Zrękowiny czy Orle Pióra?

Archiwum / 08.11.2007

Tak się jakoś dzieje, że „na starość” na nowo ciągnie nas do tej odrobiny tajemniczości i wyjątkowości. Stąd wędrownicze obrzędy związane z watrą, naramiennikiem, kodeks wędrowniczy. Stąd też wszystkie kultywowane w drużynach zwyczaje – „nasze” piosenki, powitania, pożegnania, symbole. Kombinacji jest tyle, ile drużyn. Są jednak tacy, którym wciąż mało, którzy przeżyć szukają na swój własny sposób – w stałej, rozbudowanej obrzędowości drużyny.

Dla jednych określa ona całokształt działania drużyny, dla drugich jest sposobem na symboliczne ujęcie najważniejszych postaw. U jednych „słowiańskość” obecna jest na każdym kroku, drudzy do swojego „indianizmu” podchodzą z dystansem. Poznajcie obrzędowość 23 DSH „Skaut” z Krotoszyna, oraz nieistniejącej już 205 WDW „ArizonaC” z Warszawy.

Zalążek obrzędowości 23 DSH „Skaut” narodził się w latach 80. Już wtedy drużynie towarzyszyła myśl puszczańska – pracowali bardzo mocnym systemem zastępowym, w oparciu o zajęcia leśne. Biwakowali na starym, wczesnopiastowskim grodzisku, na którym odbywały się zajęcia archeologiczne. Z historycznych zamiłowań drużynowego, a także kilkunastu lat ciągłego, „żywego” kontaktu z historią i archeologią, wykrystalizowała obrzędowość słowiańska. Z czasem utrwaliła się na stałe w życiu drużyny. Przestała być realizowana tylko w trakcie wyjazdów, ale systematycznie zaczęła wypełniać cały rok harcerski – opowiada Krzysztof Manista, drużynowy „Skauta”. – Niezwykle pomocna okazała się współpraca z dr Dionizym Kosińskim – archeologiem, który wtajemniczył nas w dawny świat Słowian w sposób niezwykle obrazowy i ciekawy. Do tego lektury – „Mitologia Słowian”, „Stara Baśń”, „Obrzędowy Piec” – Były nieocenionymi źródłami do tworzenia i rozwijania naszej obrzędowości. Kilka lat temu nawiązali współpracę z Bractwem Rycerskim Ziemi Kaliskiej. Dzięki niej stroje obrzędowe stały się bardziej podobne do prawdziwych, historycznych słowiańskich ubiorów. – Dziś nasze obrzędowe ubrania są dobrą stylizacją słowiańskiej odzieży. Nie mamy się czego wstydzić – mówią. – Jedne obrzędy wygasały inne się pojawiały, wciąż jednak rozbudowywaliśmy swój repertuar – Krzysztof wspomina, jak obrzędowość z czasem ewoluowała. Stała się obecna niemal na każdym kroku. – Obrzędowość jest wszędzie – mówi – rozpoczynamy uroczyście zbiórkę, radę drużyny, posiłek, kominek, ognisko. Mamy też biwaki w całości obrzędowe, na przykład biwak sobótkowy z punktem kulminacyjnym w noc Kupały. Obrzędowość reguluje wszelkie aspekty życia drużyny. Począwszy od banalnych, jak zasiadanie w harcówce częściami – żeńską i męską, zastępami, określonym miejscem dla przybocznych i starszyzny, przez kwestie jedzenia, podejmowania decyzji, a skończywszy na zatwierdzaniu konstytucji. W „Skaucie” nawet w trakcie dyskusji obowiązują zasady starosłowiańskiego wiecu. Każdy ma prawo wypowiedzenia się, ale głosują wyłącznie stali członkowie drużyny.

