Niewygodne książki

Na Tropie Kultury / Julia Gierasimiuk / 18.11.2024

O książkach mówi się jak o przyjaciołach. O czytaniu jako przyjemnej rozrywce. I nie ma w tym nawet cienia kłamstwa. Czasem jednak warto sięgnąć po pozycję, która doprowadzi nas do łez, ale nie tych śmiechu, tylko smutku czy żalu. Dlaczego warto odważyć się i sięgnąć po to, co patrzy na nas z ukosa?

W rozmowie z Justyną Jaworską Zyta Rudzka powiedziała: Literatura to nie coaching. Lepiej, gdy nie daje obłudnego pocieszenia. Lubię, jak sztuka wywleka ze strefy komfortu. Wtedy jest szansa na wyjście z myślenia tunelowego: na zobaczenie świata inaczej, w mniej narcystycznej perspektywie”¹Prawdopodobnie nie mam podobnego gustu literackiego do Zyty Rudzkiej. Niemniej uważam, że pisarka jak najbardziej ma rację. Książki to jedno z najlepszych narzędzi do bezpiecznego zakrzywiania rzeczywistości.

Kocyk, kakałko i lekturka

Książki jak najbardziej mogą zapewniać nam rozrywkę, rozśmieszać czy tworzyć jakąś bezpieczną przestrzeń, która jest wykreowana przez wymyślone światy. Mówi się także, że książki rozwijają i poszerzają horyzonty. W tym również nie ma krzty oszustwa. Tylko myślimy raczej o literaturze w przyjemnym kontekście. Jako dorośli ludzie rzadko wybieramy książki, których nie chcemy czytać. Prawdopodobnie czasy czytania książek, do których nas zmuszano (nawet jeśli miały być cudowne, przełomowe, ciekawe, czy wstyd nie znać dzieła tego artysty) są za nami, wraz z ukończeniem obowiązkowego etapu edukacji. Po co zatem czytać książki, które nie tyle, że nas nudzą, ile wprawiają w dyskomfort lub wywołują trudne czy nieprzyjemne emocje?

Bezpieczna strefa dyskomfortu

Skoro lubimy poznawać w bezpiecznych warunkach światy, które nie istnieją, to dlaczego nie przełożyć tego doświadczenia na krainy istniejące (lub istniejące w przeszłości?). Dzięki literaturze możemy się im przyglądać bezpiecznie – doświadczać ich lub studiować, by później sobie w głowie na spokojnie wszystko poukładać i zrozumieć więcej. Uważam, że w dzisiejszych czasach nie da się żyć inaczej niż w bańce – otaczają nas algorytmy, które podsuwają treści dla nas przyjemne, aby oglądać ich więcej i więcej. Jak już osiądziemy w jednym miejscu, to nie szukamy nowych wrażeń, doświadczeń, znajomości. Dobrze nam w tym, co znane, bo wtedy jest bezpieczne. Nic nas nie zaskoczy. Zakreślamy kredą krąg wokół siebie i tak tkwimy w nim, nie wychylając się poza. Warto jednak czasem wyjść spoza tego okręgu, poznać, nowe, nieznane, czasem trudne, ale niezwykle edukujące cudze historie.

Dlaczego to nas dotyka?

Chociaż nie zawsze słowo dotyka, będzie tym idealnym. Czasem to jak przylgnięcie całym ciężarem oślizgłej kończyny. By historia nas szczerze poruszyła, by mogła się przebić przez zbudowaną barierę, musi się w jakiś sposób bezpośrednio do nas odnosić. Dlatego też dobrze napisany reportaż zostaje w nas na długo. Zazwyczaj tragedie wielu osób nas jakoś nieszczególnie poruszają. Może na chwilę zasmucą, jednak nie wstrząsną, zostając w głowie do rozpamiętywania.

W dzisiejszych czasach nie da się żyć inaczej niż w bańce – otaczają nas algorytmy, które podsuwają treści dla nas przyjemne, aby oglądać ich więcej i więcej

Dobrze znanym przykładem (może nawet z lekka oklepanym – to lektura szkolna) tego, że znaczenie ma jednostka, może być historia spisana przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Doskonale wiemy o tragediach wyrządzonych przez obozy pracy i koncentracyjne, które powstały podczas II wojny światowej. Mało tego, wiele z tych miejsc zostało przemienionych w muzea, aby upamiętnić wszystkich straconych ludzi, oraz żeby współcześni ludzie mogli na własne oczy zobaczyć tragedię, po której pozostały tylko szczątki. Jednak Inny świat daje nam coś zupełnie innego – historię jednego konkretnego człowieka. Nie historię mas zagłodzonych i wykorzystanych. Jednego człowieka, który sam walczył o miskę zupy, który próbował zaznać chociaż odrobinę otuchy, czy który walczył do ostatniego tchu. Historia ta jest o tyle ważna i wyjątkowa, że dzieje się w przeszłości. W czasach, których (miejmy nadzieję) nie zaznamy. Lektura zapewnia wehikuł czasu. Wciągamy się jak w historię postaci z fikcyjnego świata, tylko tutaj, z tyłu głowy dobija się świadomość, że to wydarzyło się naprawdę. Nie sztuką jest opisać coś, co się przeżyło. Sztuką jest, aby wywołało to również w innych te same emocje co w tobie.

