Robercik i futbol

Archiwum / Wojtek Pietrzczyk / 30.06.2012

robol3

Nie trzeba umieć, ani w ogóle lubić grać w piłkę nożną, żeby być świetnym piłkarzem. Taki jest jeden z wielu morałów tej historii. Jest jeszcze kilka innych nauk, które można z niej wyciągnąć, na przykład dobrze znana prawda, że piłka jest jedna a bramki są dwie, o czym najlepiej wiedzą bramkarze. O nich też będzie dziś sporo.

Przeżywszy szczęśliwie mieszkowy chrzest, rozbicie dzielnicowe i okres walk z Zakonem Krzyżackim, po którym nastąpił czas świetności Jagiellonów, pierwsi królowie elekcyjni, powstania kozackie i potop szwedzki, kąpiąc się w blasku wiedeńskiej wiktorii, a dziewięćdziesiąt lat później za sprawą rozbiorów znikając z map, przelewając krew w narodowych powstaniach, odrodziwszy się po pierwszej wojnie światowej, broniąc Europy w roku dwudziestym, a znów swą wolność tracąc po wojnie drugiej, w efekcie niezłomnego uporu milionów obywateli odzyskując suwerenność w latach osiemdziesiątych XX wieku, a następnie wstępując do NATO i Unii Europejskiej, słowem po ponad tysiącu lat całkiem ciekawych dziejów, Polska doczekała się w końcu EURO 2012, czyli Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej.

Nie ma wątpliwości, że było to wydarzenie wielkiej wagi, skupiające uwagę i wysiłek milionów Polaków, a będące przyczyną znużenia, czy też budzące jawną niechęć u Polaków innych, w tym Robercika B., który mimo szlachetnych pokładów patriotyzmu przepełniających wręcz jego serce, jakoś nie mógł się przemóc i ulec ogólnemu stadionowemu szałowi.

Każdy, uważający się za wytrawnego specjalistę, student pierwszego semestru psychologii, a także ludowa mądrość i tak zwana wiedza potoczna, zgodnie są gotowe stwierdzić, że tego typu niechęć zawsze ma swoje źródło w doświadczeniach z dzieciństwa. To prawda, bo Robercik od najmłodszych lat miał z piłką nożną kłopot. Podczas gdy jego rówieśnicy bez opamiętania biegali od jednego do drugiego końca boiska, ulicy, czy osiedlowego placu, Robercik z trudem odbijał piłkę, która przypadkiem poleciała w jego stronę, gdy akurat przechodził. Nie zawsze trafiał w nią za pierwszym razem, co było powodem ogólnej wesołości i jak zawsze w przypadku dzieci, bezlitosnych docinków.

Każde kolejne wydrwienie skutecznie obrzydzało jakiekolwiek próby nawiązania kontaktu z piłką, co z kolei paraliżowało jego piłkarski rozwój, będąc gwarancją kolejnych niepowodzeń. Wokół futbolowego nieudacznika zamykało się błędne koło. Nie dziwmy się więc, że Robercika Euro nie obchodziło zupełnie.

Zupełnie inaczej piłkę nożną traktowała jego koleżanka, Ilona Zamorska. Miała do piłki nożnej stosunek osobisty, bo chociaż szeroka publiczność nigdy nie miała możliwości ocenić jej sportowych umiejętności, istniał jeszcze inny obszar piłkarstwa, w którym realizowała się doskonale.

– Wojtuś, uważaj! – Szeptała nieraz przerażona, oglądając kolejny mecz Arsenalu. A Szczęsny z zimną krwią wybijał piłkę, jakby chciał powiedzieć „naprawdę miło, że się o mnie martwisz, chociaż prawdę mówiąc, to nie musisz”.
– Mój Boże, jak on tę piłkę pięknie chwyta! – Wołała Ilona śledząc kolejne mecze.
– Jaki w ogóle jest piękny! – Wtórowała jej koleżanka, Martyna Smoczek, z którą razem oglądały transmisje, chociaż tak naprawdę chodziło o oglądanie Wojtka. Bez wątpienia dziewczyny, w przeciwieństwie do Robercika, cieszyły się mistrzostw.

Jak to bywa w życiu, nie było możliwości, by te dwie, zupełnie skrajne postawy nie spotkały się twarzą w twarz.
A było to tak: dziewczęta, dowiedziawszy się, że trener Franciszek powołał Wojtka do Kadry Narodowej, zrobiły wszystko, co w ich mocy, by spełnić swoje marzenie, to znaczy znaleźć się w odległości mniejszej niż dziesięć metrów od owego bramkarskiego geniusza. W tym celu Martyna Smoczek uklękła przed świętym obrazkiem i z pokorą powiedziała:
– Jeśli to możliwe, pomóż mi Panie spełnić moje marzenie.

