Życie „na barze”
Spokojni biznesmeni w expresach, podnieceni obcokrajowcy w EuroCity, zmęczeni ludzie w pośpiesznych, zamyśleni studenci w regionalnych. Wszyscy, niezależnie od pochodzenia i celu podróży, dzielą ze sobą tę samą, stukocącą i monotonną przedziałową przestrzeń. A w WARS-ie? A w WARS-ie dzieją się historie…
Gdy praca to ciągła podróż
Jak przez mgłę pamiętam pierwszą podróż pociągiem za granicę. To był chyba okres
podstawówki, babcia nie mogła jechać z dziadkiem na barze, więc wziął mamę do pomocy.
A jak mamę – to i nas. Na przejazdach przez granicę chowaliśmy się z młodszym o dwa lata
bratem do przedziału, żeby dziadek nie miał problemów z celnikami. Kiedy wchodziłam
za bar, siadałam na krześle i oglądałam słodycze, które dziadek miał w ofercie, najbardziej
lubiłam rogale z czekoladą. Z widoków za oknem pamiętam górzysty teren, Dunaj i potem już
tylko kilka przebłysków ze spaceru po Budapeszcie. Pamiętam przekraczanie trzech granic,
stempelki w paszporcie i pierwsze węgierskie słowo, jakiego się nauczyłam. Köszönöm.
Dziękuję.
Moi dziadkowie przez 30 lat pracowali w WARS-ie. Ich życie było podróżą, a wagon domem.
Miałam szczęście poznać fascynujące historie z tego okresu ich życia.
Co z tą Polską?
Pracę na wagonie rozpoczęli kolejno w 1969 (babcia) i 1970 roku (dziadek), mieli wtedy 34 i
35 lat. Początkowo sytuacja w Polsce była o tyle ciekawa, że po objęciu władzy przez Gierka,
ruszyła się gospodarka. Rozwój dotyczył także kolei, pociągi do NRD przeżywały oblężenie.
Ruszyły ekspresy, którymi jeździła masa zaopatrzeniowców. W tym czasie nie istniał problem
bezrobocia. Z łatwością można było znaleźć pracę w fabryce lub inne zajęcie fizyczne.
Drzwi do kryzysu otwarto na oścież. Kredyty, które Gierek pozaciągał, poskutkowały
okresem zakupów na kartki i pustych półek sklepowych. Handel z Rosją przynosił więcej
strat niż zysku. Przykład – sprzedaż statków. Rosjanie kupowali od nas statki płacąc w
rublach. Natomiast części do nich kupowaliśmy w USA za dolary. Kompletnie nieopłacalne.
Kompletna bzdura.
Wypadek
Pierwszy na WARS-ie zaczął pracować kolega dziadka, z zawodu piekarz. Dziadek pracował
wtedy w Fabryce Wyrobów Precyzyjnych, a wraz z nim narzeczona wspomnianego kolegi.
Szybko się zwolniła i zaczęła pracować wraz z przyszłym mężem. Po jakimś czasie również
dziadek uległ namowom, mimo całkiem niezłego stanowiska w fabryce. Ostatecznie to jednak
pieniądz się liczył, a warunki płacowe w WARS-ie były zdecydowanie lepsze.
Po kilku miesiącach pracy dziadek jechał expresem „Lech” wracającym z Poznania.
Była to już jego ostatnia podróż na tej trasie. Z naprzeciwka zbliżał się łączony expres
– „Warta” z „Kujawiakiem”. Pod Kutnem doszło do czołowego zderzenia pociągów.
Pasażerów uratowała gęsta mgła. W związku z warunkami pogodowymi pociągi nie mogły
jechać szybciej niż z prędkością 30 km/h. Zakończenie tej historii nie jest jednak różowo-
cukierkowe. Przy kolizji cały wrzątek z baru wylał się na dziadka. Z poparzeniem drugiego
stopnia trafił do szpitala na miesiąc. Tego dnia babcia oczekiwała przyjazdu pociągu na
Dworcu Wschodnim w Warszawie. Podszedł do niej kelner, który tym razem nie pojechał w
trasę z dziadkiem. Można sobie wyobrazić, co czuje żona kiedy słyszy – Pani Mądrowska, nie
czekamy, bo mąż miał wypadek. Był to prawdopodobnie ostateczny impuls, po którym babcia
zdecydowała się na pracę w WARS-ie. Nie mogła pozwolić na to, aby nie było jej przy mężu,
kiedy dzieje się coś złego.