Nie tylko przeszłość jest dyskomfortowa

To, co nieprzyjemne, nie musi dziać się w przeszłości. Jennette McCurdy w swojej autobiografii Cieszę się, że moja mama umarła przelała mnóstwo żalu i goryczy. Znana z popularnego serialu iCarly na kanale Nickelodeon opowiedziała o strasznych warunkach pracy, jak i jej bardzo toksycznej relacji z matką. Matka, bliska jej osoba, która powinna dbać o dobro i bezpieczeństwo dziecka, niestety miała zgoła inny kompas moralny. Toksyczne zachowania matki Jennette przypłaciła zaburzeniami odżywiania, uzależnieniami od używek, jak i po prostu problemami w relacjach z rówieśnikami. Historia jest trudna, nie dlatego, że jest okraszona czarnym humorem. Jest trudna, bo okazuje się, że za pięknymi reklamami wymarzonej hollywoodzkiej kariery stoi coś znacznie gorszego niż tandeta. Tak opisana relacja między matką a dzieckiem nigdy nie powinna się wydarzyć. Książka odkrywa przed nami karty, na które nie zawsze jesteśmy gotowi – na autentyczność. Ta książka działa jak kubeł zimnej wody – nie wszystko, co zdaje się piękne i wygląda jak marzenie, takim jest. Czasem za ładną tekturową dekoracją kryje się zgnilizna, której nie da się łatwo (o ile w ogóle) posprzątać. Trzeba tylko spojrzeć trochę szerzej.

Trudne nie musi być tragiczne

Wyjściem poza strefę komfortu może być przeczytanie książki napisanej przez/o osobach ze zgoła innymi poglądami. Przykładem może być książka napisana o społeczności LGBTQ+, a przeczytana przez (stereotypową) starszą, prawicową, głęboko wierzącą osobę. Dezorientacje. Antologia polskiej literatury queer, ze zwykłego zbioru tekstów literackich, może nabrać siły wywrotowej, jeśli zostanie przeczytana przez osobę o odmiennych poglądach. Można myśleć, że osób LGBT+ nie ma lub sądzić, że ich nie widzimy. Lektury jak Cała siła, jaką czerpię na życie otwierają oczy i przedstawiają relacje, świadectwa, pamiętniki osób tęczowych, żyjących w Polsce. To, że coś nas osobiście nie dotyczy, nie oznacza, że nie istnieje. Albo może być bliżej nas, niż nam się zdaje. Książka nie musi być o ludzkich dramatach, by stała się dla nas trudną lekturą. Lubimy tkwić w swoich przekonaniach i być poklepywani po plecach. Dlatego czasem wyjście poza strefę komfortu może pokazać nam cudze stanowisko, które wcale nie musi być błędne.

Prawda o nas najbardziej boli

Zamykając klamrą te przykłady, powrócę do potrzeby istnienia głównego poszkodowanego, z którym łatwiej nam się utożsamić, niż z jakąś masą. Joanna Kuciel-Frydryszak w książce Chłopki. Opowieść o naszych babkach opowiada o losach prawie wszystkich kobiet pochodzących ze wsi [więcej o książce pisaliśmy w artykule Aleksandry Tarczydło-Ostasz]. Dlaczego to zatem nas tak porusza ta historia? Bo dotyczy nas – Polek, a dokładniej naszych prababć i babć.

Eksploracja świata za pomocą książek jest niesamowicie bezpieczna

Prawdopodobnie większość z nas miała lub ma babcię, która wywodziła się z wioski i dzieciństwo spędziła na wypasaniu krów zamiast edukacji. Z własnego doświadczenia wiem, że babcie nie zawsze chcą wspominać swoją przeszłość, a jeśli już, to rzucają zdawkowe przykłady, by pokazać, że teraz jest o wiele lepiej. Książka Chłopki nas porusza, bo dotyczy historii, która jeszcze nie tak dawno miała miejsce. Historii bliskich nam osób. Boli i kłuje w środku, bo zaczynamy rozumieć co stało za młodością ukochanych przodkiń. Niby czujesz poczucie wdzięczności, że ty się w tym systemie nie wychowywałaś, ale jest też żal, gorycz i niezrozumienie, dlaczego one musiały to przeżyć.

Na koniec dnia i tak odłożysz na półkę

Nie widzę zupełnie nic złego w traktowaniu czytania książek jak komfortowej rozrywki. Cudownie jest się zanurzyć w przyjemną historię po ciężkim dniu i dać ponieść się historii z happy endem, szczególnie jeśli od jakiegoś czasu nam takiego w życiu prywatnym brakuje. Warto jednak dać się czasem poprowadzić za rękę książce, która chce nam pokazać nowy świat. Być może zakochamy się wtedy w innym gatunku literackim, a być może otworzymy oczy na coś, na co zawsze świadomie je przymykaliśmy.

Eksploracja świata za pomocą książek jest niesamowicie bezpieczna. W każdym momencie możemy jej zaprzestać, w każdym momencie możemy kontynuować naszą podróż w nieznane. Właściwie ten artykuł mógłby być również o próbowaniu nowych gatunków filmów, gier komputerowych, czy jakichkolwiek innych form, których na co dzień nie chcemy dotknąć. Próbowanie nowego, nawet gdy bywa trudne, jest niezwykle potrzebne, jeśli chcemy się stale rozwijać, nie mówiąc już o stawaniu się wrażliwym i świadomym człowiekiem. Czasem pierwszym i wcale nie tak banalnym krokiem może być sięgnięcie mięsożercy po książkę kucharską o weganizmie.

¹Brunatne kukułcze jajo. Rozmowa Justyny Jaworskiej z Zytą Rudzką.

Przeczytaj też:

Julia Gierasimiuk - instruktorka szukająca miejsca, gdzie jeszcze jej nie ma, a gdzie mogłaby być. Studentka polonistyki zafascynowana mnóstwem rzeczy, ale zbyt podekscytowana nimi, by zdecydować się na tylko jedno. Lubi tylko czerwone dżemy.