Pojechałabym na Watrę

Marta Tittenbrun (Szewczuk) / 18.06.2014

Zawsze się dziwiłam, kiedy członek komendy którejś z Wędrowniczych Watr mówił w sierpniu o tym, jaki to wspaniały finał wielomiesięcznej, ba! nawet rocznej pracy. Wielomiesięcznej? Rocznej?! Błagam… A teraz? Teraz jestem po tej drugiej stronie i… pojechałabym już na Watrę.

Zaczęło się w okolicach października zeszłego roku i to było stanowczo za późno. Dostałam telefon od człowieka, któremu ufam, więc decyzja zapadła jeszcze podczas tej samej rozmowy: będę członkiem komendy Wędrowniczej Watry 2014. Nigdy nie robiłam takich rzeczy, ale… „hej, przygodo”, prawda? Andrzej Walusiak, szef całego przedsięwzięcia, powiedział, że moje zadanie będzie właściwie polegało na pisaniu postów na Facebooku. No to chyba luz, prawda?

No więc mnie dziwiło, kiedy organizatorzy poprzednich Watr mówili, że to tyle pracy, że Watra jest zwieńczeniem długich miesięcy ciężkiego wysiłku ich zespołu, że tyle decyzji do podjęcia, tyle rzeczy do załatwienia, że trzeba było ruszyć niebo i ziemię, że trochę gór poprzenosić, że każdy ma swoje życie osobiste, swoje harcerstwo, a tu jeszcze Watra, że… no że w ogóle.

Każdy ogarnia swoją działkę, pyk pyk pyk, i możemy jechać.

Momencik! – myślałam sobie. Po co ten patos! Po co uniesienia! Ja rozumiem, że setki wędrowników słuchają, ale bądźmy szczerzy: przygotowanie imprezy harcerskiej to nie jest jakieś wielkie halo. Zwłaszcza kiedy ma się do tego cały sztab ludzi. Każdy ogarnia swoją działkę, pyk pyk pyk, i możemy jechać. Dobrze, może nie „pyk pyk pyk”, ale i tak wydawało mi się, że w tym całym odetchnięciu po „wielomiesięcznej pracy” jest całkiem sporo przesady. Przez myśl przechodziło mi też: dobra, siedzieliście i głowiliście się nad tym wszystkim od roku, bo albo jesteście leniwi i nie chciało się wam bardziej spiąć, albo trochę nie mieliście do tego zapału i mieliście inne priorytety. Kto w harcerstwie przygotowuje cokolwiek przez ROK?!

AŻ TU NAGLE okazało się, że przygotowania do Watry trwają od momentu, kiedy się zaczną, aż do momentu, kiedy się skończą. Dobra, ha ha ha, niby logiczne. Podkreślę: trwają NIEPRZERWANIE od momentu, kiedy się zaczną, aż do momentu, kiedy się skończą. Czyli od momentu „ej, zróbmy Watrę” do momentu „zrobiliśmy Watrę” (albo i dłużej, w sumie jeszcze nie wiem!). Okazało się, że Watrę robi się cały czas. Non-stop. Codziennie. Przez wiele miesięcy.

Okazało się, że Wędrownicza Watra to PROCES.

Początkowo perspektywę miałam taką: będzie zamieszanie ze zgłoszeniami, a potem, kiedy się już wszyscy zgłoszą, to luz! Odetchnięcie i miłe czekanie na wakacje. W rzeczywistości: zamieszanie ze zgłoszeniami, potem zamieszanie z zadaniami przedwatowymi, zamieszanie z trasami, zamieszanie z kwalifikacją patroli na Watrę, zamieszanie z wpłatami, zamieszanie z miejscem zlotu, zamieszanie z budżetem i jeszcze kilka innych zamieszań. I okazało się, że Wędrownicza Watra to nie jest impreza odbywająca się zwykle pod koniec sierpnia. Okazało się, że Wędrownicza Watra to PROCES.

W lutym byłam przez dwa tygodnie na Kanarach. Niby trochę wakacje, ale wzięłam komputer, bo akurat był gorący czas zgłoszeń na Watrę i nie mogłam tak tego zostawić. W efekcie siedziałam w mailach i niewiele odpoczęłam (ale nie wszystko to wina Watry! robiłam jeszcze Na Tropie i rzeczy zawodowe, takie życie!). Kiedy nadszedł dzień ostatecznego terminu zgłoszeń, siedziałam przy komputerze do drugiej w nocy, gasząc wszystkie pożary, odpisując na SMS-y jednej druhny mającej problem ze zgłoszeniem (pozdrawiam, Olu!), wyjaśniając mailowo różne niejasności, obiecując patrolowym, że taaak, ich zgłoszenie jest ważne, załapali się w ostatniej chwili.

Ciągle jest coś do rozwiązania, do zrobienia, do załatwienia…

Przez kilka ostatnich miesięcy nie było tak, żebyśmy – my, komenda Watry – odetchnęli jakoś bardziej z ulgą, mogli sobie powiedzieć: dobra, mamy to, już jest spokój. Nie było tak, żebyśmy ostatecznie zamknęli jakiś etap i mieli kilka chwil wytchnienia przed następnym. Nie było jeszcze czego świętować, właściwie to są same problemy. Ciągle jest coś do rozwiązania, do zrobienia, do załatwienia, jakiś telefon do wykonania, mail do napisania, dylemat do rozstrzygnięcia. Generalnie: CIĄGLE COŚ. I tak od kilku miesięcy, przypominam!

Czy można w ten sposób funkcjonować przez tak długi czas? Działać w zespole, w którym nikt nikomu za nic nie płaci, i wciąż być zmotywowanym? Ciągle mieć coś na głowie, chociaż przecież w życiu zawodowym i prywatnym nie wzięliśmy na ten czas urlopu? Naprawdę nie wiedziałam, w co się pakuję…

Chciałabym już zobaczyć się z tymi wszystkimi wędrownikami i bawić się razem z nimi.

I wiecie co? Pojechałabym już na Watrę. Nie dlatego, że chciałabym, żeby ten „koszmar” się już skończył. To nie koszmar! Po prostu chciałabym już zobaczyć się z tymi wszystkimi wędrownikami, dla których to robimy, i bawić się razem z nimi. Stanąć z nimi na trawie i nie mówić: „To dla nas ważna chwila, bo XII Wędrownicza Watra to zwieńczenie naszej wielomiesięcznej pracy…”, tylko po prostu pójść do jednej z kawiarenek na dobrą herbatę. Najlepiej ze wszystkimi. Nie mogę się doczekać!

Marta Tittenbrun (Szewczuk) - magister filologii polskiej. Interesuje się językiem i bieganiem, więc zawodowo zajmuje się pisaniem o bieganiu. Najbardziej lubi startować w górskich ultramaratonach. Oprócz harcerstwa, pisania i biegania zajmuje się jeszcze swoją stroną – www.PrzepisyBezglutenowe.pl.