Powrót, odejście i znowu powrót Robercika

Archiwum / Wojtek Pietrzczyk / 19.01.2011

Nowy Rok, nowe pomysły… Czasem to okazja, by zacząć wszystko od początku. Robercik zaczął więc swoją harcerską przygodę jeszcze raz, ale zanim to zrobił… Oj, działo się!

Robercik siedział i myślał, a im bardziej myślał, tym bardziej jego myśli przypominały motek wełny po zabawie zgrai młodych kotów. Lub też można było sobie to wyobrazić jako nieskończoną liczbę zapaśników, którzy stwierdzili, że wszyscy na raz stoczą zaciekły pojedynek i właśnie jedni drugim zakładają pół-nelsony, dźwignie i całą mnogość pozostałych, tylko im znanych, chwytów.

Jednym słowem: rozgardiasz (można też użyć innych określeń).

Do tych przemyśleń skłonił Robercika Nowy Rok. Wiadomo, czas na podsumowanie i snucie wszelkich planów. Robercik zasiadł, spojrzał na wiszący przed nim plakat. Dziełko formatu A3, wykonane przez jednego z jego harcerzy w ramach próby na wywiadowcę, było nader sugestywne: oto miasto Mafeking, otoczone przez Burów, trwa obrona. Jeździ wokół niego pociąg pancerny, chłopcy w koszulach koloru khaki podczołgują się to tu, to tam… Zaś w lewym dolnym rogu obrazka, poza tym wszystkim, siedzi Generał Baden-Powell. Lewą ręką wskazuje na miasto, a prawą trzyma na księdze, zapewne rękopisie „Skautingu dla chłopców”. Generał zapewne wyrwał się z okrążenia, a teraz patrząc na wszystko z oddali, snuje jakiś genialny plan.

Robercika zawsze ten plakacik wprawiał w nastrój nabożnego skupienia, miał gdzieś z tyłu głowy myśl, której jednak nie mógł wyrazić, więc zostawało mu odczucie jakiejś nie do końca zgłębionej tajemnicy. „Bo jak to możliwe, żeby po prostu to wymyślić?” – Zastanawiał się Robercik. Właśnie, jak to możliwe że Generał po prostu wymyślił skauting?

Robercik siedział więc i myślał. Każdy w mieszkaniu wymyślił już coś świetnego na Nowy Rok, Krzysio kupił na przykład 100 kilo cukru, kilogram drożdży, zgromadził mnóstwo rurek, butelek i wielkich szklanych baniaków i nie chciał nikomu powiedzieć, co kombinuje. Mimo to różne wieści rozeszły się po okolicy, więc od czasu do czasu pukał do drzwi jakiś podejrzany, nie pierwszej młodości osobnik, w berecie i wytartym płaszczu prochowcu, pytając, czy już. Krzysio zwykle odpowiadał, że nie wie o co chodzi, ale trzeba poczekać ze dwa miesiące. Mareczek zaś znikał na całe dnie, z rzadka wracał do domu usmarowany węglowym pyłem, mył się przy zlewozmywaku (w łazience Krzysio prowadził swoje eksperymenta) i znów wychodził.

Robercik poza tym strasznie się bał. Raz przyśnił mu się druh Raksaszewski z Wielkopolski: siedział okrakiem na dachu jego rodzinnego domu i co chwila wkładał rękę w komin, wyciągając raz po raz jakiegoś harcerza. Z każdym prowadził taki sam, wierszowany dialog:

– O! mam cie malutki, tuż pod swoim nosem,

Zapytuję ciebie, ile liczysz wiosen?

– Już dwadzieścia jeden! Właśnie z tym wynikiem…

– Jesteś instruktorem?

– Jestem wędrownikiem!

Wole ja po lasach biegać z dziewuchami,

W głos śmiać się z tych, co są instruktorami!

