Koniec komunizmu?
Wybory z 4 czerwca 1989 roku często są uznawane za symbol triumfu demokracji i końca komunizmu w Polsce. Czy naprawdę zasługują one na taką ocenę?
Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm
28 października 1989 roku aktorka Joanna Szczepkowska powiedziała w porze największej oglądalności – podczas wieczornego wydania Dziennika Telewizyjnego – Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm. Zdanie to na trwałe przeszło do polskiej historii jako odzwierciedlenie emocji towarzyszących Polakom w tym przełomowym roku i zarazem jako ważny element mitu założycielskiego III Rzeczypospolitej. Data 4 czerwca stała się na tyle silnym symbolem, że pojawiły się nawet propozycje zniesienia, kojarzącego się z minionym ustrojem, pierwszomajowego Święta Pracy i zastąpienia go nowym świętem upamiętniającym czerwcowe wybory. Ostatecznie do tego nie doszło, ale w 2013 roku wprowadzono obchodzone w tym dniu święto, które nie jest jednak dniem wolnym od pracy – Dzień Wolności i Praw Obywatelskich.
Warto zastanowić się jednak, czy rzeczywiście 4 czerwca skończył się komunizm? Czy wybory z 1989 roku faktycznie odegrały tak wielką rolę, jak wynikałoby z przytoczonych wyżej faktów? Czy inne wydarzenia składające się na proces transformacji ustrojowej nie są ważniejsze od czerwcowych wyborów? Żeby wyrobić sobie zdanie w tej kwestii przyjrzyjmy się najpierw samemu procesowi wyborczemu.
Jak przebiegały wybory?
65% miejsc w Sejmie miało przypaść PZPR i partiom satelickim, a pozostałe 35% miejsc kandydatom bezpartyjnym
Gdy mowa o wyborach z 4 czerwca 1989 roku bardzo często używa się frazy częściowo wolne wybory. Na czym ma polegać ta częściowa wolność? Zgodnie z ustaleniami Okrągłego Stołu – negocjacji prowadzonych przez reprezentantów władz PRL oraz demokratycznej opozycji przy udziale przedstawicieli Kościołów – 65% miejsc w Sejmie, czyli 299 mandatów, miało przypaść kandydatom Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i jej partii satelickich, a pozostałe 35% miejsc, czyli 161 mandatów, kandydatom bezpartyjnym. Nie było jeszcze wtedy innych partii niż PZPR i jej satelitów, więc kandydaci Solidarności byli bezpartyjni. Wprowadzono też obejmującą 35 mandatów listę krajową, na której znaleźli się czołowi działacze strony rządowej. Za to w wyborach do Senatu, przywróconego po czasach PRL, walka o wszystkie mandaty przebiegała już na jednakowych zasadach.
W tamtych wyborach każdy wyborca głosował tyle razy, ilu parlamentarzystów wybierano w jego okręgu. Ten mechanizm wynikał z ustaleń – mandaty z góry były podzielone między koalicję rządową i bezpartyjnych – musiano więc osobno tworzyć listy kandydatów i osobno głosować. Głosowanie na konkretnego kandydata wyglądało też zupełnie inaczej niż dzisiaj, gdyż głos za daną osobą polegał na nieskreśleniu jej nazwiska. Można było skreślić wszystkie nazwiska i tym sposobem oddać ważny głos na dany mandat, ale nie wybierając nikogo. Mandat otrzymywał kandydat, który zdobył co najmniej połowę ważnych głosów.
Taki mechanizm wyborów umożliwił ludziom niewybieranie żadnego z kandydatów koalicji rządzącej, z czego chętnie skorzystano. Przedstawiciele Komitetu Obywatelskiego Solidarność zdobyli w pierwszej turze 160 ze 161 przeznaczonych dla nich miejsc w Sejmie oraz 92 miejsca ze 100 w Senacie. W pozostałych 8 przypadkach kandydaci Solidarności mieli za mało głosów, aby od razu dostać się do Senatu, więc przeszli do drugiej tury.