Zaś Ilona Nadmorska pożyczyła od Robercika teleskop, następnie zawzięcie tropiła spadające gwiazdy, za każdym razem mówiąc bardzo szybko (dopóki jeszcze lśniła na nieboskłonie mała kreska – ślad po meteorze): „Wojciech Szczęsny. Z góry dziękuję!”.

Działania przyniosły taki skutek, że już nazajutrz w gazecie ukazało się ogłoszenie o konkursie na osoby podające piłki w czasie meczu Polska – Czechy. Konkurs był plastyczny, a dziewczęta wygrały go z dużą przewagą, przesyłając dużych rozmiarów plakat, na którym Szczęsny z błogą miną jadł knedlika.

Termin meczu zbliżał się nieubłaganie, a dziewczęta miały napięty grafik: musiały zdążyć z okolicznościowym programem odchudzania, odwiedzić fryzjera oraz załatwić sobie profesjonalny, biało-czerwony dres. I potrenować biegi, żeby przed piłką być zawsze przed innymi podawaczami.

W dniu meczu Ilona odebrała dramatyczny telefon.
– Mam jęczmień na oku! – Płakała Martyna.
– Pocierałaś złotem? – Zapytała Ilona, wykazując się dobrą znajomością podstaw ludowej medycyny.
– Tak.
– A przykładałaś ciepłe jajko ugotowane na twardo?
– No pewnie, to było pierwsze, co zrobiłam.
– Torebkę z herbaty?
– Tak.
– Antybiotyki?
– Wszystkie…
– Cholera…

Ilonie żal było koleżanki, chociaż z drugiej strony cieszyła się trochę, że będzie miała szansę podać Wojtkowi więcej piłek. Przebiegle nie przyznawała się przed sobą do tej myśli, nie chcąc okazać się złą przyjaciółką. Powiedziała nawet:
– To bardzo mi przykro. Bardzo. Jejku, ale mi strasznie szkoda. To cześć, ja się idę umalować. Wojtek nie może mnie zobaczyć w takim stanie!

Już wychodząc z domu, Ilona przypomniała sobie, że właśnie dziś są urodziny Robercika. I że obiecała mu zrobić parę kilo schabowych. Zupełnie o tym zapomniała, a teraz nie było szans na jakiekolwiek pieczenie – pod każdym względem perfekcyjnie przygotowana, od spiętych w kucyk włosów po sportowe buty, ze zdjęciem Szczęsnego w kieszeni, flamastrem, którym ów miał złożyć na fotografii swój autograf, miała iść prosto na stadion. Do głowy wpadł jej jednak całkiem niezły pomysł. Przecież wygrała zaproszenie dla dwóch osób!

– Przewodnik Robert B., słucham! – odebrał telefon Robercik.
– Druhu Robercie! OGŁASZAM ALERT! Zbiórka za piętnaście minut pod stadionem w stroju gimnastycznym! Spocznij! Czuwaj!

I rozłączyła się. Znała Robercika już troszkę i była pewna, że już wdziewa spodenki. Bo komenda to świętość. Po kwadransie spotkali się w umówionym miejscu.

– Mam dla ciebie urodzinową niespodziankę! Będziemy dziś widzieli mecz całkiem za darmo!
Robercik zdrętwiał. Wszystkie bolesne wspomnienia przeleciały lotem błyskawicy przez jego głowę, więc się za nią złapał i mimo woli krzyknął:
– Nieeeeeeeeeeeeeeeeee!!!
I zwinął się w konwulsjach na chodniku. Zaraz jednak odzyskał panowanie nad sobą i lekko jeszcze drżąc oświadczył:
– Obawiam się, że piłka nożna nie należy do moich ulubionych sportów.
– Obawiam się, że to jest twój prezent urodzinowy, który załatwiłam specjalnie dla ciebie i pójdziesz tam, czy chcesz, czy nie – odpowiedziała Ilona, patrząc na zegarek. Nie było czasu na sentymenty, Wojtek czekał.
– Ale ja napraw…
– Masz się cieszyć! Baczność! W prawo zwrot! Za mnąąąąąą marsz! – Odpowiedziała Ilona. Znała Robercika już troszkę i wykorzystała to bezwzględnie. Komenda to komenda.