Wędrowniczkiem skłonnym w wszelakiej potrzebie

Nic innym nie dawać, brać jeno dla siebie!

– Moje stare nerwy nadszarpujesz srogo,

Wiedz zatem, że będziesz przykładem dla kogo,

Kto czyni podobnie, temu dla mementum

Zjem cię, mocnom pościł in tempus adventum!

I przełykał go gładko, a mlasnąwszy raz i drugi, klepał się z zadowoleniem po brzuchu, przy czym nucił „Mości gospodarzu…”, a za nim stał cap i kłapał do taktu paszczą, gdyś czas był około-jasełkowy.

Wtenczas Robercik obudził się, cały zlany potem. Niedługo będzie miał 21 lat. Otworzył już nawet przewodnika, a wszystko było zgodnie z ceremoniałem i zwyczajem. 25 zadań wymagających, rozwijających, kreatywnych, odkrywczych, radosnych, po prostu fajnych, takie prostych, zwyczajnych – harcerskich, opartych o dokumenty Hufca, Środowiskowe Wymagania… Przede wszystkim zaś były nowoczesne, choć oparte na tym, na czym się, no właśnie, harcerstwo opiera!

W związku ze srogimi wymaganiami wielokrotnie się załamywał, kilka razy wylądował nawet w szpitalu z objawami silnej depresji, ale zawsze mógł liczyć na grono metodyków hufca, którzy w każdym czasie byli w stanie podesłać mu kilka fajnych konspektów oraz zaproponować jakieś zadanie, które w międzyczasie jeszcze by go trochę rozwinęło.

Nie było jednak wcale takie pewne, że ukończy te próbę w ciągu najbliższych dwóch lat. Jednym z zadań było napisanie doktoratu. Co prawda przyjaciel Robercika, Gaudenty Jelonek, stwierdził że „i bez matury da się to ciągnąć”, ale nikt nie potraktował jego zdania poważnie. Z drugiej strony nikt nie powiedział tego głośno, żeby Jelonka nie urazić – wyręczał on bowiem hufcowych metodyków w pracy z dziećmi, tak, żeby mogli swój czas poświęcić dopracowywaniu swoich pomysłów do perfekcji.

Robercik postanowił wyjść z tej trudnej sytuacji. Rozwiązanie było jedno: OPUŚCIĆ HARCERSTWO. Owszem, temat znany, dyskutowany. Robercik osobiście nawet stykał się z ludźmi, którzy dla własnego rozwoju poszli inną ścieżką – byli zwykle wyluzowani, zdystansowani i opowiadali wiele o swoich bieżących sprawach. Robercik jednak miał przeczucie, że w gruncie rzeczy są nieszczęśliwi, bo jakże tak można? Nie można. Ale można spróbować.

Było ciężko, na początek mundur. Z nabożną czcią złożył go w kostkę, wmawiając sobie, że już nigdy go nie założy. „Dla konserwacji” pastą „autosol” wypolerował krzyż i sprzączkę od pasa, żeby były w dobrym stanie „jakby ktoś chciał TO wziąć”. Następnie Robercik ruszył na ulicę, chcąc znaleźć sobie jakieś nowe środowisko.

W okolicy osiedlowego sklepu spożywczego znalazł Łysego, który krótko streścił mu zasady działania swojego środowiska:

– Jesteśmy młodzieżową podkulturą dewiacyjną, opartą na agresji. Nie mamy określonego celu, koncentrujemy się na „zadymach” oraz walkach z rywalizującymi grupami. I oczywiście z policją. Jesteś zainteresowany?

– Oczywiście! – Odpowiedział Robercik. Wreszcie znalazł coś całkiem odwrotnego niż jego dotychczasowe ideały. Razem z nowym kolegą ustalili szczegóły pierwszego zadania Robercika. Żeby zdobyć zaufanie, miał stworzyć na jednym z miejskich wiaduktów obraźliwy napis.

