Żółta tablica
Jacek wsiądzie na rower i poleci. Jak się będzie długo zbierał, to trzeba będzie tu i tam podsypać. Kierownik patrzy z boku, czasem pogrozi palcem. Panowie, ma być legal – i wtedy chłopaki spuszczają głowy, ale słuchają zaleceń.
Stella też kopie, choć to jej kopanie to chyba więcej problemów sprawia, ale niech kopie. Najbardziej jednak to Stella lubi łapać patyk, więc kolega Jacek gdy nie lata i gdy nie zbiera się z ziemi, to właśnie rzucaniem patyka zajmuje się podczas budowy toru. Mówi, że to po to, żeby reszta mogła pracować. Stella to suka, czarna labradorka należąca do Wioletty Ławniczak, sprzedawczyni w barze na poznańskiej Cytadeli. Jak chłopaki przyjdą, to pani Wioletta da im kluczyk od kantorka, oni sobie wyjmą tych kilka łopat i taczkę i pójdą kopać. W tym czasie Stella zdąży czmychnąć przez szparę w drzwiach.
– Jak będzie ten tor, to i obroty w barze wzrosną – cieszy się pani Wioletta, wodzi wzrokiem za dokazującym na zewnątrz psem, a jej głos odbija się od ścian pustego baru. W podwieszonym pod sufitem telewizorze Drake znowu wyznaje miłość Janine i to naprawdę beznadziejnie, że do tego baru nikt nie zagląda. A jak będzie tor, to młodzież zajrzy, kupi colę i frytki i będzie fajnie. Fajniej.
Aleks mówi „dziękuję”
Proszę pani, to nie jest ważne, że nie mam zarostu, mam za to wszystkie niezbędne dokumenty
4 lata, tyle Aleks Bartkowiak walczył o to, by któregoś pięknego dnia móc pojechać do marketu budowlanego i kupić żółtą tablicę. Na niej czarnym flamastrem z dumą wypisał: „Budowa toru rowerowego”. I mogli zacząć.
– Nie masz pojęcia, jakie to uczucie wyjść z urzędu z tą teczką i wszystkimi niezbędnymi dokumentami podbitymi pieczątkami i podpisami – mówi mi Aleks, ja patrzę na hałdy ziemi i myślę, że rzeczywiście nie mam pojęcia.
Aleks ma 21 lat, swoją wędrówkę przez wszystkie pokoje urzędniczego piekła zaczynał jeszcze przed maturą.
– Proszę pani, to nie jest ważne, że nie mam zarostu, mam za to wszystkie niezbędne dokumenty – musiał czasem mówić.
Cztery razy odsyłali go z kwitkiem, 4 razy wypełniał wszystkie druki i wnioski o pozwolenie na budowę. W Zarządzie Zieleni Miejskiej, w Urzędzie Miasta , w Geopozie – gdy go widzieli wznosili oczy do nieba, bo ten „młody od Cytadeli” znowu czegoś chce.
– Mam na to określenie, trzeba być taką „męczydupą”, w końcu zrozumieją, że jak ci pomogą to już cię więcej nie będą oglądali – śmieje się.
Z reguły byli mili, a jak nie byli to Aleks miał regułkę – „Ale dlaczego pani wyszukuje problemy i rzuca mi kolejne kłody pod nogi, przecież ja nic z tego, że wybuduję ten tor nie będę miał poza tym, że będę mógł sobie pojeździć”. Na część urzędników to działało.
Działało na wiceprezydenta Macieja Frankiewicza, który przytaknął i powiedział – działajcie chłopaki.
Działało na dyrektora Zarządu Zieleni Miejskiej Tomasza Lisieckiego, który 4 razy musiał podpisać wniosek o pozwolenie na budowę (na każdym wniosku 4 podpisy). Chłopaki mówią, że dyrektor to ma naprawdę anielską cierpliwość.
Działało na panią z Geopozu, która przez pomyłkę wydała im złą mapę, a potem na własną rękę przez pół roku próbowała szukać Aleksa, żeby mu o tym powiedzieć. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że krótko potem zmarła i Aleks nie zdążył jej podziękować. Więc teraz dziękuje.
W końcu podziałało na Andrzeja Dłutkowskiego, kierownika budowy na Cytadeli, który po torze na pewno nie zjedzie, ale którego nazwisko Aleks też wypisał na żółtej tablicy.
Pełen legal, aż sam w to nie wierzę
Tor jest potrzebny, bo jeździć nie ma gdzie. Były już wcześniej takie przymiarki na Ratajach, w Marcelinku. Był tor na Morasku. Robert Zabel (też buduje, w kantorku ma swoją łopatę) pamięta tamtą budowę.
– Łopaty i taczki chowaliśmy w krzakach, ciągle nam je kradli, więc potem już woziliśmy ze sobą. Budowało kilkanaście osób przez ponad rok, potem po każdej zimie naprawialiśmy uszkodzenia i wyrzucaliśmy błoto.
