Laboratorium w Nepalu
W tym roku DreamCraft to nie tylko kurs drużynowych wędrowniczych, ale również laboratorium kadry kształcącej. Jak wyglądało ono w rzeczywistości oraz dlaczego warto uczestniczyć w takiej formie szkoleniowej? Odpowiedzi na te pytania udzieliła nam jedna z uczestniczek – Agata Pruss.
Czym zajmowaliście się jako Laboratorium? Począwszy od pierwszego biwaku, aż po ostatnie spotkanie w Warszawie?
Laboratorium Kadry Wędrowniczej było jednym z tegorocznych kursów DreamCraft. Choć cele oraz programy obydwóch przedsięwzięć były różne, to jednak sama koncepcja bardzo podobna. Wspólnie z kursem drużynowych wędrowniczych uczestniczyliśmy w styczniowym biwaku w Łodzi, kwietniowym w Beskidzie Sądeckim i październikowym w Warszawie. Pewien wyjątek stanowił nasz pobyt w sierpniu w Nepalu. Spędziliśmy tam dwa tygodnie, w tym tydzień z uczestnikami KDW i ten czas był poświęcony na służbę.
Jeśli chodzi o sam program laboratorium, to brałyśmy udział w zajęciach rozwijających nasze warsztaty kształceniowe. W mojej ocenie dużą wartość stanowiła bliskość uczestników kursu i możliwość patrzenia od kuchni na organizację takiej formy szkoleniowej. Oczywiście część zajęć była wspólna jak np. beskidzka wędrówka czy obozowa służba.
Musiałyśmy przygotować i przeprowadzić zajęcia podczas pobytu w Nepalu
Już od pierwszego biwaku trwały nasze wspólne przygotowania do wyjazdu. Jako uczestniczki laboratorium dołączyłyśmy do sekcji kierowanych przez osoby z KDW i realizowałyśmy kursowe zadania. Oprócz tego każdy uczestnik DreamCraftu miał przed sobą lekturę książki, poznanie kultury Nepalu przed wyjazdem i pozyskanie na niego środków, zaś dodatkowo wśród zadań kursowych dedykowanych laboratorium znalazło się m.in. zaplanowanie, przygotowanie i przeprowadzenie zajęć dla KDW podczas naszego wspólnego pobytu w Nepalu czy stworzenie po obozie programu własnego kursu drużynowych wędrowniczych.
Na czym polegała wasza służba?
Myślę, że odpowiedź na to pytanie mogłaby stanowić osobny artykuł. Postaram się skupić na najważniejszej rzeczy. Zanim jednak opiszę, na czym polegała sama służba, muszę wspomnieć o tym, w jaki sposób zdecydowaliśmy się jej podjąć.
Fundacja Yes To Change została założona przez Nepalczyka
Chcieliśmy poprzez naszą pracę odpowiedzieć na realne potrzeby lokalnej społeczności, ale z uwagi na to, że w Nepalu kwitnie rynek wolonturystyki, dużo czasu zajęło nam znalezienie naszego pola służby. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na podjęcie współpracy z fundacją Yes To Change. Ważne było dla nas, że została ona założona przez Nepalczyka w interesie społeczności, z której pochodził. Bijay urodził się w Bangthali, jednak dorastał w Kathmandu i podczas odwiedzin w wiosce zorientował się, że jego rówieśnicy nie mają takiego samego dostępu do wiedzy jak on. Chociaż chodzą do szkoły, niewiele się tam uczą m.in. ze względu na podejście nauczycieli. Wszystko dlatego, że mieszkają 80 km dalej niż on. Postanowił to zmienić. Dzięki fundacji powstała dodatkowa szkoła w wiosce, w której dzieci uczą się przed państwową, a po niej wspólnie odrabiają lekcje. Plany fundacji są dużo szersze. Planują budowę osobnego budynku dla zwierząt, bo na razie mieszkają one w większości z ludźmi w domach, oraz rozwinięcie branży przetwórstwa dyni, by mogło ono przynosić zyski lokalnej ludności. Cały czas działają także w celu zniwelowania skutków trzęsienia ziemi z 2015 roku.
Także tydzień, który spędziliśmy na służbie w Bangthali polegał na wspieraniu działań Yes To Change. Utwardzaliśmy drogi, prowadziliśmy zajęcia dla dzieci, szykowaliśmy materiały edukacyjne, plakaty dotyczące zasad higieny i postępowania z odpadami, obcując z lokalną ludnością i starając się odpowiadać na jej potrzeby.
Co było dla ciebie największym wyzwaniem?
