Zrozumieć odchodzenie

Andrzej Sawuła / 06.03.2016

Mamy problem z odchodzeniem. Nie dlatego, że ludzie odchodzą ze Związku. Dlatego, że Związek wciąż nie przyjmuje do wiadomości, że odchodzenie członków to rzecz zupełnie normalna!

Krysiu, Jacku – to o Was.

Impulsem do powstania niniejszego tekstu był artykuł Agnieszki Bąder „Można żyć bez harcerstwa”, a bardziej nawet – głosy w dyskusji toczącej się pod nim w komentarzach.

My, którzy pozostajemy w mundurze, często traktujemy odejście kolegi jak porażkę. Porażkę Związku, który traci dobrego harcerza bądź instruktora, ale przede wszystkim porażkę tej osoby. Bo nie wytrzymała, bo zwabiły ją pokusy cywilnego świata, bo sprzeniewierzyła się Przyrzeczeniu. Chciałbym pokazać, że takie myślenie jest i błędne, i szkodliwe dla obu stron.

Proces odchodzenia z drużyny bywa nieco wstydliwy, ale chyba coraz bardziej rozumiemy, że tak trzeba

W przypadku wychowanków sprawa jest łatwiejsza. Kilka lat temu podjęliśmy decyzję o obniżeniu górnej granicy wieku wędrowniczego, przez Związek przewaliła się fala dyskusji i obecnie do naszych głów powoli przebija się świadomość, że ramy czasowe „pobierania” harcerskiego wychowania są skończone i z góry zakreślone. Coraz więcej osób rozumie, że harcerska droga przez dzieciństwo i młodość prowadzi przede wszystkim do wejścia w dorosłe życie, a wejście na ścieżkę instruktorską to w samym założeniu oferta atrakcyjna dla nielicznych. Jeszcze niewiele środowisk opracowało własny obrzęd wyjścia wędrownika w świat, wciąż proces odchodzenia z drużyny bywa nieco wstydliwy, ale chyba coraz bardziej rozumiemy, że tak trzeba, że to w zasadzie cel naszych działań przez te wszystkie minione lata. Wyjście wędrownika w dorosły świat po spędzeniu 15 lat w mundurze nie jest naszą klęską – to nasz sukces! Wypuszczamy w świat aktywnego, zaradnego człowieka o uformowanym kręgosłupie moralnym, z nadzieją, że uczyni on swoje otoczenie lepszym niż dotąd było. Po to w ogóle istnieje skauting.

(Osobom, które w Przyrzeczeniu Harcerskim dostrzegają obietnicę noszenia munduru do śmierci, można tylko napisać: mylicie się. „Całym życiem” nie oznacza „przez całe życie”, tylko „całym sobą”. Mówi o tym jeden z najważniejszych dokumentów Związku, „Podstawy wychowawcze ZHP”, gdzie kwestia ta jest jednoznacznie wyjaśniona. Oczekiwanie, że składający przyrzeczenie harcerz pozostanie w mundurze do końca życia, jest nieuzasadnione i kłóci się z całą konstrukcją naszego systemu wychowawczego).

W przypadku instruktorów jest gorzej. Odejście instruktora ze Związku po latach służby jest bardzo często odczytywane jak odrzucenie swych obowiązków. Ba! Bywa, że jak zdrada. Niby zobowiązanie nie mówi „do końca życia”, ale domyślnie bardzo wielu z nas tego się właśnie po instruktorach spodziewa. I efekt jest taki, że po 10 czy 20 latach instruktorskiej służby osoba pragnąca zmiany napotyka nie podziw czy wdzięczność, ale żal i pretensje…

Zatrzymajmy się w tym miejscu na chwilę i spróbujmy spojrzeć na tę sytuację z dystansu. Wychowaliśmy dobrego człowieka. Ten człowiek potem z własnej i nieprzymuszonej woli zdecydował się oddać otrzymany dar kolejnym pokoleniom dzieci – choć wcale nie musiał, mógł „odejść w życie” i my i tak postrzegalibyśmy go jako nasz sukces. Przez pięć, dziesięć, dwadzieścia lat kosztem swojego czasu, nierzadko również prywatnych pieniędzy pracował z dziećmi, starając się uczynić świat lepszym, niż go zastał. I gdy w pewnym momencie uznaje, że ma dość i chce się zająć czymś innym… mamy do niego żal.

