Zimówka 2009

Archiwum / Aneta Ludwisiak / 26.02.2009

Ferie zimowe = wyjazd! Jak najdalej od miasta – to właśnie kołacze się w głowach harcerzy oczekując na zbawienne 2 tygodnie laby. Postanowiliśmy więc całą drużyną udać się gdzieś w nieznane.

Po długich namysłach, debatach i burzliwych obradach, postanowiliśmy – jedziemy na Zimówkę Wraz z harcerzami z innych drużyn stworzyliśmy 15-osobowy patrol. Więc postanowione – jedziemy.

Na każdej z sześciu tras rajdowych obowiązywała określona tematyka. Nam przyszło przeobrazić się w brutalny lud Skandynawski – WIKINGÓW. Jako że fanatyków kultury wikińskiej w szeregach naszego patrolu nie znaleźliśmy – toteż sami zgłębiliśmy ich zwyczaje, wierzenia. W końcu tematyka rajdu do czegoś zobowiązuje. Szanując czyjąś pracę, a także chcąc zapewnić sobie dobrą zabawę, rozpoczęliśmy wielkie przygotowania do rajdu : zgłębialiśmy legendy wikingów o powstaniu świata, poznawaliśmy ich bogów, uczyliśmy się o technikach walki i kunszcie budowania łodzi. Po dwóch tygodniach tak się wczuliśmy, że naprawdę zaczęliśmy przypominać Normanów. Tak oto zaopatrzeni w miecze, zbroje i hełmy, odziani w skóry, pod sztandarem naszego klanu i z bojowymi okrzykami na ustach opuściliśmy naszą wioskę, aby wyruszyć na bój z innymi rodami wikingów.

Podróż – długa i męcząca wyczerpała wojowników, toteż dobrze, że obyło się bez zbędnych formalności po przyjeździe na miejsce – sprawnie i szybko zostaliśmy odprawieni na miejsce noclegu. Jeszcze tylko szybka odprawa, wyjaśnienie tarasy na następny dzień i gotowe. Właśnie rozpoczęliśmy swoją przygodę na XXXII Harcerskim Rajdzie Zimowym „ZIMÓWKA 2009”. Zaczęliśmy ją oczywiście od snu, bo przecież trzeba zregenerować siły przed jutrzejszą trasą.

Dzień pierwszy

Mimo naszego zmęczenia, noc była wyjątkowo długa i wszyscy wstaliśmy godzinę przed pobudką. Zjedliśmy nasz pierwszy wikiński posiłek i rozpoczęliśmy przygotowania do wymarszu. Trzeba było przepakować plecaki. Czekało nas 15 km targania naszych bagaży. Tutaj powiedzenie „lepiej nosić, niż się prosić” jest absolutnie nie na miejscu. Wszyscy przepakowani – nikt nie ugina się pod ciężarem plecaka – no to w drogę!

Wędrowaliśmy wytrwale, dzieciaki męczyły się wchodząc pod górę, przeszkadzały plecaki i śliska ścieżka. Co chwilę ktoś się poślizgnął, ktoś przewrócił. Tak sobie dreptaliśmy, aż dotarliśmy na pierwszy punkt. zadanie…. hm…. no na łopatki  nas nie położyło poziomem trudności. Mieliśmy po prostu 15 razy zakręcić się wokół kijka i dobiec do murku 10 metrów dalej. Ale przynajmniej było śmiesznie. Nie dostaliśmy wpisu do karty patrolowej, wiec ruszyliśmy dalej.

Teraz to już tylko iść, iść, iść. I czekać na kolejny punkt. Więc szliśmy, szliśmy, szliśmy… i czekaliśmy. Nie wiedzieliśmy, gdzie będzie kolejny, jeśli będzie. Nie wiedzieliśmy czy w ogóle będzie. Mimo to szliśmy z nadzieją, że gdzieś tam niedaleko, za następnym zakrętem, będzie następny punkt, a na nim jakieś ciekawe zadanie, które wynagrodzi dzieciakom długie kilometry marszu i zmotywuje do dalszej drogi…

Kiedy dotarliśmy na miejsce noclegu, każdy miał tylko jedno marzenie – ciepły śpiwór i kawałek podłogi.

Nadzieja czasem zawodzi i szliśmy jeszcze dobre kilka godzin zanim dotarliśmy do noclegu. Mieliśmy nadzieję, że chociaż widoki zadowolą zmęczonych wędrowaniem urwisów. Niestety nie tylko punktów na trasie zabrakło. Większość wyznaczonej trasy szliśmy asfaltem lub polnymi drogami. Zachwytem nikogo one nie napełniały. Droga była naprawdę męcząca, dzieciaki naprawdę wyczerpane, a nasze plecaki naprawdę obładowane. Kiedy dotarliśmy na miejsce noclegu, każdy miał tylko jedno marzenie – ciepły śpiwór i kawałek podłogi.  Ale zanim to czekało nas jeszcze jedno zadanie. Przetransportować piłkę na boisko bez użycia rąk i nóg i tak, aby wszyscy z patrolu jej dotknęli. Szybko poszło. No to teraz zasłużony odpoczynek.

Gorący posiłek zregenerował nasze siły i podniósł morale. Teraz to już nawet wieczorne wikingowie świeczkowisko nie było nam straszne. Poznaliśmy legendy powstania innych wikińskich klanów, pośpiewaliśmy, popląsaliśmy. Nowe – normańskie wcielenie niektórych pląsów wyszło naprawdę genialnie. Masa śmiechu i relaks po ciężkim dniu i przed jeszcze cięższym.