Nikt w drużynie nie wyobraża sobie obozu bez obrzędowości. Nie obejdzie się bez powitania dnia w słowiańskich strojach, bez warsztatów rękodzieła, zwieńczonych targiem Słowian. Członkowie drużyny zapewniają, że nie ma obozu bez pieczenia podpłomyków, robienia dżemów, kisieli, zbierania ziół i całodziennego pieczenia chleba na zakwasie w starosłowiańskich piecach ziemnych. – Nie sposób zapomnieć o nocnych obrzędach nadania imion słowiańskich w trakcie postrzyżyn – mówią – a także wielkich uroczystościach zrękowin, a potem zaślubin. Na pytanie o szczególnie ulubione obrzędy odpowiadają, że nie sposób ich opisać. – Każdy obrzęd jest szczególny i mimo pewnej reguły niepowtarzalny swoim miejscem i czasem – tłumaczą.  – Chyba najbardziej ulubionym jest obrzęd zaślubin. Pewnie ze względu na humor mu towarzyszący i wszystko to, co dzieje się podczas zrękowin – dodają z uśmiechem. Po co to wszystko? – Jest to cały niezwykle barwny świat, który wtajemnicza w życie naszych przodków, czyni nas wrażliwymi i czułymi na to, co jest wokół nas, uczy szacunku do przyrody w każdym objawieniu i Tego, który wszystko stworzył. Poza tym nie wyobrażają sobie drużyny, ani w ogóle harcerstwa bez obrzędowości. Bo bez czaru ognia, siedzących obok przyjaciół, piosenek, gawędy nie da się przeżyć i poczuć harcerstwa. Nie traktują obrzędów jako zabawy samej w sobie. – One dają wiedzę i pewne wtajemniczenie – podkreślają, zapewniając że forma jest ważna, ale zasadniczo liczy się treść.

Obrzędowość 205 WDW „ArizonaC” narodziła się, gdy drużyna, jeszcze jako harcerska, dopiero powstawała. – Wybraliśmy dziki zachód – wspomina Michał Górecki, późniejszy drużynowy.  – Małe dzieciaki, obrzędowość dość infantylna, ale pełna kolorytu – opowiada o dzielnych traperach przemierzających prerię. Drużyna dorastała. Gdy dojrzała do wędrownictwa, postanowili na nowo przyjrzeć się obrzędowości. Jako że mocno opierali się o puszczaństwo, zdecydowali się na pójście bardziej w kierunku indiańskim. – Już wtedy zauważyliśmy – zaznacza Michał – że sztucznie rozbudowana obrzędowość w drużynie wędrowniczej, to pomyłka. Dlatego zrezygnowali z zastępów udających indiańskie plemiona. Skupili się na puszczańskim rzemiośle i zdobnictwie – na laskach skautowych wypalali sprawy, nad którymi każdy aktualnie pracował, wykonywali indiańskie ozdoby, zbudowali chatę z żerdzi, w której mieszkali w czasie obozu.

– Wędrownictwo to nie czas na udawanie czegokolwiek. To czas na działanie – tłumaczy Michał. – Trudno z poważną miną wykonywać okultystyczne niemal obrzędy w grupie ludzi znającej się jak łyse konie i… prawie dorosłych. W miarę upływu czasu nabierali dystansu do sztucznych obrzędów. – Raczej ironizowaliśmy i śmialiśmy się z nich – przyznaje. Obrzędowość i tajemniczość zaczęła ograniczać się do spraw symbolicznych. Co trzy miesiące, w ramach samooceny, każdy wędrownik przyznawał sobie (lub nie) symboliczne Orle Pióro. Przyznanie to upoważniało do wypalenia symbolu na ladze skautowej. – Prawdziwe pióra, raczej gęsie niż orle, próbowaliśmy przez pewien czas przywiązywać do laski – mówi drużynowy – ale okazało się to szalenie niepraktyczne.
Dziesięcioosobowa drużyna nie była podzielona na zastępy, nie organizowała apeli czy musztry. – Wszystko załatwialiśmy w kręgu, dyskutując – opowiada Michał. – Nasze puszczaństwo było obecne przede wszystkim w działaniu.

Pojmowana na różne sposoby obrzędowość może służyć realizacji różnych celów. Decyduje o specyfice drużyny, pomaga budować jej atmosferę, a jednocześnie może być dla wędrowników wielkim wyzwaniem intelektualnym i przeżyciem duchowym. Powyższe przykłady pokazują, że nie istnieje jeden uniwersalny przepis na pracę z obrzędowością. I na tych dwóch z pewnością się nie kończy. Bo najważniejsze jest poczucie, że
jest Wasza.

Tekst powstał dzięki opowieściom:
hm. Krzysztofa Manisty, phm. Piotra Paterka i Marty Kanikowskiej z 23 DSH „Skaut”, z hufca Krotoszyn,
oraz hm. Michała Góreckiego z hufca Warszawa Praga-Północ

Zebrały:
phm. Monika Marks
Agnieszka Tomczyk