Śladami Nessie
Czyli trzy tygodnie w krainie wiecznego deszczu, tajemniczego potwora z głębin, najlepszego toffi na świecie i ludzi, którzy życzliwość mają we krwi. Cóż to za miejsce? Mowa oczywiście o Szkocji!
Co można zobaczyć w ojczyźnie Seana Connery’ego i Alexandra Fleminga?
No właśnie, co takiego? Pewnie każdy z nas ma pewne pojęcie na ten temat. Na myśl przychodzą góry – w końcu Szkoci to tacy brytyjscy górale. Mężczyźni w kraciastych spódnicach, kratki o różnym wzorze, w zależności od klanu. Potwór z Loch Ness (choć, jak się okazuje, różnych fantastycznych stworów żyje w Szkocji więcej). To podstawowe skojarzenia. Jadąc na tegoroczny obóz wędrowny zbadaliśmy ten problem i wytypowaliśmy kilka miejsc wartych odwiedzenia w Szkocji, większość z nich udało się zobaczyć, oto krótka relacja z naszej podróży.
Czuliśmy, że ten kraj ma duszę. W tych kamiennych zameczkach malowniczo rozrzuconych nad ciemnymi jeziorami musiało być coś więcej niż skały i woda.
Czemu akurat ziemia ojczysta Connery’ego?
Nieoficjalnie jesteśmy drużyną imienia Jamesa Bonda. I fanami „Nieśmiertelnego”. A na poważnie, to nawet nieprzeciętne umiejętności Jamesa Bonda związane z nawiązywaniem bliskich kontaktów z pięknymi kobietami nie są wystarczającym powodem, aby drużyna wędrownicza miała go za patrona. Nawet czysto męska drużyna. Tak naprawdę na nasz wybór złożyło się kilka czynników. Pierwszy z nich, dość prozaiczny był taki, że temperatura w Szkocji w lipcu jest niższa niż u nas. Jeśli się tam wybierasz, to nie licz na piekielne upały, ale też raczej nie obawiaj się wyjątkowego chłodu. Czasem trzeba było zakładać polary i długie spodnie, ale zdarzały się też dni pozwalające na odrobinę opalania. Często – i będzie to kolejna dość ważna wskazówka pogodowa ‑ trzeba było zakładać kurtki przeciwdeszczowe. Nie padało tam cały czas, ale było zdecydowanie więcej dni z deszczem czy mżawką, niż z czystym niebem i słońcem. Jeżeli pada to zazwyczaj dość lekko, ale długo. Szkocka pogoda ma to do siebie, że składa się głównie z mżawki. Ale wróćmy do rozważań na temat naszej decyzji dotyczącej miejsca na obóz. Drugi powód był bardziej złożony, więc trudniejszy do wytłumaczenia. Wiązał się ze swoistą wizją Szkocji jaką mieli inicjatorzy pomysłu. Czuliśmy, że ten kraj ma duszę. W tych kamiennych zameczkach malowniczo rozrzuconych nad ciemnymi jeziorami musiało być coś więcej niż skały i woda. Chcieliśmy tam pojechać, żeby to zobaczyć, żeby to poczuć. Sądzę, że podobnie jak odpowiednia temperatura, tak i „szkocki duch” był na miejscu.
Obóz rozpoczął się od…
…Edynburga, stolicy Szkocji. Miasto o charakterystycznej, kamiennej zabudowie, która nadaje mu prawdziwego uroku. Chociaż nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie to mogę przyznać, że zwykły spacer ulicami i podziwianie architektury daje wiele przyjemności. Po kilku godzinach opuściliśmy szkocką stolicę i udaliśmy się w góry Cairngorms, około 200 km na północ od Edynburga. Autobus zawiózł nas do miejscowości Aviemore, skąd pieszo przeszliśmy kawałek, aby rozbić obozowisko w możliwie niezamieszkanym terenie. W tym miejscu warto wspomnieć jak działa obóz wędrowny w naszym wykonaniu. Otóż stosujemy taktykę „żabich skoków” – jedziemy w interesujące nas miejsce, rozkładamy tam obóz na kilka dni w czasie których wędrujemy sobie po okolicy bez ciężkich plecaków, następnie zwijamy się i podążamy do następnego celu.