Kandydaci niestartujący z komitetu Solidarność nie otrzymali żadnego mandatu
Za to tylko dwaj kandydaci z listy krajowej i trzy osoby startujące w okręgach z ramienia koalicji – które były nieformalnie wspierane przez Solidarność – dostały się do Sejmu w pierwszej turze. Pozostałych 261 miejsc w Sejmie, które zagwarantowano partiom, nie obsadzono. Nie tylko strona rządząca poniosła porażkę – kandydaci opozycyjni, którzy nie startowali z ramienia Komitetu Obywatelskiego Solidarność nie otrzymali żadnego mandatu.
Ordynacja wyborcza przewidywała drugą turę, gdy nikt z ubiegających się o dany mandat w okręgu nie zdobędzie co najmniej połowy głosów, ale nikt nie spodziewał się, że partyjni kandydaci z listy krajowej też zostaną powszechnie skreśleni i niewybrani, wobec czego w trakcie wyborów – między jedną a drugą turą – trzeba było zmienić zasady tak, aby można było zagłosować na listę krajową także w drugiej turze. Wówczas Solidarność obsadziła swoimi kandydatami kolejne siedem miejsc w Senacie, a ostatnie objął kandydat całkowicie niezależny, więc w wyższej izbie parlamentu nie było żadnego przedstawiciela koalicji rządowej. W Sejmie uzupełniono nieobsadzone mandaty – jeden bezpartyjny, który objął kandydat Solidarności, i pozostałe 261 przeznaczonych dla koalicji.
Ocena wyborów
PZPR i jej partie satelickie poniosły ogromną klęskę – mimo że ordynację wyborczą napisano tak, aby zapewnić im dominację, to i tak potrzebne były zmiany prawne w trakcie wyborów, żeby w ogóle dało się obsadzić wszystkie miejsca w Sejmie.
Wreszcie można było głosować na kandydatów opozycji i zamanifestować sprzeciw
Dobrze to obrazuje skalę społecznej niechęci do tych ugrupowań. Oglądając Dziennik Telewizyjny z dnia wyborów możemy usłyszeć podczas sondy ulicznej, że te wybory są pierwszymi po czterdziestu latach wyborami, a nie głosowaniem. Wreszcie można było głosować na kandydatów opozycji i zamanifestować sprzeciw nie wybierając kandydatów rządowych. Co prawda zostali oni wybrani w drugiej turze, ale z pewnością mieli świadomość tego, że przy kolejnych wyborach, podczas których już nie będzie ustalonych z góry wyników, ich kariera polityczna dobiegnie końca.
Z perspektywy lat sukces wyborów jest różnie oceniany. W badaniu CBOS-u ze stycznia 2019 roku tylko 7% ankietowanych zgodziło się z przywołanym na początku cytatem, uznając, że czerwcowe wybory wyznaczają koniec systemu komunistycznego w Polsce. Dzięki nim udało się jednak we wrześniu 1989 powołać rząd Tadeusza Mazowieckiego, w którego skład wchodzili przedstawiciele Solidarności. To wydarzenie za koniec komunizmu jest skłonne uznać więcej, bo 9% badanych.
Przyjęto zasadę wasz prezydent – nasz premier
Mimo ogromnego poparcia społecznego dla Solidarności, która miała społeczny mandat do sprawowania władzy, to ze względu na skład Sejmu, rząd musiał być koalicyjny – stworzony z poparciem PZPR i jej satelitów. Zaś przyjęcie zasady wasz prezydent – nasz premier pociągnęło za sobą to, że na prezydenta PRL został wybrany Wojciech Jaruzelski. Wobec tego czerwcowe wybory często są odbierane jako tylko częściowy sukces i większą wagę przywiązuje się do objęcia prezydentury przez Lecha Wałęsę w 1990 roku – 11% pytanych właśnie w tym upatruje końca komunizmu.
