Pod ciężarem nieba
Listopad to miesiąc, w którym niektórzy zadają sobie pytanie o sens egzystencji. Jak do tej pory, analizując życie Robercika, odnaleźliśmy jedną odpowiedź: mniej gadać, więcej robić.
Zaczęło się od tego, że Robercik miał sen. Nie był to sen, który śni się choremu na grypę człowiekowi, że spada coraz szybciej, a potem się nagle budzi w łóżku zlany zimnym potem. I o takim śnie zapomina się po jakimś czasie, tłumacząc to chorobą i ogólnym osłabieniem organizmu.
Robercik miał sen, którego nie chciał tłumaczyć niczym, napawał go on lękiem, a z drugiej strony… Kusił tak dziwnie, że w głębi serca Robercik myślał: „chciałbym, żeby przyśniło mi się to jeszcze raz”. A było to tak: w samym środku nocy przyszedł do niego Franciszek. Święty Franciszek. Dokładnie taki, jak z witrażu w tym kościele w Krakowie, gdzie Robercik był raz na wycieczce szkolnej. Święty miał brązowy habit, a nad głową świeciła mu aureolka.
– Franciszek.
– Robercik B., harcerz orli – zameldował się Robercik i strzelił popisowo obcasem o obcas. Najlepsi robią tak również podczas przekazywania „iskierki”. Święty tak jakby się skrzywił, ale zaraz ukrył to pod maską może nieco wymuszonego, ale zawsze, uśmiechu.
– No, słuchaj smyku – zaczął Święty. – Mam tutaj dla Ciebie taką wiadomość, że – tak to określę – od Dowództwa. To coś na kształt… Powiedzmy, znaku służby.
– Fajowo! – zawołał Robercik. – A jakie są zadania?
– Pierwsze to praca dla „Na Tropie”. Tu masz z Działu Kadr namiary na Katię Pitrasik, ona Ci tam wszystko rozdysponuje.
Robercik był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy, bo zawsze lubił krótką dyskusję: rozkaz – wykonanie, no i potem zbiórka podsumowująca. Chciał jednak wykorzystać tę niecodzienną sytuację i zapytał jeszcze:
– Święty Franciszku, powiedz, co będzie z tym naszym światem?
W tym wypadku sen się musiał skończyć. Robercik obudził się w środku nocy, czując, że trochę się głupio zachował. Zeskoczył z hamaka i podążając za księżycowym światłem, udał się do lodówki, gdzie wypił spory łyk soku pomarańczowego z butelki i zatkał ją korkiem. Potem wrócił do łóżka i spod poduszki wyjął kopertę – był tam numer GG, e-mail, no i adres strony www.natropie.zhp.pl. To go przestraszyło: nie chodzi o podłożoną w niewyjaśniony sposób kopertę, lecz o wyzwanie w tej materii – to byłby jego debiut na łamach miesięcznika. A że nie miał więcej przemyśleń na ten temat, to poszedł spać.
Rano wstał i popatrzył na kopertę. Dalej nie był zaskoczony. Napisał następujący e-mail:
Czuwaj!
Druhno Katiuszo, harcerz orli Robert B. melduje, że jest gotów pisać dla „Na Tropie”.
Z wyrazami szacunku
HO Robert B.
Zadowolony ze zwięzłej treści i jasnego przekazu już chciał wysyłać wiadomość. Ale skąd druhna będzie wiedziała, jaka to doniosła misja? Dopisał jeszcze postscriptum:
PS Piszę z polecenia Świętego Franciszka, który ukazawszy mi się we śnie, podał Druhny adres i polecił pisać do Ważnego Tropu.
R.B.
