonącą ścianę bloku, która zajęła się od pożaru gazociągu. To był duży blok, ogień szedł po całej ścianie. Nie wszedł na szczęście do wewnątrz, ale to była dość skomplikowana sprawa. Działo się to w śródmieściu Warszawy i nie mieliśmy możliwości szybkiego, nagłego odłączenia instalacji.

Jak rozładowuje Pan stres?

Po akcji człowiek przychodzi skonany, a niejednokrotnie musi zostać dłużej.

– W różny sposób. Już wszystkiego próbowałem. Przychodziłem z akcji, siadałem, aby uspokoić nerwy albo próbowałem spać. Tutaj dochodzi jeszcze jedna rzecz. To jest praca na trzy zmiany. Często nocą. Po iluś latach takiej pracy organizm człowieka jest zrujnowany. Człowiek nie przyzwyczaja się do zmian nocnych, tylko organizm jest coraz bardziej rozbity. Generalnie więcej akcji przypada na noc. Podpalenia, poważne awarie, nagłe interwencje. Może nie ma tego dużo, ale jak już się dzieje, to na poważnie. Po akcji człowiek przychodzi skonany, a niejednokrotnie musi zostać dłużej. Sen jest bardzo potrzebny. Jednak myślę, że najlepiej uprawiać sport. Stres trzeba odreagować poprzez zmęczenie mięśni. Ja z racji wieku trochę pobiegam, pochodzę, pomaszeruję, pojeżdżę na rowerze… Mam jeszcze hobby, które nie jest do końca związane z pracą, a mam je już od dawna.

Co jest Pańskim hobby?

– Wędkarstwo. Trochę życia mi pochłania, ale to dobra sprawa, bo można się ładnie odstresować.

Dlaczego właśnie przy wędkarstwie?

– Jesteś w pięknych okolicznościach przyrody, na łonie natury. Wystarczy wybrać dobre miejsce, czyli takie, gdzie nikt i nic nie będzie ci przeszkadzało. Wokół ciebie szeleszczące liście drzew, szumiąca woda i piękne krajobrazy. Czego więcej chcieć? Już nawet nie trzeba tych ryb łapać!

W takim razie życzę więcej takich momentów. Dziękuję bardzo za rozmowę.