Moraski tor wyposażony był w największą w Poznaniu przeszkodę, leciało się 10 metrów, wysoko, wysoko nad głowami chłopaków i modliło, żeby wylądować w odpowiednim miejscu.
Tyle, że tamten tor był zupełnie nielegalny, żadnych pozwoleń, dokumentów, kierowników budowy. Wiadomo było, że ich kiedyś stamtąd wywalą. I wywalili, teraz zbocze wzgórza, gdzie kilka lat temu kolega Jacek robił efektowny lot i jako jeden z nielicznych lądował cało, jest podzielone na działki i sprzedane. Powstaną tam domy. I gdyby nie Cytadela, to chłopaki znowu nie mieliby jak jeździć. Dlatego Robert Zabel włączył się w budowę. Testuje tor razem z kolegą Jackiem i to on miał pierwsze spotkanie z ziemią na tym torze. Można więc mówić, że to Robert już go ochrzcił.
Usypują hopę, czyli specjalną przeszkodę, wsiadają na rowery i sprawdzają, czy wyznaczone przez nich lądowanie jest w dobrym miejscu. Bo jak jest za daleko to bam. A jak za blisko to też bam. I oni się zbierają z ziemi, a w tym czasie chłopaki już wiedzą, że gdzieś jednak trzeba podsypać.
– Najtrudniej było wytłumaczyć urzędnikom, że my nie wiemy jaki kąt będzie miał najazd w danym miejscu. Nigdzie nie jest opisane jak budować tory do rowerowych zjazdów. Ale wszystko robimy zgodnie z projektem, pełen legal, aż czasem sam w to nie wierzę – śmieje się Aleks.
Pan Kierownik grozi palcem
Andrzej Dłutkowski został kierownikiem budowy pierwszego w Poznaniu profesjonalnego toru do four crossu i mountain boardu, choć na początku nie wiedział, co to jest
Andrzej Dłutkowski poznał chłopaków nieco ponad rok temu. Przyszło ich wtedy kilku, akurat było spotkanie Rady Osiedla, usiedli, posłuchali, a potem zaproponowali, że na Smochowicach chcą wybudować tor do rowerowych zjazdów. Pokazali mapy, plany, projekty. Tyle, że w okolicy nie bardzo było to możliwe. Więc wtedy chłopaki zaczęli mówić o torze na Cytadeli. Dutkowski długo się nie zastanawiał – ma uprawnienia, jest inżynierem, kiedyś był nauczycielem – mieszanka idealna – Pomogę jak tylko będę mógł.
I tak Andrzej Dłutkowski został kierownikiem budowy pierwszego w Poznaniu profesjonalnego toru do four crossu i mountain boardu, choć na początku nie wiedział, co to jest.
Jego kolega, przejrzał wszystkie projekty, naniósł poprawki i podpisał się pod nimi (Aleks potem powie – ten człowiek to ma chyba uprawnienia na wszystko)
Sam Dutkowski słucha chłopaków, patrzy co robią, czasem podniesie srogo palec i powie:
– Panowie, powoli, w projekcie jest inaczej. Ma być legal.
I chłopaki spuszczają głowy i stosują się do zaleceń Pana Kierownika.
Czasem Andrzej Dłutkowski będąc w jakiejś budowlanej firmie zapyta czy nie pożyczyłaby chłopakom koparki na dłużej, albo nie pomogła z materiałami. Ale teraz jest boom budowlany, firmy nie mają towaru ani pracowników, same nie nadążają z budowami, więc do pomocy nie są skore. Choćby chciały to nie mogą.
A chyba tylko on zdaje sobie sprawę, że żeby tor wykończyć idealnie to trzeba około 100 tysięcy złotych.
2000 ton ziemi
Gdy żółta tablica (najtańsza, jaka była) mogła już zawisnąć na Cytadeli pojawił się inny problem. Dwa tysiące ton ziemi, z jakiej ma być usypany tor. Skąd to wziąć?
Więc chłopaki wsiedli na rowery i ruszyli do miasta. Objechali kilkadziesiąt firm i budów. W końcu znaleźli Życzliwych (Życzliwi chcą pozostać anonimowi). Ziemię z ich budowy przywożą na Cytadelę. A gdy uzbiera się jej już dużo to od Życzliwych przyjeżdża nawet koparka, za którą chłopaki nie muszą płacić ani grosza, i przerzuca im tą ziemię w odpowiednie miejsca.
Któryś z nich obliczył, że gdyby nie koparka, to sypaliby ten tor kilka lat.
Gorzej z finansami:
– nowa mapa terenu z wszystkimi pieczątkami – 800 złotych
– tablice informacyjne, taśma – 400 złotych
– łopaty i taczka – 400 złotych
– telefony, dojazdy – 2-3 tysiące złotych
Na wszystkie wydatki robią zrzutę, bo żadnego wsparcia nie mają. Ale gdy trzeba będzie kupić materiały budowlane, albo wynająć koparkę na dłużej to nie dadzą rady. Marzy im się też taka specjalna pneumatyczna bramka startowa, żeby móc organizować profesjonalne zawody. I sztuczne oświetlenie, żeby można było trenować także zimą.