Po przejściu odpowiednich procedur, znaleźli się na miejscu. Ilona rozejrzała się po innych podawaczach i w duchu ucieszyła się, że wzięła Robercika, a nie jakąś koleżankę. I tak konkurencja była dość spora… Gromada dziewcząt już się rozgrzewała robiąc przysiady, skip – A i skip – B, a niektóre robiły prawdziwe pompki.

*

W tym czasie w szatni siedziała reprezentacja czeska i mieli stracha, czyli trochę się bali. Powodem tego był bramkarz polskiej drużyny.
– Tento Vojtech je opravdu dobrý brankář – zasmucił się Tomáš Rosicki – Obávám se, že nebude střílet dnes na branku…
– Ale náš brankář je také dobrý! On je nejpravdivější Čech! – Zaprotestował Zdenek Pospěch.
– Nejen, že je český, se nazývá Čech! – Zauważyli słusznie koledzy z drużyny. Faktycznie, filar drużyny nazywał się Czech, a teraz zupełnie niezainteresowany rozmową przymierzał w kącie swój nowy kask, szepcząc do siebie z radością „Lord Vader ne měl lepšeho!”.
– A mám jeden nápad! – Zawołał nagle Zdenek, wyglądając na trybuny – Rychle! Pospěch je indikován! – Bo faktycznie, pośpiech był wskazany.

*

Tymczasem na trybunach, z kolorowych kartoników, które kibice trzymali nad głowami, powoli formował się ogromny Szczęsny z widelcem, pochylający się nad knedliczkiem, który za chwilę zostanie pożarty. Ten obrazek natchnął Zdenka. Już po chwili wszyscy Czesi obierali ziemniaki. Do meczu zostało dosłownie czterdzieści minut.

Pięć minut przed rozpoczęciem do polskiej szatni wmaszerowali uśmiechnięci Czesi, a na czele sam Petr Čech z kaskiem pełnym knedlików.

– Dobrý den! Přinesli jsme vám naší národní jídlo!

Plan Czechów opierał się na podstawowym założeniu „przez żołądek do serca”. Jeśli poczęstują Polaków, ci będą się wstydzić walczyć z kimś, kto ich poczęstował. A poza tym Słowianie powinni żyć w przyjaźni, nawet jeśli ktoś komuś kiedyś zabrał Zaolzie.

Po chwili wybiegli na murawę.

Trener Franciszek bez efektu krzyczał „tam stawać nie stój!” i „temu Czechu dawaj tak nie!”, wyraźnie zdenerwowany. Piłkarze mieli „przyspieszenie jak pociąg towarowy”, dziesięciu nieszczęsnych bardziej dreptało niż biegało. Najbardziej zaś nieszczęsny był sam Szczęsny, gdy na jego bramkę zaczął sypać się grad strzałów. Wszystkie bronił, chociaż co chwila łapał się za brzuch.

– Proszę, to dla ciebie Wojtuś! – wołała raz po raz Ilona Zamorska, podając piłki, a Robercik ze strachem się chował, żeby nie zostać uderzonym. Sytuacja była dramatyczna.
– Już nie mogę – jęczał Wojtek, a po chwili powiedział do sędziego:
– Panie sędzio, ja sobie sam pójdę po te piłkę.
I przeskoczył przez barierkę, tam kucnął i stwierdził dosadnie:
– Ale się nażarłem. Naprawdę dobre te knedliczki, ale chyba przesadziłem.

Ilona Nadmorska załamała nad nim ręce.
– Musisz grać! Jesteś przecież najprzystojniejszym bramkarzem na świecie! – Zawołała z uczuciem, po czym się zarumieniła.
– Nie mogę. Muszę do toalety.
Wszyscy, którzy zgromadzili się dziś na Stadionie Narodowym, zadają sobie pytanie: gdzie jest Szczęsny? Bramkarz naszej reprezentacji wpadł jak kamień w wodę. Służby porządkowe poszukują go wszędzie… – niósł się głos komentatora
– Słyszysz? Szukają cię! – Odezwał się Robercik – jeśli piłkarze mają honor, to powinieneś tam wrócić!

Szczęsny zdziwiony spojrzał na niego. Nie chodziło tu o wspomniany honor, ale o to, że Robercik był do niego całkiem podobny.

– Dobra, robimy zamianę! – Zawołał i rzucił się na Robercika, zrywając z niego strój gimnastyczny. Ilona Zamorska patrzyła naprawdę przerażona.
– Nie gap się, tylko mi pomóż, dopóki nie znalazła nas kamera! Musimy zamienić się strojami!

