Robercik w służbie zdrowia

Archiwum / Wojtek Pietrzczyk / 17.12.2009

Oderwiemy się od tematu Zjazdu ZHP, nie będzie o nim ani słowa. Oto opowieść o czymś niezwykle istotnym. W wolnej chwili Robercik postanowił zająć się swoim zdrowiem – już Mickiewicz zauważył, że zdrowie jest bardzo, bardzo ważne, tak jak na przykład Litwa.

Zaczęło się od tego, że jakaś dziewczyna siedziała pod parasolem, na ławeczce, w biały dzień. Śpiewała coś pod nosem i patrzyła jakoś dziwnie. Widzący to studenci chichotali i zaczepiali ją: „nie zmokniesz?”, „uważaj, bo ci się druty w parasolce pokrzywią!”. Potem ona wybiegła z dziedzińca uniwersytetu.
– No, nie wiem, o co chodziło, może uciekła z jakiegoś szpitala psychiatrycznego – podsumował Maciek.
– Może po prostu jest chora – tutaj odsłoniła się wrażliwość Robercika, który stał nieopodal.
– Faktycznie, pewnie to ta świńska grypa, ludzie wariują – powiedział Tobiasz i to był koniec dyskusji, bo trzeba było iść na zajęcia. Robercik został sam ze swoimi przemyśleniami. Był dziwnie niespokojny, odkąd usłyszał o tej grypie. Zwłaszcza że ostatnimi czasy pokasływał i miał katar. Szybko wyszukał odpowiednie informacje w Internecie. Grypa atakuje. Są kolejne ofiary. Ogłaszamy epidemię. „Nas jeszcze nie sięga” – próbował się uspokajać. Ale nie był taki pewien, że wszystko jest dobrze.

Następnego dnia w tramwaju zdarzyło się jednak coś, co zupełnie go rozbiło.
– To jest tak, że Oni nam nie dadzą tych szczepionek specjalnie. Poczekają, aż Wielkie Koncerny Farmaceutyczne sprzedadzą wszystko w Szwajcarii i dopiero potem dla Polski.
Nikt nie słuchał małego siwego staruszka w czapce „Chicago Bulls”; był kolejnym prorokiem, jakich spotykamy codziennie kilku, o ile mamy dobry dzień. Ale Robercik spojrzał na niego z zainteresowaniem. Niepotrzebnie to zrobił. Staruszek zauważył to i podszedł do niego, a łapiąc go za rękaw – kontynuował:
– A pan wie, kto to wszystko trzyma w garści? – zniżył głos i szeptał mu do ucha. – Ich naukowcy pracują w laboratoriach, potem wypuszczają te bakterie, no i zarabiają, panie, potężne pieniądze zarabiają.
– Naprawdę? – zdziwił się Robercik. – Chyba pan przesadza.
– Ja przesadzam? – oburzył się staruszek, a potem nagle przeszedł na „ty”. – Zdaje mi się, że masz nie do końca niebieskie oczy!
– Co?
– Przyznaj się lepiej, żeście Polskę ukradli… A teraz starszym ludziom dacie umierać, proszę, proszę bardzo! Mnie nie ruszyła sanacja, okupacja hitlerowska ani komuna! – tutaj wstrząsnął nim straszliwy, ochrypły i raczej niezabawny śmiech.
Robercik przerażony takim obrotem spraw po prostu stchórzył, a wybiegając z tramwaju słyszał jeszcze za sobą skrzeczący głos wykrzykujący przekleństwa.

Robercik wrócił do domu i miał zamiar upaść na łóżko i pójść spać, bo miał już wszystkiego dość. W przedpokoju zastał swojego współlokatora Krzysia taszczącego dość duże pudło.
– Co to?
– Mam tu leki, coś żeby się wzmocnić. Żelazo, witamina B, polopirynka, wapń…
– A w tej tubce?
– To na koncentrację.
– A w saszetkach?
– Na wzmocnienie włosów i paznokci.
– A te małe różowe?
– Nie pamiętam już, ale bardzo mi polecali.

Krzysio widocznie znał się na rzeczy, skoro potrafił wymienić tyle różnych ważnych witamin i minerałów. No i zamierzał wszystko zażywać, przez co Robercik czuł się nieco zaniepokojony.
– Zaraz, zaraz, po co ci wapń? – bardzo chciał udowodnić sobie, że to jednak niepotrzebne.
– Chętnie ci pokażę takie jedno doświadczenie. Zobacz, mam tu słoik, ocet i kość kurczaka…

Krzysio oczywiście miał już wcześniej przygotowaną kostkę, która moczyła się w occie od przedwczoraj. Pokazał Robercikowi efekt – zupełnie straciła swoją sztywność! Mogła wyginać się w każdą stronę.
– To straszne! – wykrzyknął Główny Bohater i ukrył twarz w dłoniach. Wyobrażał sobie, jak wiele ludzi pozbawionych jest wapnia. Wkrótce wszyscy staną się tak poskręcani i elastyczni, jak ta kostka… Na koniec wyobraził sobie samego siebie jako ubraną w mundur, ale rozpływającą się nieporadnie galaretkę. Był tak przerażony, że szepcząc „wapnia, dajcie mi wapnia”, pognał do lodówki i wypił na raz pół litra mleka, chociaż było zimne, a on nie lubił zimnego mleka.
Warto wspomnieć, że Robercik jako dziecko cierpiał na skazę białkową i nie do końca się z niej wyleczył. Nie wypada pisać o tego efektach, dość że Robercik od razu zawrócił spod lodówki i pobiegł w stronę ubikacji. Dopiero kilka godzin później mógł wymyślić jakiś plan. Naprawdę dobry plan.