W Cairngorms znajduje się park narodowy przez środek którego, doliną, biegnie piaszczysta droga. Przebija się ona przez cały park, jeżeli wierzyć mapie i nie prowadzi w żadne konkretne miejsce. Oczywiście my mieliśmy nieodparte pragnienie wejścia na jakąś górkę, co wymagało zejścia z drogi, przebicia się przez zarośla, sforsowania niewielkiej rzeczki i pięcia się pod górę, po bardziej lub mniej, stromym terenie. Rzeczka płynie przez cały obszar Cairngorms, więc aby wejść na część szczytów trzeba ją pokonać, jeżeli nie chce się szukać mostu. Most widzieliśmy jeden i był on daleko od naszego obozowiska.
Nie da się opisać słowami pięknych zachodów słońca malujących się w intensywnych barwach czerwieni na tle ostro zarysowanych konturów wzgórz – trzeba to zobaczyć samemu. W lekkie zaskoczenie wprawia fakt, że takie widoki obserwujemy gdzieś w okolicach dwunastej w nocy. Szkocja jest wystarczająco daleko wysunięta na północ, aby w lipcu dzień kończył się o tak późnej porze. Zanim się do tego przyzwyczailiśmy robiło to na nas niezwykłe wrażenie. Spędziliśmy w Cairngorms około 4–5 dni, a następnym celem na naszej drodze było Loch Ness i inne okoliczne jeziora.
Lochy i smoki
Autobus zabrał nas do niewielkiej wioski o zagadkowej nazwie Drumnadrochit. Zagadka polegała na tym, że nikt nie miał pojęcia jak właściwie to przeczytać i najwyraźniej cała okolica startowała w konkursie na zawierającą najwięcej twardych spółgłosek nazwę, albowiem niecałe 2 km od miejsca naszego noclegu znajdował się zamek Urquhart. Tym razem rozbiliśmy namioty na campingu, kosztowało nas to 5.50 funta od osoby. Szkocka aura, o czym już wcześniej pisałem, należy do deszczowych, więc miejsce na wysuszenie ubrań i siebie jest czasami mocno pożądane, dlatego warto zarezerwować sobie fundusze na taką atrakcję raz na 3–4 dni.
Wspomniany zamek Urquhart jest umiejscowiony nad brzegiem Loch Ness. Wygląda to naprawdę niesamowicie, to jest właśnie ten pejzaż, który wyobrażaliśmy sobie podejmując decyzję o wybraniu się do Szkocji. Niestety sam obraz musiał nam starczyć, albowiem akurat ten zamek jest wielką atrakcją turystyczną i najmniejsza odległość, na którą można się do niego zbliżyć bez uiszczania opłaty, to około 200 metrów. Wciąż jednak widok jest niesamowity, nawet z takiej odległości. Niestety w okolicach Loch Ness należy się po prostu liczyć z tym, że jest to region stricte turystyczny, pełen pluszowych potworów i kamiennych pomników Nessie. Rzutuje to również na ceny w sklepach.
W Drumnadrochit spędziliśmy dwa dni, następnie udaliśmy się do oddalonego o 30 km miasteczka zwanego Fort Augustus, zbudowanego, jak nazwa wskazuje, w celu obrony przed tymi, którzy woleli Stuartów na tronie brytyjskim. W okolicy znajduje się kilka ciekawych szlaków turystycznych, większość prowadzi lasami, jednak są miejsca, z których można obejrzeć panoramę Loch Ness. Niełatwo było znaleźć tutaj dogodne miejsce na obozowisko, teren dzielił się na mroczny, dziki las typu Fangorn, z bagnami, gęstą roślinnością i brakiem wody oraz na teren zamieszkany. Znaleźliśmy coś pomiędzy, ale nie byliśmy zupełnie pewni, że nikt nas stamtąd nie wyrzuci. W Fort Augustus warto zobaczyć system śluz, będących częścią kanału Kaledońskiego łączącego wschodnie wybrzeże Szkocji z zachodnim.
Kontynuując naszą podróż wzdłuż kanału Kaledońskiego dotarliśmy do Glen Nevis, doliny położonej u stóp najwyższego szczytu wysp Brytyjskich – Ben Nevis (1344 m). Głównym celem naszej wizyty było jak się domyślacie wejście na Ben Nevis i zrealizowaliśmy ten plan. Było mokro i raczej zimno, w wyższych partiach zalegał śnieg, w dodatku wiatr był mocny, ale wycieczka mimo słabej widoczności była udana.
High(land) Way to Hell
W okolicy Glen Nevis zaczyna się biegnąca na południe trasa turystyczna zwana The West Highland Way. Przechodząc wzgórzami i górami, wzdłuż jezior, mijając piękne zamki, prowadzi niemalże na przedmieścia Glasgow. Możemy potwierdzić, że szlak rzeczywiście przechodzi przez miejsca piękne, nienaruszone przez człowieka, a jak wynikało z mapy, to co widzieliśmy, było tylko namiastką tego, co można zobaczyć dalej na West Highland Way.