Musimy zrozumieć, że nie ma niczego niewłaściwego w podjęciu się przez dorosłego jednej czy dziesięciu funkcji, a potem podziękowaniu i odejściu na swój własny szlak

Składając Zobowiązanie Instruktorskie, mówimy: „powierzonej mi przez ZHP funkcji nie porzucę samowolnie”. Nie jest to obietnica działania przez całe życie! Ten fragment mówi tylko, że instruktor powinien w którymś momencie wychować następcę na każdą funkcję, jaką pełni, przekazać trwające i planowane działania temu następcy, rozliczyć się z powierzonego majątku i papierów. Nie porzucić sprawowanej funkcji. Ale to nie znaczy, że ma ją pełnić dożywotnio. Musimy zrozumieć, że nie ma niczego niewłaściwego w podjęciu się przez dorosłego jednej czy dziesięciu funkcji, a potem podziękowaniu i odejściu na swój własny szlak. Przecież jako Związek uzyskaliśmy już od takiej osoby ileś lat działania. Dlaczego chcielibyśmy uważać, że tak powinno być już zawsze?

My traktujemy odchodzenie uformowanych i zasłużonych instruktorów jak sprzeniewierzenie się jakimś niewypowiedzianym zobowiązaniom

Gdy spojrzymy na całą sytuację na chłodno, widać, że takie podejście jest kuriozalne. Nie ma chyba w Polsce innej organizacji pozarządowej, która od swych wolontariuszy oczekiwałaby zaangażowania do końca życia. Wolontariusze działają pół roku albo dziesięć lat, ale przez cały czas organizacja i współpracownicy są świadomi, że zaangażowanie wolontariusza jest kwestią wyłącznie jego dobrej woli. Z każdej organizacji wolontariusze odchodzą; słyszeliśmy kiedyś, żeby WOŚP czy fundacja hospicyjna miały pretensje, że któryś z ich ludzi ma dość i chce się powoli wycofać? Ludzie odchodzą z wojska, ze służb, z uczelni, jest to integralna część funkcjonowania tych instytucji. Wiele z nich stosuje zresztą uroczyste ceremonie pożegnalne i ma rozbudowane programy utrzymywania kontaktów z byłymi członkami, od klubów weteranów jednostek wojskowych po bale absolwentów, i są to działania korzystne dla obu stron. My dla odmiany traktujemy odchodzenie uformowanych i zasłużonych instruktorów jak sprzeniewierzenie się jakimś niewypowiedzianym zobowiązaniom…

Pomijając już nawet kwestię zwykłej przyzwoitości w stosunku do ludzi, którzy dla idei dobrowolnie i za darmo pracują z dziećmi, by świat był lepszym miejscem, myślę, że przepracowanie tej kwestii i stopniowa zmiana podejścia do kadry odchodzącej ze Związku przyniosłyby nam jeszcze inną korzyść: jeśli chcemy chwalić się, jakie to prominentne osoby wyniosły swe umiejętności z ZHP, nie możemy jednocześnie mieć im za złe odejścia. Albo odchodzący instruktor staje się żywą wizytówką skuteczności naszych działań, albo będziemy go uważali za dezertera. Nie da się tego pogodzić. A że coraz chętniej ostatnio pokazujemy prominentne osobistości życia politycznego, społecznego czy naukowego, które wyszły z szeregów naszej kadry, mam nadzieję, że z czasem Związek będzie coraz bardziej dumny ze swoich byłych członków zamiast wstydliwie chować ich kartoteki do szuflady z napisem „porażki”.

Andrzej Sawuła - pierwszy drużynowy wielopoziomowej 733 MDH „Panta rhei” i do dziś jej instruktor, później działał w HKSI i ChKSI, był komendantem hufca. Obecnie przewodniczący ChKSI i szef Zespołu ds. „opcji zero”. Szczęśliwy mąż, ojciec dwójki dzieci. Z wykształcenia dr inż. nauk chemicznych, pracuje jako programista.