Życie na wagonie
Każdy wyjazd trwał około 16 dni. Potem dwutygodniowa przerwa i znów w długą trasę.
Niestandardowy, mocno poszatkowany tryb życia. Dziadkowie jeździli wagonami barowymi,
które na dwa tygodnie stawały się ich domem i całą przestrzenią życiową. Do 1976 roku nie
przewidziano w nich miejsca do spania ani do mycia się. Podłoga salki barowej i koce służyły
za sypialnię, a przedziałowe WC za łazienkę. Latem wagon stawał się metalową puszką
nagrzaną do granic możliwości. Z kolei pewnego zimowego wieczoru, tuż przed zaśnięciem
dziadek postawił szklankę wody na stoliczku salki barowej. Wraz z babcią owinęli się kocami
i ułożyli do snu. Rankiem woda w szklance była zamarznięta.
Na wagonie z dużą częstotliwością z wizytami wpadał sanepid. No jasne, sanepid!
Pewnie interesował się warunkami, w jakich pracowali barmani? Niestety, problem kurzu
traktował priorytetowo, ponad warunki pracy. Zdarzało się, że przedstawiciele sanepidu,
niczym „Perfekcyjna Pani Domu”, białą rękawiczką przecierali kąty wagonu w poszukiwaniu
kurzu. To paradoksalne, jeśli przypomnimy, że w tym samym czasie pracownicy WARS-
u przez dwa tygodnie nie mieli jak zadbać o własną higienę. Z nowymi wagonami, po 1976
roku, pojawił się pewnego rodzaju luksus. Przedział dla pracowników zamykany na klucz. W
końcu można było chwilę odpocząć, nawet w czasie pracy.
Dopiero lata 90. przyniosły świetnie wszystkim znane WARS-owe wózki. Widok
wyprostowanego barmana z wózkiem wypakowanym słodyczami i napojami do dziś nęci i
kusi. Jak w takim razie radzono sobie wcześniej? Taca, 12 szklanek z kawą i herbatą. Stare
wagony, trzęsące bardziej niż współczesne, kupa ludzi na korytarzach. Iście olimpijska
konkurencja polegała na przebyciu trasy wzdłuż wagonów, slalomie między ludźmi i
otwieraniu suwanych drzwi w każdym przedziale. Zawodnik zostawał zdyskwalifikowany w
momencie upuszczenia szklanki, choćby jednej. Dziadkowi nigdy nic nie spadło.
Muchy za barem
Jak cię widzą – tak cię traktują. Początkowo strój barmana składał się z kitla. Mężczyznom
przysługiwał również garnitur, ale łatwo sobie wyobrazić wątpliwą przyjemność płynącą z
pracy barowej w garniturze. Standardowo więc postawiono na wygodę, ciemne spodnie i
biały kitel. Babcia chodziła w sukience podobnej do tych, które noszą pielęgniarki. Dziadek
natomiast wyznaczał nowe trendy. Wraz z kolegą jako pierwsi zaczęli zakładać muszki, aby
wyglądać bardziej elegancko. Jak się okazało drobiazg zmienił wiele, ponieważ elegancki,
czysty wygląd miał wpływ na zachowanie klientów. Zarząd postanowił wprowadzić muszki
do standardowego stroju barmana. Niektórzy koledzy mieli pretensje, mówili do dziadka –
To przez ciebie musimy nosić te cholerne muszki. Jeżeli teraz spotkacie gdzieś pracownika
WARS-u noszącego muszkę – to już wiecie, czyja to sprawka.