Figurki, modele, komiksy, książki, pocztówki, nalepki, zestawy do charakteryzacji, miecze świetlne, kukła Yody, tabliczki pamiątkowe podpisane przez obsady różnych seriali, po prostu wszystko. Miłośnik science-fiction, który tam wchodzi nie wie na czym zawiesić wzrok(…)
Ojczyzna Montgomery’ego Scotta
Nasze fundusze przeznaczone na campingi były już na wyczerpaniu, a West Highland Way nie pozostawiła na nas suchej nitki toteż byliśmy zmuszeni zmienić trochę plany. W połowie drogi między Glasgow a Newcastle znajduje się miasteczko Moffat. To niesamowite miejsce, chociaż zamieszkane przez zaledwie 2500 osób. Znajduje się tam wpisany do księgi rekordów Guinnessa najwęższy hotel na świecie (6 m) oraz muzeum miejskie, którego spora część jest poświęcona ruchowi skautowemu w Moffat. Miasto otaczają piękne wzgórza dobre na dłuższe i krótsze wycieczki. Wart zobaczenia jest też stary cmentarz z monumentalnymi nagrobkami i ruiny starego kościoła. I jest jeszcze taki sklep. Taki sklep-muzeum. I to właśnie jest miejsce, gdzie możemy spotkać Montgomery’ego Scotta w Moffat. Jego i tysiące innych postaci z filmów i seriali science-fiction. Przy jednej z głównych uliczek miasta znajduje się sklep z zabawkami, na piętrze którego właściciele zgromadzili tysiące gadżetów związanych z fantastyką naukową i nie tylko. Figurki, modele, komiksy, książki, pocztówki, nalepki, zestawy do charakteryzacji, miecze świetlne, kukła Yody, tabliczki pamiątkowe podpisane przez obsady różnych seriali, po prostu wszystko. Miłośnik science-fiction, który tam wchodzi nie wie na czym zawiesić wzrok i może spędzić długie godziny na oglądaniu. Niesamowite miejsce, z którego bije czysta pasja i zamiłowanie. Warto zobaczyć, nawet jeżeli jest się dość luźno związanym z fantastyką naukową. Jeżeli wiesz, kto to Montgomery Scott, to możesz pojechać do Szkocji choćby tylko po to, aby zobaczyć to miejsce.
I kilka słów o pieniądzach
Po kilku dniach w Moffat spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Glasgow, a następnie na lotnisko w Prestwick. Glasgow nie zachwyciło tak jak Edynburg ‑ wydaje się być raczej typową, wielką metropolią.
Na koniec jeszcze kilka porad praktycznych, które nie pojawiły się wcześniej. Pierwsza i naprawdę najważniejsza – w Szkocji jest dużo owadów. Zabierz ze sobą mocne repelenty na owady, bo nie będziesz w stanie funkcjonować poza miastem. Serio. Spanie na dziko jest w Szkocji w pełni dopuszczalne. Oczywiście warto zorientować się czy nie śpisz na czyimś terenie, jeżeli znajdujesz się blisko zabudowań. Jeżeli chodzi o noclegi na campingach, to daje się znaleźć miejsca, gdzie koszt na jedną osobę na noc to około 5 funtów, natomiast schroniska są już dużo droższe. Jedzenie warto kupować w większych marketach, które znajdują się praktycznie w każdym miasteczku. Jeżeli chodzi o przykładowe ceny, to bochenek chleba (800 g) kosztuje trochę mniej niż jeden funt, czasami nawet pół funta. Mięso to wydatek rzędu 3,5–4 funtów za kilogram, pasztet w pudełku (175 g) – ok. jednego funta. Ser żółty kosztował trochę ponad funta za paczkę 10 plasterków.
Z obozu wszyscy wrócili cali i zdrowi, oraz mniej lub bardziej zadowoleni (biorąc pod uwagę to, że spora część zaczęła się już zastanawiać gdzie pojedziemy za rok). To był już drugi nasz obóz na wyspach – bo gdy raz się tam pojedzie, trudno jest nie wrócić. Taka też jest Szkocja. Mimo deszczu i meszek, jeśli nie wiecie gdzie pojechać (z drużyną, czy bez) zdecydowanie polecam Szkocję!
phm. Krzysztof Szczepaniak HO - 151WDW, przyboczny, komendant obozu wędrownego 151WDW Szkocja 2010