Już po kilku sekundach Robercik był w dresie narodowej reprezentacji i drżał ze strachu.

– Wyskakuj do bramki! Już! To nic trudnego!
– Ale… – Jęknął Robercik. Dla niego to była apokalipsa.
– Wiem! – Ilona Zamorska wpadła na genialny pomysł. Flamastrem, który miała przy sobie narysowała na piłce „lilijki smukły kształt”.
– Po prostu zawsze staraj się być przy ONC! – Poradziła Robercikowi, po czym razem z Wojtkiem wyrzucili go brutalnie za bandę.
I jest! Powrócił Wojciech Szczęsny, po dość długim poszukiwaniu piłki… Gra zostaje wznowiona…

Robercik ściskał piłkę w dłoniach i nie wiedział co zrobić. W końcu rzucił ją pod nogi najbliższego piłkarza, całe szczęście był to polski obrońca, który rozpoczął nową akcję.

Robercik nie czuł się zbyt dobrze i stał między słupkami trzęsąc się ze strachu. Nagle zobaczył lecącą w jego stronę piłkę. Jego wytrawne harcerskie oko w mig dostrzegło lilijkę, a nawet owe trzy literki: Ojczyzna, Nauka, Cnota. Bez wysiłku złapał piłkę.

Kolejna wspaniała interwencja polskiego bramkarza! Doskonale przewidział całą akcję, tak, jakby wiedział, w którą stronę poleci piłka.
– To nic trudnego! – Powiedział do siebie Robercik – wystarczy dać lilijce spocząć na piersi. W sumie to ona sama do mnie leci.

I jakoś tak było, że albo Robercik lgnął do lilijki, albo lilijka do niego i mimo strzałów liczonych w dziesiątkach, piłka ani razu nie wpadła do siatki. Robercik zapomniał nawet, że to gra w piłkę, w zasadzie pogrążony był, w przerywanych tylko na interwencje, rozmyślaniach o owych hasłach filaretów.

*

W tym czasie Wojtek wraz z nowopoznaną koleżanką szukali w wielkim pośpiechu stadionowej toalety, a gdy już ją odnaleźli, spotkała ich niemiła niespodzianka.

– 2,50 proszę – powiedziała uprzejma pani w okienku.

Ani Ilona, ani tym bardziej Wojtek nie mieli przy sobie takiej sumy. Na nic się zdały prośby, bo toaleta miała swój budżet i nie można było sobie wpuszczać wszystkich ot tak, bez opłaty.

– Mam pomysł! – Powiedziała Ilona i dała Szczęsnemu zdjęcie i flamaster.
– To jest zdjęcie z autografem od Wojtka Szczęsnego, polskiego bramkarza. Da pani wnuczkowi, na pewno się ucieszy. Proszę mnie wpuścić, błagam! – Powiedział Wojtek i wsunął fotografię przez okienko.
– No dobra, słyszałam nawet coś o nim… Wchodź pan!

*

Mecz był zacięty, a po pewnym czasie polska drużyna, przetrawiwszy nieco knedliczki, a także zachęcona przez trenera Franciszka, który w dość zrozumiały sposób w końcu zakomunikował im, żeby biegali szybciej, zaczynała grać coraz lepiej.

– Pssst! Robercik! – Zawołali zza bandy Wojtek i Ilona – Chodźże tu!

I Robercik zaczął iść w ich kierunku, zadowolony, że już nie musi się uganiać za piłką. W tym czasie czeska drużyna ruszyła z potężną kontrą i zbliżali się do pola karnego z ogromną szybkością.

– Nie, nie, wracaj! Złap piłkę!
– No dobra – Robercik niechętnie odwrócił się i od niechcenia złapał piłkę. Odrzucił ją temu obrońcy co zawsze, a sam ruszył z powrotem w stronę bandy.
Nie wiadomo, co się dzieje, proszę państwa, polski bramkarz opuszcza boisko, w czasie gdy toczy się gra! Sędzia nie przerywa spotkania, przy piłce wciąż Polacy…

– Szybko! – Stęknął Wojtek, przeciągając Robercika przez bandę. Zaczął ponowną zmianę garderoby.
I znów piłkę przejmują Czesi. Powoli przesuwają się w stronę naszej bramki. Proszę państwa, wciąż pustej bramki!

