Pol(s)ka niepodległa
Gdy myślimy o odzyskiwaniu niepodległości przez Polskę, na myśl przychodzą nam najczęściej: Piłsudski, czasem Chopin, Mickiewicz, Słowacki. Tymczasem kobiety bardzo mocno przyczyniły się do tego, aby Polska po 123 latach była wolnym krajem. Porozmawiajmy dzisiaj o żeńskim spojrzeniu na niepodległość.
Uniwersytet Latający
W czasach zaborów dostęp do uczelni wyższych mieli tylko nieliczni… mężczyźni. Kobiety nie mogły bowiem studiować na uniwersytetach. Tradycyjnie postrzegana rola kobiety, jako matki i opiekunki domu, skutecznie im to uniemożliwiała. I jak to w historii zwykle bywa, kobiety po prostu… zorganizowały się same.
Uniwersytet Latający był tajną uczelnią wyższą istniejącą w latach 1882 – 1905 w Warszawie. Żartobliwie bywał nazywany “babskim uniwersytetem”, choć ponad 1/3 słuchaczy stanowili mężczyźni. Jego pomysłodawczynią i jedną z głównych założycielek była Jadwiga Szczawińska. To pierwotnie w jej mieszkaniu i mieszkaniach jej koleżanek odbywały się odczyty, tajne wykłady i ćwiczenia. Uniwersytet Latający pobierał niewielką składkę członkowską na opłacanie lokali i wykładowców. Co ciekawe, zajęcia prowadzili w głównej mierze profesorowie uniwersyteccy. Uniwersytet miał trzy wydziały: nauk społecznych, historyczno-filologiczny z pedagogiką oraz matematyczno-przyrodniczy. Choć Uniwersytet Latający nie był formalnie uczelnią wyższą i nie wydawał dyplomów ukończenia studiów, to gruntownie przygotowywał do ich podjęcia na uczelniach zagranicznych. Wśród jego absolwentek znalazła się między innymi Maria Skłodowska-Curie, Zofia Nałkowska czy… późniejsza żona marszałka Piłsudskiego, Aleksandra Piłsudska.
Dlaczego “latający”? Ze względu na działanie w konspiracji uniwersytet często zmieniał lokale, w których odbywały się zajęcia. Po I wojnie światowej przekształcił się w Wolną Wszechnicę Polską.
Z bronią w ręku… lub pod spódnicą!
Choć przyjęło się, że kobiety nie brały udziału w powstaniach z bronią w ręku, a w pracy konspiracyjnej zajmowały się działaniami o charakterze sabotażu, historia pokazuje nam, że było zupełnie na odwrót.
Dromaderki to członkinie Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej, które zaangażowały się w konspiracyjny przemyt broni i amunicji. Nie byłoby by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że… przemycały ją najczęściej pod sukniami! Laski dynamitu obwiązywano wokół bielizny (która wtedy przypominała bardziej kostium jednoczęściowy), a naboje chowano w.… pantalonach! Szacuje się, że jednorazowo dromaderka mogła przemycić 16 kg materiałów wybuchowych. Czasem zdarzały się niebezpieczne sytuacje – gumka od pantalonów pękała, a naboje zaczynały się wysypywać spod spódnicy. Czasem zbyt duża ilość materiałów ciążyła tak bardzo, że kobieta nie mogła się ruszyć. To wszystko groziło dekonspiracją i skazaniem na długoletnie więzienie. Mimo to dromaderki nadal przemycały towar pomiędzy granicami zaborów, a do najaktywniejszych z nich należała… Aleksandra Piłsudska!
Polska niepodległa to Polka niepodległa
Kobiety angażowały się chętnie w działania mające na celu poprawę warunków Polaków pod zaborami i dążenie do niepodległości. Jednak w tym wszystkim przyświecał im jeden najważniejszy cel – uzyskanie praw wyborczych, a tym samym włączenie kobiet do życia publicznego. Pierwsze postulaty o charakterze feministycznym głosiła grupa kobiet skupiona wokół Narcyzy Żmichowskiej. Nazywały siebie Entuzjastkami. Za swoje główne postulaty uważały niezależność ekonomiczną kobiet i ich dogłębną edukację. Wychodziły również z założenia, że emancypacja kobiet jest nierozdzielna z walką o niepodległość. Były protoplastkami późniejszych ruchów walczących o prawa kobiet.
Znana jest anegdotka jakoby grupa działaczek feministycznych miała przekonać marszałka Piłsudskiego do przyznania praw kobietom, poprzez notoryczne uderzanie parasolkami w okna jego mieszkania. Choć we współczesnych czasach strajki kobiet przyjęły parasolkę za swój symbol, prawdopodobnie historia ta ma niewiele wspólnego z prawdą. Przyznanie praw kobietom w Polsce w 1918 roku było polityczną kalkulacją – nie można było odmówić im wielkiego zaangażowania w walkę o wyzwolenie ojczyzny i przygotowanie narodu do życia w wolności.
W pierwszych wyborach do sejmu ustawodawczego weszło osiem posełek (tak ówcześnie o sobie mówiły). Choć pochodziły z najróżniejszych krańców sceny politycznej (jedna z nich związała się z Narodową Demokracją, która była przeciwna udziałowi kobiet w polityce!), w sprawach dotyczących kobiet mówiły jednym głosem. Głosem, który przypominał o tym, że 50% niepodległości Polski stanowiły kobiety.
Herstoria nie jest modą, tylko koniecznością
Choć mogłoby się wydawać, że „herstoria”, czyli nurt dający miejsce i głos w historii kobietom, jest swoistą modą, to nie wziął się on znikąd. W 2015 roku zespół badaczy z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu przeprowadził projekt badawczy „Gender w podręcznikach”. Wykładowczyni Iwona Chmura-Rutkowska, Edyta Głowacka-Sobiech oraz Izabela Skórzyńska swoją część badań skupiły na obecności kobiet w podręcznikach do historii. Po analizie 37 podręczników dopuszczonych do użytku po 2010 roku (do nauczania w istniejącym wtedy gimnazjum i pierwszej klasie szkoły ponadpodstawowej) doszły do wniosku, że kobiety stanowią kolejno: 34% w głównym tekście podręcznika, 12% w warstwie wizualnej wraz z podpisem odnoszącym się do nich (np. ich portrety, zdjęcia). Dane te są brutalne i pokazują nam jedno – kobiet nie widać na kartach historii. Historii zdominowanej przez mężczyzn.
Nie chodzi teraz o to, aby deprecjonować osiągnięcia mężczyzn i próbować udowodnić im wyższość kobiet nad ich płcią. Chodzi o to, by tam gdzie to możliwe, pokazać osiągnięcia obu płci równomiernie. Dopiero wtedy będziemy w stanie rozmawiać o tym czym jest dla nas równość.
Przeczytaj też:
Marta Włodarczyk-Rybacka - nauczycielka historii, archiwistka, bibliotekarka. W Hufcu ZHP Poznań – Wilda jest przewodniczącą Komisji Historycznej, ponadto działa w wielu komisjach zajmujących się pracą z bohaterem. Fanatyczka tego tematu. W wolnym czasie dusza artystyczna i książkoholiczka. Niepoprawna idealistka.