Dzień drugi

Trasa 20 km. Jeszcze cięższa, jeszcze dłuższa, jeszcze bardziej monotonna. Tylko 2 punkty kontrolne po drodze. Chociaż jak porównać to do z dotychczasową częstotliwością rozlokowania punktów – to naprawdę dużo. Na pierwszym kazano nam nauczyć psa (który jeszcze 2 godziny wcześniej był bezpański) jakiejś sztuczki. Dalej było już tylko gorzej. Następnego punktu nie udało nam się odnaleźć, mimo, że byliśmy dokładnie w określonym, wcześniej miejscu. Jak się później okazało, dziewczęta z punktu po prostu  zeszły wcześniej. Dzieciaki wściekłe i załamane. Naprawdę ostatnie 3 km tego dnia były chyba najdłuższymi podczas tego rajdu. Zmęczenie sięgało zenitu, szliśmy po ciemku jakieś 2 godziny.

Moment wejścia do Wiejskiego Domu Kultury – naszego kolejnego noclegu cieszył jak zdobycie Mount Everestu.

Moment wejścia do Wiejskiego Domu Kultury – naszego kolejnego noclegu cieszył jak zdobycie Mount Everestu. Wszyscy padnięci, zakwasy bolą okropnie. Pragnęliśmy już tylko spokoju. Nie dane nam jednak było. Przed nami jeszcze Festiwal Rajdowy. Szkoda, że o fakcie, iż mamy przygotować kabaret powiadomiono wszystkich godzinę przed rozpoczęciem festiwalu. Z piosenką nie było problemu, postanowiliśmy po prostu zaśpiewać cokolwiek. Naszą frustrację pogłębił dodatkowo apel. Ludzie – bo Harcerzami ich nie nazwę – wychodzący na apel w klapkach, różowych spodniach. Ogólny brak sensu całego apelu, również był dla nas zaskakujący. Nie było bowiem apelu inauguracyjnego, za to był jakiś w środku rajdu, (zdaje się, że jedynie na potrzeby lokalnej telewizji).

Festiwal. Ten też aż się prosi, aby o nim nie wspominać, ale jak już wpadliśmy w wyszukiwanie absurdów, to napiszę i o nim. Wszyscy zapewne wiemy, że zmęczenie nie wyklucza dobrej zabawy. Fakt zatem, że byliśmy wyczerpani wcale nie przesądzał o niepowodzeniu tej imprezy.  Przesądził o tym druh prowadzący, który prowadząc ów festiwal siedział na schodku przed sceną i bawił się telefonem. Od czasu do czasu przeczytał z karteczki kolejność następnych występów, ale w rezultacie to festiwal raczej prowadził się sam. Ogólnie zachowanie sceniczne druha było żadne i chyba nie tylko my poczuliśmy się znudzeni. Niektórzy wychodzili się myć, inni po prostu spali. Brak profesjonalizmu druha prowadzącego festiwal zauważyły szczególnie dzieci, a to przecież dla nich powinna być ta impreza. Na szczęście szybko się skończyła.

Dzień trzeci

Kolejne 15 km przed nami. Dzieciaki już całe obolałe od plecaków, nogi bolą wszystkich. Wyjście na trasę po raz kolejny już nikogo nie cieszy. Dla naszych Harcerzy jest to raczej przymus. Nic dziwnego, bo stanowczo zaniżamy średnią wieku na trasie – bądź co bądź straszoharcerskiej. W sumie o wiek starszoharcerski prócz naszego patrolu podejrzewałabym tylko jeszcze dwa inne ( w tym małe dzieciaki, którym przewożono bagaże)

W miejsce wędrówki zorganizowaliśmy własne zajęcia – zwiad terenowy.

Mogłoby się wydawać, że zapas absurdów jak na jeden rajd został już wyczerpany, jednak wcale nie. Rano przed wyjściem odwiedził nas Komendant Trasy i oznajmił, że dzisiaj nie musimy się śpieszyć, bo na trasie nie będzie żadnych punktów. Tak. Teraz już byliśmy pewni co robić. Wsiedliśmy w PKS i dojechaliśmy do kolejnego miejsca, bowiem 15-kilometrowa wędrówka z ciężkim plecakiem i odciskami na stopach wydała się dzieciakom wątpliwą atrakcją. W miejsce wędrówki zorganizowaliśmy własne zajęcia – zwiad terenowy. Wieczorne pląsowisko do  późnej nocy  było dla   dzieciaków   miłym podsumowaniem  dnia, chociaż nas średnio bawiło ośmieszanie innych tras i prymitywne okrzyki.

Dzień głuchołaski uratował trochę w naszych oczach rajd przed totalną porażką. Na mieście rozstawiono stanowiska: sztuczną ściankę wspinaczkową, quady, mini-lodowisko, warsztaty świeczkarskie. Można też było wspinać się na skrzynki. Wieczorem odbył się Festiwal Rajdowy, pokaz teatru ognia, koncert oraz pokaz filmów amatorskich.

Podsumowując – nasze uczucia odnośnie rajdu są dość mieszane. Denerwowały nas bardzo brak zorganizowania, nieodpowiednie przygotowanie trasy, beztroska organizatorów trasy, tematyka, która praktycznie nie istniała, nieodpowiedzialni ludzie na punktach i masę innych niedociągnięć, które przy 32 rajdzie nie powinny się już pojawić. Z drugiej jednak strony nie wolno nam oceniać rajdu jako całości. Możemy jedynie podsumować naszą trasę Uczestnicy innych tras naprawdę dobrze się bawili i byli bardzo zadowoleni z organizacji oraz obsługi tras.

Zastanawia was zapewne czy wybierzemy się na XXXIII ZIMÓWKĘ. Myślę, że tak, ale z pewnością nie na tegoroczną trasę.

Aneta Ludwisiak - drużynowa 38 Pabianickiej Drużyny Harcerskiej ATACAMA.