Biało czerwoni, widząc co się dzieje, dokonywali cudów, by choć troszkę Czechów zatrzymać, tamci zaś, widząc swoją szansę zaciskali zęby i przełamywali obronę metr po metrze.

– Podsadźcie mnie, no! Dres mi się zaczepił, są tak blisko! – Krzyczał Wojtek, próbując przeskoczyć na właściwą stronę.

Czesi byli już naprawdę tuż – tuż. Wojtek szarpnął z całej siły, zostawiając kawałek nogawki. W ostatnim momencie pobiegł do bramki i rzucił się na piłkę, która już za chwilę wpadłaby w siatkę. Udało się!

I znów w niesamowitym stylu broni Szczęsny… – zachwycał się komentator.

 

*

– Łał! – Zawołały wszystkie pozostałe dziewczęta od podawania piłek i rzuciły się na pozostawioną przez Szczęsnego nogawkę. Do tej pory obserwowały sytuację w niemym zdziwieniu, ale szok właśnie minął.
– Zostawcie, proszę! – Jęknęła Ilona, ale nie zdążyła nawet kiwnąć palcem.
– Ty spędziłaś z nim prawie pół godziny – warknęły tamte, wydzierając sobie strzępy materiału.
– No tak… – Ilona pokiwała smutno głową na wspomnienie tych dwudziestu minut, które spędziła czekając na Szczęsnego pod toaletą. Nie można powiedzieć, że była to najlepsza randka, jaką można sobie wymarzyć.

Robercik doprowadzał do ładu swój strój gimnastyczny. Chociaż łapanie piłki szło mu całkiem dobrze, to cieszył się, że już nie musi tego robić. I w ogóle zaczął powoli zdawać sobie sprawę z tego, co się stało.

– Chyba musimy stąd wyjść, zanim ktoś się zorientuje, co gdzie i jak… – zauważył przytomnie.

Powoli skierowali się ku wyjściu, oddalili się po angielsku, nie poznawszy wyniku meczu.

 

*

– Bardzo miły prezent urodzinowy – powiedział Robercik, gdy rozchodzili się już do swoich domów – co prawda nie wiedziałaś, że nie lubię piłki nożnej, ale nie było tak źle. Euro to jest wydarzenie historyczne, a harcerze zawsze chętnie angażowali się w ważnych momentach. Więc spełniłem swój obowiązek, nawet jeśli nikt nie będzie wiedział, że to byłem ja.

Zamorska szła zamyślona. Może Wojtek o niej nie zapomni? Takie historie nie zdarzają mu się chyba codziennie…

Najgorsze, że nie ma autografu… Może by tak spróbować jeszcze raz?

– Robercik… Słuchaj, za kilka dni jest następny mecz… Czy moglibyśmy…
– Nie, nie, nie! – Robercik przejrzał jej chytry plan i krzycząc ruszył przed siebie, z prędkością której pozazdrościli by mu Martins, Henry i Cristiano Ronaldo razem wzięci.

*

Morałów tej historii jest kilka:
1.Nie należy uprawiać sportów z pełnym żołądkiem.
2.Aby poznać sławnych piłkarzy, należy posłużyć się podstępem.
3.Prezent należy dobierać do jubilata, a nie odwrotnie.
4.Nie lekceważ nigdy torbielowatej infekcji powieki, zwanej jęczmieniem. Nie leczony prawidłowo – powraca.
5.Jeśli ktoś nie lubi piłki nożnej, to nawet gra w europejskich turniejach nie zrobi z niego piłkarza.
6.Ale z drugiej strony nie trzeba umieć, ani w ogóle lubić grać w piłkę nożną, żeby być świetnym piłkarzem.
7.Do Czechów należy podchodzić z pewną ostrożnością.
8.Hasła filaretów mają charakter ponadczasowy.

Opisane tu wydarzenia w większości nie miały nigdy miejsca i prawdopodobnie nigdy się nie wydarzą. Znaczną część opisanych tu bohaterów albo znam tylko z nazwiska, albo ich sobie wymyśliłem. Dialogi po czesku są w miarę poprawne i łatwe do zrozumienia, pod warunkiem, że „ř” czyta się jak „rz” a „č” jak „cz”. No i oczywiście „š” jak „sz”.

Wojciech Pietrzczyk- instruktor 33 KHDŻ „Pasat” i 75 KDH, żeglarz i strażak – ochotnik. Wielbiciel i uczestnik kultury ludowej, syn ziemi świętokrzyskiej. Student ostatniego roku etnologii na Uniwersytecie Jagiellońskim.