Mały Woodstock

Maciej Pietrzczyk / 07.04.2019

Wędrownicza Watra, postrzegana z każdej perspektywy, pozostaje dla mnie najbardziej unikatowym wydarzeniem w Związku Harcerstwa Polskiego. Wiecie, taki mały Woodstock.

To, jak wygląda Wędrownicza Watra, wiem z trzech perspektyw: uczestnika, komendanta trasy oraz członka komendy Watry. Każda jej edycja, w której uczestniczyłem na przestrzeni minionych 8 lat, utwierdziła mnie w przekonaniu, że forma tego wydarzenia gwarantuje jego sukces. Oczywiście pod warunkiem, że jako organizatorzy nie będziemy ograniczać najważniejszego źródła unikalności tego wędrowniczego spotkania, czyli wędrowniczek i wędrowników.

Wędrownicy, wędrowniczki

Jestem głęboko przekonany, że forma Watry jest znakomicie dopasowana do metodyki wędrowniczej. Po części na pewno dlatego, że obie te rzeczy formowały kilkanaście lat temu te same osoby. Na podsumowaniach Watr często okazywało się, że słyszeliśmy ten sam odzew. Ludzie mówili, że wreszcie mają czas dla siebie, nikt nie dodaje im dodatkowych zadań, nic nie musieli organizować, za nikogo brać odpowiedzialności, jak to się dzieje w przypadku pracy śródrocznej i obozowej. W gruncie rzeczy ta beztroska była raczej pozorna, bowiem wszystko to wynika z problemu ZHP, jakim jest zastępowanie kadry instruktorskiej wędrownikami, najczęściej z powodu braku tych pierwszych.

Watrę można uznać za laboratoryjne środowisko wędrownicze

Koniec końców na Watrze wędrownicy są zadowoleni, bo po prostu mogą być wędrownikami. Nie chodzi tu o uciekanie od obowiązków, czy porzucanie służby. Różnica polega na tym, że jest ona realizowana w sposób wędrowniczy, nie instruktorski. Może nie dotyczy to wszystkich, a może nawet większości, ale można uznać Watrę za takie laboratoryjne środowisko wędrownicze (nie bierzcie tego za bardzo na poważnie, proszę). Wędrownicy się w nim świetnie odnajdują.

Organizacja

Najwięcej wyniosłem z Watry w 2017 r., kiedy organizowałem jedną z tras. Wierząc w założenie, iż wędrowników można, a nawet trzeba puścić luzem, postanowiliśmy razem z Michałem Wiraszką (wtedy zastępcą komendanta trasy) zminimalizować program do części wieczornej, pozostawiając wędrówkę samym drużynom. Bez punktów kontrolnych, ale z informacją o ciekawych obiektach w okolicy, możliwościach skrócenia trasy, najciekawszych fragmentach szlaku.

Na szczęście założenie okazało się dość trafne i faktycznie: zamiast podążania szlakiem, mieliśmy dyskusje na temat tego, co robić, weryfikacje potrzeb i możliwości członków patrolu. Trzeba było podjąć decyzje na temat tego, czy wolimy coś zobaczyć, czy przejść kilka kilometrów więcej? Czy się wyrobimy? Jak poszło nam wczoraj?

Zajęcia nie wypełniają 100% czasu na zlocie. To jest chyba w tym najważniejsze

Dziś wydaje nam się, że to mogło być bardziej rozwijające niż samo podążanie za wskazówkami. To było budujące, patrzeć jak zapewnia się komuś noclegi, jakieś sanitariaty, gwarancję ewentualnego wyciągnięcia z lasu, a te osoby na twoich oczach kreują, jak potem twierdzą w ankietach, wspomnienia na lata.

Nieco podobna zasada panuje na zlocie, gdzie można wybierać swoje zajęcia. Znów musi paść decyzja, znów trzeba przemyśleć, co chcę robić i gdzie? Zajęcia nie wypełniają też 100% czasu na zlocie. To jest chyba w tym najważniejsze, bo ma się czas po prostu pobyć z innymi.

Że Woodstock?

Watra to taki mały Woodstock, sztos totalny! Jak to usłyszałem, to chyba się trochę poskładałem. Nie o to chodzi! Nie o namioty, nie o słońce, nie o beztroskę. Ajajaj, czemu nie możesz chodzić i krzyczeć, że to najlepiej dopasowane do metodyki wydarzenie w ZHP? A jak ktoś cię nagra typie?

Taki typ jedyne, co widzi to jakieś festiwalowe analogi

Przecież mamy tutaj takie asy: program tworzony przez uczestników, rozrzucenie geograficzne na pół Polski, zróżnicowane trasy zatopione w lokalnym kontekście, niskie koszty, świetną atmosferę, spotkania z ciekawymi ludźmi, dobre wpasowanie w otoczenie, współpracę z lokalną społecznością. No i taki typ sobie idzie i jedyne, co widzi to jakieś festiwalowe analogie. Tragedia!

Po czasie zrozumiałem, że w sumie dobrze, że Watra to mały Woodstock. Jeśli takie porównanie jest spowodowane faktem, że ktoś jest w namiocie na polu z innymi 800 osobami i nie tylko sobie nie przeszkadzają, a nawet się lubią, to dobrze. To dobrze, że po tygodniu z grupą innych ludzi nadal porównuje to miejsce do jakiegoś, które lubi. A może przez ten tydzień nauczył się właśnie z innymi dobrze czuć? Jakikolwiek nie byłby powód, bardzo potrzeba ludzi, którzy czują się dobrze z innymi, niekończenie sobie znanymi, dookoła. A Watra tego uczy.

Mogło też chodzić o to, że jest muzyka i się kurzy, ale nie bądźmy tacy powierzchowni.

 

Przeczytaj też:

Maciej Pietrzczyk - związany z Chorągwią Kielecką podharcmistrz. Obecnie pracownik działu doradztwa biznesowego w zakresie łańcucha dostaw i operacji w Ernst & Young. Znany przede wszystkim z tego, że jego dziewczyna jest strasznie fajna.