Celebryci i inne osobliwości
Ciekawym aspektem pracy były spotkania z ludźmi, szczególnie ze znanymi ludźmi. Bardzo wiele osób podróżowało w tym czasie pociągami spotykając niejednokrotnie tych samych barmanów. Niektórzy stawali się stałymi klientami. Dziadkowie mieli okazję podróżować ze znanym polskim dyrygentem Maksymiukiem, aktorami Kobuszewskim, Kowalewskim, Gąsowskim i aktorką Śleszyńską. Mann i Materna zamawiali kolejno – Paróweczki i jajeczniczkę. Sympatyczny Pokora mrugał do dziadka – Szefie, kieliszek. Kalina Jędrusik zamykała się w przedziale i marzła wracając z mocno zakrapianej imprezy, Łazuka robił awantury o to, że nie chciano mu sprzedać piwa.
Poza tym wyjątkowym towarzystwem, dziadkowie mieli do czynienia z całym przekrojem
społeczeństwa. Od buca do inteligenta. Jak powiedział dziadek – student socjologii powinien
przez pół roku popracować WARS-ie przed napisaniem pracy magisterskiej. Starczyłoby
mu materiału na cały doktorat. (Więcej o typach pasażerów znajdziecie w artykule Wojtka
Pietrzczyka)
Błogosławieni przez Wyszyńskiego
Trasa na południe do Zebrzydowic. Do składu pociągu przyłączano piękne belgijskie
wagony, którymi do Rzymu podróżowali kościelni dostojnicy. Był zwykły dzień na barze,
ale to miało się za chwilę zmienić. Do wagonu wszedł dostojnik, który na oko wygląda
na kogoś postawionego wyżej od księdza. – Czy mógłby pan zanieść herbatę dla naszego
gościa? Jedzie z nami kardynał Wyszyński. Dziadek wziął tacę, kilka herbat, ukradkiem
przełknął ślinę i poszedł do przedziału. Kiedy odsunął drzwi, ujrzał kilku biskupów oraz
siedzącego między nimi Stefana Wyszyńskiego. Kardynał podał dziadkowi rękę, on ucałował
kardynalski pierścień i z wrodzoną elegancją podał gościom zamówienie. Na koniec trasy,
kiedy z pociągu wysiedli wszyscy, dziadek stanął w otwartych drzwiach wagonu WARS.
Zauważył go Kardynał Wyszyński. Mijając wagon zatrzymał się na moment, spojrzał w
kierunku dziadka, zdjął kapelusz, skinął i powiedział – Dziękujemy. Dziadkowie do tej pory
przechowują obrazek z dedykacją Kardynała.
Przemytnicy
Największy stres był na granicy rosyjskiej. Zazwyczaj barmani prowadzili niewielki przemyt
licząc na dodatkowy zarobek w innym kraju. Wieźli buty, chustki, czasem inne rzeczy. Po
przekroczeniu granicy z Rosją, niedaleko za Bugiem, pociąg stawał w polu. Lokomotywa
wydawała długi sygnał, po którym wkraczało wojsko szukające szpiona (szpiega). Następnie
z wizytą wpadali celnicy. Zabierali wszystko, co ewentualnie mogło zostać przehandlowane
w Rosji. Przychodzili do baru, jedli i pili za darmo. Próba ściągnięcia opłaty z celnika mogła
skończyć się przeszukaniem wagonu. Po „wizytacji” pociąg ruszał na pierwszą stację po
stronie rosyjskiej.
Tylko jeden jedyny raz, choć okazji było wiele, Rosjanie znaleźli buty przewożone przez
dziadków na handel. Dwie pary schowane, a dwie wieźli na nogach. Celnicy zabrali ich
na tamożną. Pech chciał, że była zima i wieczorem wszystko zamarzało. Dziadek miał
na sobie półbuty na plastikowej podeszwie, babcia śliskie kozaki. Tego marszu nigdy nie
zapomną. Szli ze stacji postojowej. Prześlizgali się jakoś pod tamożnę, ale na końcowym
odcinku czekał na nich podjazd. Schodów nie przewidziano. Co chcieli podejść, to zjeżdżali.
Dziadek próbował ciągnąć babcię pod górę, babcia zjeżdżała w dół ciągnąc za sobą dziadka.
Wyglądali jak dwie małpy na lodowisku. Kompletny cyrk. Ostatecznie dotarli, oddali buty
znalezione przez celników na wagonie, ale pozostałe dwie pary trzymali twardo na sobie
twierdząc, że to ich własne.