Ale bramka to koszt 8 tysięcy złotych, o cenie oświetlenia lepiej nie wspominać. Może by tak miasto pomogło?
Obawa
Obawa szybko mi przeszła. Oni naprawdę chcą sobie ten tor wybudować
Andrzej Dłutkowski ją miał, a Aleks nie miał jej zupełnie. Dłutokowski jak zobaczył, że Aleks ma już pozwolenia mocno się zasępił – no bo kto tam będzie kopał, kto będzie pracował?
Aleks : Jak to kto? Chłopaki.
Gdy tylko nie pada na Cytadeli pojawia się nawet kilkanaście osób. Przychodzą ze swoimi łopatami, ubierają robocze spodnie i zaczynają przerzucać ziemię. Ciągle pojawiają się też nowi, gdy widzą, że nie ma dla nich łopat znikają na kilka chwil i wracają z nowymi szpadlami z marketu. Mają przy tym niezły ubaw, bo przecież nikt tam nie jest budowlańcem, a pod nogami ciągle plącze się Stella. Przychodzą po szkole, po pracy, czasem przyjeżdżają na rowerach i strasznie ich korci, żeby sobie już zjechać.
Kopie Kuba Juszczak, student Politechniki, który gdy zrobić mu zdjęcie to pokaże język albo zrobi głupią minę. Rower zostawił na razie w domu.
Kopie Michał Chmielowiec, miłośnik mountain boardu czyli takiej deskorolki do jazdy w terenie. Przyszedł trochę wcześniej, i gdy jeszcze nikogo nie było próbował przejechać dwie pierwsze hopy. Ale Stella wbiegła mu przed deskę i zamiast efektownie polecieć wylądował w kałuży błota.
Zwykle kopie też Miłka, jedyna dziewczyna w ekipie, dziś jej nie ma, bo musi odebrać „młodego” ze szkolnej świetlicy.
Kopie Aleks, kopie Robert Zabel, i Kaktus. I będą tak kopać, aż ziemia nie zamarznie zupełnie. Wtedy ogłoszą przerwę zimową.
Andrzej Dłutkowski: Obawa szybko mi przeszła. Oni naprawdę chcą sobie ten tor wybudować.
Pomożecie? Pomożemy
I nawet, gdy pani za biurkiem mówiła kolejny raz „nie” nikt z nich nie wątpił, że się uda. Tak mówi Aleks, ale trochę musi tak mówić więc można mu nie dowierzać. Ale tak mówi też Robert, i Kierownik, i wszyscy dookoła. Prędzej czy później musiało się udać, i nikt w to nie wątpił.
Kaktus: Ludzie teraz z całej Polski przysyłają do nas maile, żebyśmy im pomogli, bo oni też tak chcą sami sobie tor wybudować. Czasem wyobrażają sobie, że załatwimy wszystko za nich. A my możemy im tylko podpowiedzieć, w jakiej kolejności działać, jakie pisma wysłać, do kogo się zwrócić o pomoc. Jak się dowiedzą ile to pracy zwykle ich zapał gaśnie.
Tu w Poznaniu też byli tacy, którzy uważali, że to świetny pomysł, a potem machnęli na to ręką. Teraz kupują łopaty i też przychodzą kopać. Każdy chce sobie pojeździć.
Polecę i to będzie najpiękniejszy lot w życiu
Aleks staje na starcie usypanym z ziemi i drewnianych europalet.
– Tu będzie bramka (jeśli będzie), staje obok siebie czterech ziomków na rowerach, „ready”, „steady”, „go”! I ruszają – Aleks zbiega po nasypie trzymając wyimaginowaną kierownicę.
– Pierwsze dwie hopy to „przeszkadzajki”, takie, żeby się za bardzo na starcie nie rozpędzili – mówi – ale i tak najlepsi po kilku metrach mają prędkość prawie 45 km/h.
Aleks przebiega pierwsze dwie przeszkody, nabiera rozpędu, przeskakuje kałużę (kałuż nie będzie na gotowym torze) i wbiega na szczyt pierwszej dużej hopy. Tu musi się zatrzymać, bo dalej piętrzą się bezładnie hałdy ziemi, słychać zgrzyt łopat.
– To jest pierwsza duża hopa, rozpędzę się, wybiję i polecę. Jeśli tylko dobrze usypiemy lądowanie to będzie najpiękniejszy lot w życiu.
Tekst ukazał się w dodatku magazynowym Polska The Times 9.11.2007
Filip Springer - redaktor naczelny "Na Tropie", szef zespołu promocji Wyprawy Wędrowniczej 2007, były drużynowy 79 Poznańskiej Drużyny Harcerskiej „Wilki”. Dziennikarz i fotoreporter.