Zebrał przyjaciół przy stole – leżały na nim różne kartki do pisania, stare mapy do stworzenia nastroju, w blat wbita była maczeta, co dodawało zgromadzeniu trochę bojowego ducha.
– Znów spoczęło na nas zadanie uratowania świata – zaczął patetycznie Robercik.
– Niedobrze mi… – westchnął w tym momencie Mareczek, a jego twarz nabrała zielonkawego odcienia.
– Tylko sprzymierzone siły harcerskie mogą wykonać pracę społeczną, która… – kontynuował Robercik.
– Co ja dziś zjadłem? – szeptał Mareczek, od czasu do czasu głośno harcząc, i zaczął staczać się pod stół.
– Nieraz bardzo blisko nas znajduje się ktoś, kto potrzebuje naszej pomocy, dlatego już dziś potrzeba wypracować plan…
– Pomocy… – ledwo dobieralny szept dobiegał spod stołu.
– Każdy może pomóc! Ty, ty, ty i… – tutaj Robercik zawahał się, bo nie mógł znaleźć jeszcze jednego słuchacza. Potem była karetka, kroplówki i same nieprzyjemności.

– Podstępna choroba zabrała nam jednego z towarzyszy – zaczął Robercik następne spotkanie.
– Mógł nie jeść tej dwumiesięcznej szynki – odezwały się głosy z sali.
– Podobno zatruł się serem pleśniowym. Albo czymś podobnym – rzucano kolejne przypuszczenia.
– Chcę powiedzieć kilka słów! – niesamowicie zirytował się Robercik.
– My słuchamy, a ty mów! – chcąc nie chcąc odpowiedziała reszta.
– Pokażę wam, co wymyśliłem. Kampania „Zwapniałe fundamenty”. Już mamy wspaniałą stronę internetową, każdy otrzyma gadżety z logo, a następnie ogłosimy konkurs na wapniową poezję.
Faktycznie, każdy z obecnych dostał długopis, zeszyt i okarynę, wszystko z ozdobnym „Ca” i hasłem „Wapno przez CAłe życie”. Potem prowadzący postawił na stole szklaneczkę pełną wody, wrzucił do niej kapsułkę rozpuszczalnego wapnia i można było popatrzeć, co się tam dzieje. A Robercik deklamował na cześć buzującego krążka:

Codziennie patrzę jak znikasz w oczach,
Codziennie dla mnie na nowo giniesz.
Zostaje pusta szklanka i osad,
Lecz czuję, czuję, że we mnie żyjesz!

Huragan braw. Potem jeszcze obrady trwały długo. Ustalono, że podjęte zostaną działania zmierzające do uzdrowienia świata, ponadto zostanie wypracowany plan objęcia tymi działaniami wszystkich, głównie harcerek i harcerzy, także tych z bratnich organizacji. Finalnie każdy zasadzi drzewo – symbol zdrowi
a, nadziei i tradycji.

Robercik był bardzo dumny, że robi tak wiele, a wszystko zgodnie z tym, czego nauczyło go harcerstwo. Konkurs przyniósł wspaniałe pokłosie, znajomy pracujący w punkcie ksero załatwiał drukowanie ogromnych plakatów, a świeżo powstała komisja redagowała statut i wydawała legitymacje członkowskie.

Wymyślono hymn – z tego, co zapamiętałem, refren brzmiał tak:

Organiczne związki chemiczne,
Niezbędne tak, jak tlen!
Substancje egzogenne,
I minerały
I wapń, i krzem.

Sam do pewnego momentu byłem członkiem organizacji Robercika, ale w ogródku za domem zabrakło mi miejsca na kolejne drzewa sadzone na cześć minerałów. No i nie miałem głowy do tych przemów, a w kolejnych konkursach na wapniowe piosenki i sonety o witaminie C nie zająłem żadnego ważnego miejsca… Wycofałem się po angielsku.

Od czasu do czasu dochodziły do mnie różne wieści, ale przedwczoraj dowiedziałem się najgorszego.
– Zabrali Robercika! – płakał w głos Krzysio.
– Kto? Do wojska, policja po niego przyjechała? – zapytałem, chociaż nie podejrzewałem niczego takiego.
– Zabrali go do szpitala, był cały sztywny i biały. Oderwali go od pracy, gdy przygotowywał kolejną prezentację o dostępnym na rynku wapniu w kapsułkach. O smaku owocowym…

 

***

Słyszałem potem jeszcze o tym, że chłopaków złapano na przemycaniu do szpitala porcji wapnia dla Robercika. Podobno, gdy ich wyprowadzano, płakali z bezsilności i wołali, że jeśli świat nie chce być uratowany, to oni go już nie będą ratować i mają to gdzieś.

A dziś stałem w kolejce po szczepionkę przeciwko tej nowej, świńskiej grypie. Obok raźnym krokiem przechodziły dwa zastępy skautów Robercikowej organizacji prozdrowotnej. Chciałem ich zawołać, żeby też się zaszczepili, ale nie mieli czasu – musieli oblepiać miasto nowym plakatem „Dbaj o zdrowie!”. Zupełnie niezwykłym, bo przygotowanym w czasie tygodniowego szkolenia dla drużynowych, uczącego prozdrowotnych pląsów, okrzyków i piosenek. Jeszcze słyszałem, jak śpiewali jedną z nich:

My chcemy zdrowia, choć tak nas niewielu,
Kto poznał prawdę, dojdzie do celu!
Droga jest kręta, pod wiatr, pod górę,
Uwierzmy w siebie, śpiewajmy chórem!

Organiczne związki chemiczne,
Niezbędne tak, jak tlen!
Substancje egzogenne…