***
Katia Pitrasik akurat pitrasiła obiad – zasadniczo kierowała się w tym tylko fantazją, a że nie miała w ten dzień zajęć na uczelni, to postanowiła poświęcić więcej czasu i upitrasić coś naprawdę niezwykłego. Już trzecią godzinę ubijała pianę, a gdy ta była już wystarczająco sztywna, tak że po przewróceniu do góry dnem nie wypadała z niej trzepaczka, wtedy Katia przyklejała miskę klejem do sufitu i wybiegała, by kupić następną trzepaczkę wraz z miską. W piekarniku zapiekała się kaszanka w oscypku.
Potem Katia zrobiła sobie między ścianami mieszkania tak zwaną tyrolkę i zaopatrzona w palnik jeździła między przylepionymi miskami, wytwarzając coś, co przypominały bezy, które podjadała od czasu do czasu. Tę błogość przerwał jej odgłos zawiadamiający o otrzymaniu e-maila. Wypięła się z uprzęży i szybko przeczytała wiadomość, szepcząc „dzięki, Francesco”. Jak się okazało, owa współpraca była owocna i coraz więcej młodych ludzi zgłaszało gotowość do udzielania się na łamach pisma, a konkretnie jej działu – Ważnego Tropu. Dziwiło ją trochę to, że wcześniej nikt nie wpadł na ten prosty pomysł, ale „nie czas rozpamiętywać przeszłość – mówiła – teraz jest teraz, a zaraz będzie zaraz”. I faktycznie, dział złożony był trzy tygodnie przed czasem, a materiału wystarczyłoby na dwa kolejne kwartały.
W tym czasie szefowie innych działów z trwogą odliczali godziny do zamknięcia numeru. Wykorzystywali ten czas, jak zwykle pisząc mnóstwo artykułów i podpisując je mnóstwem różnych nazwisk ludzi, którzy mieli coś napisać, ale w ostatnim momencie wyjechali na wymianę międzynarodową, zepsuł im się komputer lub urodziła się młodsza siostra… Trzeba było ratować honor gazety.
Pomimo podejmowanej akcji promocyjnej, pisać nie chciał nikt.
– Cholender! – zaklął parszywie Redaktor Sprinter, podrabiając styl kolejnego, wymyślonego zresztą przez siebie, podharcmistrza z Wielkopolski. – Muszę wymyślić jakiś sposób. Tylko jak dotrzeć do młodych ludzi w tych trudnych czasach? Znał tylko jednego człowieka, który mógł odpowiedzieć na tak trudne pytania. Niepewnie wykręcił numer. Długo czekał na połączenie, myślał w tym czasie, ile za to zapłaci. Potem wyobrażał sobie, jak jego głos w postaci impulsu biegnie w kablach przez różne miasteczka i wioski między słupami, potem światłowodem gdzieś pod ziemią… Drgnął, gdy usłyszał łagodny kobiecy głos.
– Halo?
– Bonsoir – zaczął Sprinter, szybko starając się odkurzyć swoją francuszczyznę. Dawno już skończył swoje stypendium w paryskiej École Normale Supérieure, niegdysiejsza płynność wymowy z czasem zaczynała delikatnie mówiąc… kuśtykać. Ale z nadzieją brnął dalej:
– Je viens de Polonge…
Przedstawił swój problem, potem poprosił do telefonu swojego starego przyjaciela. Claude nie mógł jednak podejść.
– Je suis desolé… – głos kobiety zadrżał, a Sprinter już wiedział. Poczuł się niezręcznie i szybko się pożegnał. Długo trzymał twarz w dłoniach, a rano wszystkie stacje radiowe podawały komunikat mówiący: „odszedł wielki Claude Levi-Strauss, od dzisiaj kombinujcie sobie sami”.
– EPIFANIA! – wykrzyknął Redaktor Sprinter. Wpadł na genialny pomysł: czemu by nie spróbować zadziałać za pomocą objawienia? Oczywiście nie da się załatwić na poczekaniu PRAWDZIWEGO objawienia, ale przy odrobinie chęci… Siadł przy maszynie do szycia, a po kilku godzinach strój już był gotowy. Niestety, nie on jeden wpadł na taki pomysł.