Oczywiście było dużo wyzwań natury fizycznej (kto widział, jak spadam z tarasu ryżowego, ten wie, o czym mówię), jednak takie doraźne wędrówkowe trudy przemijają, a przemyślenia o tym, czego się doświadcza zostają na dłużej i to z nimi chyba najtrudniej jest mi się ciągle mierzyć.
Staram się wychodzić z tej swojej życiowej bańki
Od dłuższego czasu próbuję ustosunkować się do biedy i nie ukrywam, że mam z tym problem. Nie chodzi mi tylko o taką biedę w sensie materialnym, ale bardziej o brak wiedzy i możliwości, które stanowią ograniczenie dla wielu osób. Staram się wychodzić z tej swojej życiowej bańki, a wyjazd do Nepalu stanowił kolejny krok w tę stronę.
To, czego tam doświadczyłam, było dla mnie trudne między innymi dlatego, że wiązało się z obszarem moim studiów, czyli inżynierią środowiska, a że w przyszłości chciałabym zajmować się technologią uzdatniania wody, z większą świadomością mogłam obserwować niektóre rzeczy.
Ogromną wartość widzę w pracy inżyniera nie tylko jako fachowca, ale przede wszystkim jako człowieka, który realnie wpływa na zmianę jakości życia innych ludzi i jest w dużej mierze odpowiedzialny za zrównoważony rozwój naszej cywilizacji. A w kontekście zrównoważonego rozwoju w Nepalu jest wiele do zrobienia, praktycznie w każdym z obszarów wyznaczonych przez ONZ. To, co mnie najbardziej poruszyło, to kwestie sanitarne – brak wodociągów i kanalizacji, brak technologii przetwórstwa odpadów, smog i pyły w miastach. Podczas spisu ludności z 2011 roku okazało się, że mniej osób w Nepalu ma dostęp do toalety (62%) niż do telefonu komórkowego (65%), przy czym 38,17% populacji nie ma dostępu do prywatnej toalety w swoim domu. To są wyzwania, którym chciałabym stawiać czoła w przyszłości!
Jak w ogóle wspominasz Nepal?
Doświadczyliśmy tego, co w nepalskiej kulturze najlepsze
Nepal wspominam bardzo dobrze. Poza małymi wyjątkami. Nadal zastanawiam się, czy moim numerem jeden są biegające duże pająki, czy tysiące pijawek wchodzące do butów podczas wędrówek. Uważam, że doświadczyliśmy tego, co w nepalskiej kulturze najlepsze. Przepyszne jedzenie, życzliwość ludzi czy cieszące oczy widoki towarzyszyły nam od pierwszego aż do ostatniego dnia pobytu. Myślę, że lokalny koloryt objawiał się praktycznie wszędzie – na talerzu tradycyjnego Dhal Bhatu, w ubiorze, w muzyce, w sztuce głównie sakralnej, którą można było spotkać nawet na górskiej dróżce. Gdy wróciłam do Polski, Poznań wydał mi się wyjątkowo spokojny i stonowany.
W jaki sposób chcesz wykorzystać zdobytą wiedzę i doświadczenie? Masz już jakieś plany kształceniowe?
Mam nawet więcej niż plany! Na początku października rozpoczęła się półroczna przygoda pod hasłem Kursu Drużynowych Wędrowniczych Drużyna W. Jest to pierwsza forma kształceniowa, podczas której pełnię funkcję komendantki. Ten kurs drużynowych wędrowniczych jest dla mnie wyjątkowy nie tylko dlatego, że przyjmuję nową dla siebie rolę, ale przede wszystkim dzięki temu, że mam okazję tworzyć go w innej niż dotychczas formule z naprawdę wyjątkowymi ludźmi – osobami, które robią dobre wędrownictwo, potrafią się tym dzielić i posiadają pełen przekrój umiejętności. Skład komendy jest więc nieprzypadkowy. To samo mogę powiedzieć o uczestnikach – jest to grupa ludzi, którzy wiedzą, po co przyjechali na kurs. Z czym z niego wyjadą? To już zależy od nich, ja mogę tylko obiecać, że dołożymy wszelkich starań, by tej wiedzy i umiejętności było jak najwięcej.
Doświadczenia z DreamCraftu chcę także wykorzystywać w innych działaniach. Bardzo lubię realizować kształceniowe projekty z ramienia Referatu Wędrowniczego Chorągwi Wielkopolskiej (specjalne pozdrowienia dla phm. Michała Ruty odpowiedzialnego za referatowe kształcenie) czy w ramach pracy hufcowego Zespołu Kadry Kształcącej. Także pomysłów i planów jest bardzo dużo, teraz tylko potrzeba czasu na ich realizację!
Przeczytaj też:
Justyna Gromek - na co dzień zajmuje się marketingiem, miłośniczka przeżywania muzyki na żywo oraz stała bywalczyni kina.