Keine Grenzen
Wyjazd do innego kraju był jak wyjazd do lepszego świata. Kanonem piękna nazywano ilość
i obfitość kiełbas wiszących pod sufitem w budapeszteńskich sklepach. Sklepy w Niemczech
zachęcały asortymentem, którego w Polsce nie było. Przez głowę dziadka przewijała się co
chwila myśl, że my, Polacy, nie jesteśmy gorsi. Czuł jednocześnie wstyd i miał poczucie
niesprawiedliwości. W czasie kiedy Polacy kupowali na kartki, dziadków spotkało niebywałe
szczęście. Mogli zaopatrywać rodzinę w zagraniczne cuda.
Ani babcia, ani dziadek nie znali większości języków, z którymi mieli do czynienia w trasie.
Dziadek mówił dobrze po rosyjsku. Jeździli pociągiem Moskwa – Paryż, prowadzili go od
Warszawy do Berlina. Jechał z nimi cały przekrój narodów. Z Rosjanami dało się dogadać
bez problemu, z Niemcami i Francuzami potrzebowali pomocy osób, które znały język.
Z Japończykami rozmawiali na migi, ale najbardziej tępą nacją – jak wspominają – byli
Węgrzy, do których nie docierało absolutnie NIC. Zatem nawet w długich trasach nie dało się
nudzić.
Życie nierodzinne
Możliwość podróżowania, dobrego zarobku, spotkania z ludźmi oraz dwutygodniowe
przerwy. Tym kusiła praca w WARS-ie. Nie sprzyjała ona jednak życiu rodzinnemu. W domu
dwójką dzieci (moja mama i wujek) opiekowała się ich babcia. Prababcia umarła w 1976
roku, od tego momentu mama z wujkiem musieli sobie radzić sami. Mama miała 15 lat, a
wujek 20. Babcia do dziś czuje się winna, że nie było jej przy śmierci jej matki. Gdy wszyscy
już wiedzieli, że ten moment się zbliża, uciekała od niego na wagon. Być może ze strachu, że
w tym najgorszym momencie nie będzie przy niej dziadka.
Ja, WARS i kibole
Jak wiele osób może pochwalić się takimi historiami? Ja uwielbiam ich słuchać. To wszystko
działo się tak niedawno, a brzmi jak opowieści z innego świata. Sama dzielę z dziadkami
jedną historię, na dodatek – jak twierdzą – najbardziej traumatyczną w ich 30-letniej pracy.
Okres mojego przedszkola lub podstawówki. Razem z młodszym bratem schowaliśmy się
w przedziale opracowując plan A i B na wypadek wkroczenia do naszego przedziału kiboli
Legii, którzy wracali z meczu Legia – Wisła w Krakowie. Pociąg stanął, do wagonu wpadło
jak burza około 50 kibiców. Dziadek spojrzał na stojących na peronie policjantów, zapytał –
Jadą z nami panowie? W odpowiedzi usłyszał – Nie. Policjanci jechali w specjalnym pociągu
dla kibiców. Gdy nasz pociąg ruszył, zaczęła się apokalipsa. Obrusy, wazoniki, firanki
lądowały za oknem, produkty z baru zaczynały znikać – taka okazjonalna „promocja” dla
kibiców. Babcia, ledwo powstrzymując płacz, pobiegła zawiadomić konduktora o sytuacji,
dziadek walczył z 12-letnim gówniarzem, który próbował wydłubać mu oko długopisem.
Na szczęście po zawiadomieniu szybko pojawiła się policja, która przeszła z „kibolskiego”
pociągu. Przetrwaliśmy.
Wyobrażam sobie, że aktualnie praca w WARS-ie wygląda kompletnie inaczej. Te 30 lat to
kawał niepowtarzalnej historii wspominanej przez moich dziadków – mimo wielu budzących
grozę sytuacji – z rozrzewnieniem. Kiedy następnym razem będziecie jechać pociągiem
– pójdźcie do WARS-u, zamówcie jajecznicę, uśmiechnijcie się ładnie do barmana i…
koniecznie sprawdźcie, czy ma muszkę!