Idąc z puszką sprayu w kieszeni, tłumaczył sobie, że to jak zdobycie barw drużyny – a potem będą kolejne stopnie. Nawet rozpisał sobie z Łysym taką próbę. Chciał to mieć po prostu na kartce, więc wydrukował tabelkę, w lewej kolumnie wymagania, w prawej – zadania.

1.      Zna i spożywa alkohol – dowiem się, jak smakuje wódka, poznam co najmniej trzy marki polskiego piwa.

2.      Lekceważy służby porządkowe i organa ścigania – na czas trwania próby założę notes, gdzie będę zapisywał obraźliwe określenia na policję, używane przez Ludzi Ulicy. Nauczę się na pamięć dwóch utworów raperskich zespołu Firma.

3.      Uczy się nowych zwrotów i wyrażeń, powszechnie nieakceptowanych – dowiem się co to znaczy „JP”, postaram się bluzgać nawet w zwyczajnych rozmowach.

4.      Wykonał co najmniej dwa zadania zespołowe – wybiorę się na mecz ligowy oraz ustawkę…

I tak dalej… Przemyśliwując to, doszedł w końcu do wiaduktu. Ciężko mu jednak było malować po elewacji – zdawał sobie sprawę z tego, jak ciężko to potem zmyć. Sam z zastępem wielokrotnie organizował akcję „Estetyczne Miasto”… Po chwili już wiedział co zrobić – pobiegł czym prędzej do papierniczego, zakupił kilka arkuszy ogromnego białego brystolu i przykleił na murze. O tak, czuł się spełniony i wiedział, że stare powiedzenie „jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził” tym razem go nie dotyczyło! Zaczął wymyślać zniewagi, ale wszystko było za słabe. Wiedział, że nowi koledzy mają wysokie wymagania. Wtem! Myśl – błyskawica. I już stało przed nim pięciu łysych osiłków, stworzonych oszczędnym, choć wyrazistym stylem. Wszyscy salutowali, a podpis głosił:

LEGIONIŚCI SALUTUJĄ DO PUSTEJ PAŁY BO NIE ZNAJĄ REGULAMINU

– Hehe… – Zaśmiał się Robercik na ich widok. Wiedział, o co chodzi! W przypływie pasji domalował jeszcze odwróconą do góry nogami lilijkę i odszedł pogwizdując z przyzwyczajenia „harcerską dolę”.

Rozwijał się stale, miał mnóstwo przyjaciół, o wiele więcej niż w Harcerstwie. Spotkał raz Gaudentego, który powiedział, że to pójście na łatwiznę, bo każdy sobie może znaleźć przyjaciół w normalnym świecie, podczas gdy w Harcerstwie to jest bardziej trudne i dlatego trzeba sobie stawiać wysokie wymagania i nie iść na łatwiznę. Robercik nic nie odpowiedział i minął go obojętnie. Jednak po kilku metrach z płaczem zawrócił i dał Gaudentemu kilka tysięcy złotych na działalność drużyny (po pamiętnym skoku na jubilera mógł sobie na to pozwolić). Ale takie załamanie spotkało go tylko raz. Poza tym był pewien, że stał się innym człowiekiem.

Uważał się za świetnego szalikowca. Nawet z czasem za najświetniejszego – jako jedyny rozpisywał konspekty ustawek, wprowadził śpiewy stadionowe „z pokazywaniem”, prowadził je z gitarą. Po usilnym przekonywaniu kibice zgodzili się nawet na plakietki swoich grup. Szaliki wyszywał sobie sam. Chodzili po siedmiu, a jeden – najstarszy – w serdeczny i braterski sposób sprawował opiekę nad innymi. Nawiązali współpracę z seniorami w osiedlowym klubie „Polonez”, którzy zresztą byli zachwyceni, gdy razem z młodzieżą haftowali szaliki, czapki, serwetki, obrusy z literami „JP”. Nawet nie trzeba ich było do tego namawiać, sami chcieli.