Wydaje się więc, że im późniejsze wydarzenie, tym więcej osób uznaje je za cezurę kończącą w Polsce komunizm. Odpowiada temu najczęściej wybierana odpowiedź – 25% ankietowanych wskazuje na w pełni wolne wybory parlamentarne z 1991 roku. Należy jednak podkreślić, że były to jedne z ostatnich wolnych wyborów w bloku wschodnim – szybsze otrzymanie częściowej wolności spowodowało, że pełną wolność Polacy zdobyli później. Ten fakt też może być argumentem przeciwko uznawaniu wyborów z 1989 roku za wielki sukces.
22% pytanych uznaje obrady Okrągłego Stołu za wydarzenie kończące komunizm
Z drugiej strony jednak aż 22% pytanych uznaje obrady Okrągłego Stołu, które poprzedziły czerwcowe wybory, za wydarzenie kończące komunizm. Wydaje się więc, że jeśli jakieś wydarzenia należy uznawać za najważniejsze to albo to, od którego proces transformacji się zaczął i które umożliwiło kolejne procesy, albo to, po którym Polskę można było już uznać za w pełni demokratyczne państwo.
W PRL nie postulowano czysto komunistycznych ideałów
Warto podkreślić, że trudno w przypadku PRL mówić o komunizmie. Państwo nie było totalitarne, gospodarka zawierała elementy rynkowe i nie postulowano takich czysto komunistycznych ideałów jak zniesienie państwa czy własności. Właściwsze jest więc mówienie o państwie socjalistycznym, ale w polskiej debacie publicznej przyjęło się mówić o PRL jako o państwie komunistycznym, gdyż słowo to funkcjonuje jako pejoratywny epitet i łatwo nim wyrazić swoją skrajną niechęć do minionego ustroju.
We wspomnianym Dzienniku z 4 czerwca 1989 roku możemy usłyszeć, że znowu podczas wyborów widać kolejki, co jest powodem do radości – ludzie przychodzą na wybory, bo ich głos wreszcie naprawdę ma znaczenie. Frekwencja w pierwszej turze wyniosła 62,7% – od tego czasu wyższy wynik spośród wszystkich wyborów osiągnięto tylko podczas wyborów prezydenckich w 1995 roku – wówczas frekwencja wynosiła 64,7% w pierwszej i 68,2% w drugiej turze.
Wybory z 4 czerwca są symbolem politycznej mobilizacji społeczeństwa
Nawet pierwsze w pełni wolne wybory parlamentarne z 1991 roku nie zmobilizowały społeczeństwa tak bardzo jak te wolne tylko w części. Frekwencja wyniosła wówczas 43,2%. Czerwcowe wybory są więc sukcesem frekwencyjnym i symbolem politycznej mobilizacji społeczeństwa, która już nigdy się nie powtórzyła w takiej samej skali, w związku z czym mogą być lekcją korzystania z demokracji, pokazującą smutną prawdę, że gdy ma się demokrację na co dzień, to łatwo o niej zapomnieć, a gdy jest tylko częściowa, to dba się o nią bardziej.
Wybory z 4 czerwca 1989 to ważny symbol i wydarzenie zmieniające świadomość społeczeństwa, choć nie da się go traktować jako końca jakiejś epoki czy zdobycia pełnej wolności. Nie ulega jednak wątpliwości, że mogą nas one i dziś, i jutro wiele nauczyć, więc warto do nich – jak i do innych wydarzeń burzliwego procesu transformacji – wracać, aby lepiej rozumieć otaczającą nas rzeczywistość społeczną i polityczną.
Przeczytaj też:
Tomasz Detlaf - w harcerstwie głównie działa na rzecz wychowania duchowego. Pasjonuje się filozofią, nauczaniem innych i wszystkim co leży na styku różnych dziedzin. Licealny mat-inf, który teraz studiuje na Międzyobszarowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych i Społecznych UW. Gdyby miał opisać to, co lubi najbardziej, to byłoby to zadawanie pytań i szukanie odpowiedzi.