***
Był to bardzo dziwny czas w życiu Robercika. Oczywiście nie miał nic przeciwko świętym, nawet w bardzo ogólnym rozumieniu, lecz trochę go zdziwiła wizyta Kacpra, Melchiora i Baltazara (listopadowa!), zdębiał, ale tylko na chwilę, gdy pod jego oknem przepłynęła Arka, a Noe poprosił grzecznie o coś do Zbiórki Na Tropie. Poza tym szło mu dobrze. Produkował całą masę artykułów, czasem rozmawiał z kolegami z drużyny – oni też pisali do „Na Tropie”. W krótkim
czasie internetowe wydanie zostało tygodnikiem, a redakcja „Czuwaj” poprosiła „Na Tropie” o możliwość zredagowania jednej zakładki, która by ich nieco rozreklamowała.
***
Pewnej nocy Robercik usłyszał hałasy, krzyki, odgłosy bijatyki i przewracanych przedmiotów. Jakież było jego zdziwienie, gdy przez wizjer ujrzał Tomasza z Akwinu okładającego świętego Augustyna, a w dali migały aureole uciekających postaci, których nie mógł zidentyfikować. Tomasz ciągnął Augustyna za sztuczną brodę, którą ten próbował usilnie doklejać. Widać było, że to już koniec wielkiej bitwy i nie stanie się już nic ciekawego, więc Robercik zamknął wizjer. Chciał to sobie jakoś wytłumaczyć, lecz nie potrafił, więc zasnął płytkim, niespokojnym snem.
***
Katia Pitrasik również spała bardzo źle, bolało ją całe ciało. Nic dziwnego, pokryte było przecież ogromnymi sińcami. Poza tym nie czuła się najlepiej po tym nietypowym spotkaniu z redakcją – po pierwsze, dlatego że nie okazała się oryginalna w swoich rozwiązaniach, a po drugie, czuła, że posunęła się za daleko. Obudziła się, siedząc przy ogromny stole wraz z całym zespołem redakcyjnym. Przy stole siedział również Święty Franciszek. Gdy każdy już przywykł do tej nietypowej sytuacji, Święty zaczął:
– Jest kilka rzeczy, z którymi po prostu nie ma żartów.
I zamilkł. Wszyscy wiedzieli dobrze, o co chodzi, więc siedzieli ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Wstyd ich palił zupełnie niemiłosierny.
– Takie rzeczy może robić ktoś inny, ale na pewno nie wy. Wtedy obejdzie się bez szycia przebrań i dorabiania kluczy – kontynuował Święty. Miał rację. – Do rzeczy… Odkręcimy to wszystko i damy wam jeszcze jedną szansę. I wszystko będzie działać, nie martwcie się, ale pod jednym warunkiem: macie zabrać się za robotę, a nie kombinować, zrozumiano?
Wszyscy gorliwie przytaknęli, czując ogromną ulgę. Obudzili się nazajutrz i z zapałem wzięli się do pracy. Wciąż rozcierając siniaki i ślady uderzeń, posłali w świat tysiące wiadomości.
***
Robercik wstał swoim zwyczajem o godzinie siódmej, zatrąbił na pobudkę i wziął się za zaprawę poranną. Po krótkim apelu i śniadaniu sprawdził pocztę. Przyszedł do niego e-mail.
– Czołem, Robercik! – pisała Katia Pitrasik. – Potrzebujemy autorów, właśnie Ty masz szasnę napisać…
– Hmmm… – zastanawiał się Robercik na głos. W sumie byłby to jego debiut, nigdy jeszcze nie pisał, ale gdyby spróbować…
– …więc może i Ty do nas napiszesz, bo liczy się przecież Twój głos! Rozważ to, proszę Cię bardzo! – zachęcała dalej druhna.
– Chyba nie mam wyboru – uśmiechnął się Robercik. – Do pióra!