Na koniec Robercik zorganizował akcję zarobkową – dowiedział się, że w mieście funkcjonuje nielegalna kopalnia, tak zwany „biedaszyb”. „Działania niezgodnie z prawem to moje najwyższe prawo” – postępował wedle tej maksymy, więc nazajutrz zjawili się pod wskazanym adresem. Robercik zdziwił się bardzo, bo stali przed jego mieszkaniem. Z piwnicy wychylił się umorusany Mareczek i poprowadził ich chodnikiem w dół. Okazało się, że cały teren pod domem jest wydrążony, a pokłady węgla ciągną się dalej w głąb.

– No to do roboty! – Zawołał Robercik, po czym przypomniał sobie, że należy również zakląć, więc dodał: *****!

Raptem wszystko się zatrzęsło. Dziesiątki osób znalazło się pod gruzami.

A Robercik stanął przed świętym Piotrem.

– Licho. – Powiedział tamten – Nie będzie Nieba. Sam spójrz.

Robercik spojrzał do Księgi, gdzie była poświęcona jemu strona. Całe życie przedstawiał wykres Dobra i Zła, wynik wypadał ogólnie gdzieś pośrodku, w końcowym okresie życia troszkę opadał, ale nie tak bardzo, jakby się można było spodziewać.

– Tak słabo?! – Zdziwił się Robercik – przecież codziennie wiązałem na chuście supełek… Żeby go po dobrym uczynku rozwiązać i zawiązać na powrót. I pracowałem w drużynie, hufcu, chorągwi… Co było źle? No może na koniec trochę przesadziłem – tu przypomniało mu się, jak straszliwie wulgarnego języka używał.

– Niby było dobrze, ale…

– Ale co?

– Jakby ci to powiedzieć… Są takie dwie grupy: oazowcy i harcerze. Niby robią dobre rzeczy, ale… Jesteście dla Niego trochę denerwujący – tu wskazał głową gdzieś do góry – po prostu jest w tym coś drażniącego. A w tobie szczególnie.

– Aaa… – Chciał zaprotestować Robercik, ale za bardzo nie mógł. Język uwiązł mu w gardle.

– Słuchaj, masz jeszcze jedną szansę. W twoim domu znajduje się zaginiona ikona – „Chrystus Pantokrator”, nieznanego artysty. Siedemnasty wiek. Tak, tak, nie bredzę – rzekł, widząc, że Robercik nic nie rozumie. – Dziadek jednego z twoich harcerzyków zdobył to w niezbyt chwalebny sposób w czasie wojny. Wnuczek zabrał z domu i trochę przemalował. Ten dziadek jest tutaj, więc nie za bardzo to odniesie, rozumiesz… A tam trzeba tylko przejechać mokrą szmatką, zmyć te plakatówki i odnieść.

– No dobrze, a gdzie to trzeba odstawić?

– Sobór Michała Archanioła w Niżnym Nowogrodzie. Działanie ekumeniczne. I jest jeden warunek – tu święty Piotr uśmiechnął się chytrze – wszystko na piechotkę.

Gdy Robercik otworzył oczy, stała nad nim Harcerska Grupa Ratownicza.

– Żyje! – ucieszył się Jakub Sieczkenstein, klepiąc się defibrylatorem w kolano – idę zaznaczyć w zeszycie kolejne uratowane życie – zrymował i odjechał karetką marki polonez.

Robercik otrzepał się z węglowego pyłu. Był oszołomiony, słyszał tylko strzępki rozmów. Ktoś mówił, że to zapaliła się ogromna cysterna bimbru i dlatego wybuchło. Skąd się tu wziął bimber? A była nielegalna gorzelnia… Jacyś harcerze prowadzili podobno.

Gdzieś w gruzach znalazł ikonę, była cała. Odwrócił się twarzą na wschód i poszedł przed siebie.