Zbijanie piątek

Archiwum / 08.12.2011

W swoim nie tak znowu długim życiu poznałem sporo osób. W końcu jednym z efektów reformy oświaty jest to, że zamiast standardowo chodzić do dwóch szkół, chodzimy do trzech. Dzięki temu możemy poznać jeszcze więcej ludzi, niż było to dane naszym starszym kolegom. Teoretycznie możemy w swoim życiu zbić aż o jedną trzecią piątek więcej. Tylko czy aby na pewno o to chodzi?

Pomyślmy jeszcze o tych, którzy idą na studia. Ci to dopiero mają możliwości poznawcze. W końcu na lektoraty zapisujemy się z osobami z całego uniwersytetu, na wf też, a jak się komuś jeszcze zachce chodzić na przedmioty ogólnouniwersyteckie to poznaje kolejną grupę ludzi.

Coraz więcej twarzy, coraz więcej imion. Tu przybijasz piątki, tu podajesz rękę, tam uśmiechasz się do przechodzącej osoby, a w głowie kołacze jedna myśl „jak ona, bądź on ma na imię” i choćbyś nie wiem jak się starał to sobie nie przypomnisz, w końcu to kolejna koleżanka z lektoratu, czy z równoległej klasy.

Trzeba postawić sprawę jasno zazwyczaj z takimi ludźmi siedzisz w jednej ławce, czasem pogadasz, być może wymienisz numer telefonu, żeby zdobyć notatki przed kolokwium, ale kiedy skończy się semestr ta znajomość zniknie, a po pewnym czasie nawet w telefonie nie pozostanie po niej żaden ślad. Nic. Może kiedyś na uczelni mignie Ci znajoma twarz, ale już nie podejdziesz nie pogadasz, no bo o czym. Zresztą nie pamiętasz imienia.

Nie twierdzę, że większość znajomości zawieranych na studiach jest miałka. Zdarzają się wielkie przyjaźnie zawiązane podczas wykładów, czy wspólnego kucia do kolokwium. Jednak większość tych znajomości przemija. Nieubłagany czas robi swoje.

Mam takiego kolegę, Tomka, który zawsze wchodząc na imprezę zaczyna zagadywać ludzi, skąd się znają. Odpowiedź jest, jak najbardziej zaskakująca, bo najczęściej pada, że z harcerstwa. Zresztą, kiedy rozglądam się wokół siebie, to praktycznie nie widzę już ludzi, którzy nie byliby związani w jakikolwiek sposób z harcerstwem. Większość moich znajomych stanowią, albo harcerze, albo osoby, które kiedyś w harcerstwie były.

Zastanawia mnie, co jest tego powodem, przecież miałem kolegów i w gimnazjum i w liceum. Zawsze wydawało mi się, że z wieloma z nich będę się przyjaźnił przez długie lata. W końcu czytaliśmy te same książki, oglądaliśmy te same filmy, chodziliśmy na te same koncerty i mieliśmy wspólne plany. Dziś już nic z tego nie ma. Dlaczego?

Tu się dopiero zaczynają schody, bo wydaje mi się, że na to pytanie nie da się udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Ciężko powiedzieć dlaczego jedna znajomość rozpada się po pół roku, inna mimo licznych przerw trwa już od wielu lat i zawsze wiesz, że możesz wpaść do tej osoby na gorącą herbatę mając pewność, że mimo miesięcy rozłąki ugości Cię, jakbyście widzieli się wczoraj. Wreszcie, jak to się dzieję, że po iluś latach odkrywasz, że chłopak, którego poznałeś robiąc marzannę na rajd wiosny staje się Twoim najlepszym przyjacielem.

Myślę, że bardzo ważna jest tu pewna wspólnota doświadczeń, ale w dosyć szerokim rozumieniu. Przede wszystkim harcerstwo od najmłodszych lat wpaja pewne idee. Można nie znać praw zucha, prawa harcerskiego, ale mam wrażenie, że każdy harcerz i tak doskonale wie o co chodzi. Jednak te idee to jest pewien trzon, na którym planuje się wspólne działania, a to właśnie te działania sprawiają, że ludzie się do siebie zbliżają. Te wspólne wędrówki, budowanie urządzeń obozowych, czy nawet wspólne apele. To jest pewne ziarno, z którego po jakimś czasie wyrasta piękne drzewo, a owocami tego drzewa są poszczególne przyjaźnie.

Dlatego z okazji świąt Bożego Narodzenia życzę Wam prawdziwych przyjaciół takich, którym będziecie ufać i chcieli się z nim dzielić najważniejszymi momentami swojego życia. Niech wasz wędrowniczy szlak obfituje w takich ludzi.